Anna Machnio| 
aktualizacja 

Autorka bloga "Bazyliowy mus" chwali się metamorfozą

21

Ćwiczyła, trzymała dietę i... tyła. Marta Płóciennik, autorka popularnego bloga "Bazyliowy mus", w rozmowie z o2.pl opowiada o tym, jak odkryła chorobę odpowiedzialną za jej zbędne kilogramy. Radzi też, jak wziąć się za siebie, aby osiągnąć efekty i zmienić swoje życie.

Autorka bloga "Bazyliowy mus" chwali się metamorfozą
(o2.pl)

Co było dla ciebie trudniejsze: zrzucenie kilogramów czy wyjście ze swoją historią do ludzi?

Najtrudniejszy był pierwszy krok. Miałam ten problem, że prowadziłam bloga na temat ruszania się i zdrowego odżywiania, a w pewnym momencie stwierdziłam, że co z tego, że trenuję i zdrowo się odżywiam, skoro nagle z dnia na dzień zaczęłam rosnąć. Czułam, że to jest takie nieuczciwe. Jak mam pisać o dbaniu o siebie, skoro czuję się zaniedbana, skoro z każdym tygodniem jestem coraz większa.

W momencie, kiedy zachorowałam, naprawdę byłam bardzo aktywna. Mój pierwszy wpis na ten temat dał mi dużą ulgę. Napisałam, że ciężko pisać o fit, kiedy jesteś fat. I dostałam super odzew z drugiej strony. Zaczęło się odzywać sporo osób, które chorują. I to już później poszło lawinowo.

Te reakcje były tylko pozytywne? Podziw i próba naśladowania czy zdarzały się też inne?

Głównie pozytywne, ale nie wszystkie. Były też takie jakby ukryte troski w stylu: „No zbadaj się, ale może jednak robisz coś nie tak w diecie.” A ja już wpadałam w taką obsesję, że kiedy jadłam bułkę, to widziałam, że to jest sam cukier. W pewnym momencie maniakalnie zdrowo jadłam.

Krytyczny tydzień miałam, kiedy poszłam do lekarza, ginekologa, który zauważył, że, gdy byłam u niego poprzednio, ważyłam prawie 20 kg mniej. To się stało w ciągu roku. Wiedziałam, że jestem trochę cięższa przez to, że mam więcej mięśni. Mimo że się ruszałam, bo biegałam w półmaratonach, trenowałam pole dance, chodziłam na siłownię, nie zrzucałam wagi.

Miałam nawet taki tydzień, kiedy chorobliwie się pilnowałam, by sprawdzić efekt. Stałe pory posiłków, dużo snu, zero cukrów, zero alkoholu, zero ciężkich potraw czy węglowodanów. I zrobiłam w tamtym tygodniu 9 treningów. A przytyłam... 6 kg. I to dla mnie był sygnał, że to nie jest moja wina. Że coś jest nie tak. No i zaczęłam chodzić po lekarzach, szukać przyczyny.

Czasem stereotypowo oceniamy kogoś, kto ma nadwagę, myśląc, że to jest po prostu jego wina, wynik lenistwa.

Łapałam się na tym, pamiętam, że gdy wcześniej prowadziłam bloga i pisał do mnie ktoś, kto ma Hashimoto albo jakąś insulinooporność, to z jednej strony wierzyłam, że on się zdrowo prowadzi, ale z drugiej strony się zastanawiałam, no jak to możliwe?

Sama źle ich postrzegałaś

Tak, trochę tak, byłam też taką osobą. Myślałam: „Nie no, na pewno coś jest nie tak”. Nie zrozumie tego ktoś, kto nie był chory. W pewnym momencie zrzucenie 100 gramów było dla mnie nieosiągalne. Gdy mi się to w końcu udało, to było to jak wejście na Mount Everest.

Co na to lekarze?

Pierwszy trochę zignorował. Gdy trafiłam do dobrej pani doktor, tu w Warszawie, to już miałam 18 kg więcej w trzy miesiące. I gdy poszłam do niej, to coś tam się już klarowało, ale niektóre wyniki były na granicy normy. Laikowi mogło się wydawać, że jest ok. Ale ta lekarka nie pozwoliła mi się poddać, drążyła temat i w końcu znalazła.

Były jakieś inne objawy oprócz dodatkowych kilogramów?

Zapisywałam wszystkie, nawet takie, które wydawałyby się absurdalne, np. to, że chodzę siusiać co parę minut. Myślałam, że to nie musi mieć związku, że może mam jakieś niedoleczone zapalenie pęcherza. Okazało się, że to dosyć kluczowe w mojej chorobie, bo to jest właśnie typowy objaw hiperprolaktynemii.

Tak się nazywa to schorzenie?

Tak, hiperprolaktynemia i insulinooporność to są jakby dwa główne schorzenia, na które się leczyłam i nadal leczę, ale poza tym miałam też m.in. bardzo wysoki kortyzol, wysoki testosteron. Ciężko powiedzieć, skąd to się wzięło.

Gdy zauważyłaś u siebie te niekorzystne zmiany, te dodatkowe kilogramy, czułaś presję społeczną czy bardziej było ci po prostu źle ze swoim ogranizmem? Co stanowiło największy problem?

Było mi źle samej ze sobą. Teraz, gdy już wrzuciłam zdjęcia mojej metamorfozy, słyszę, że tego nie było aż tak widać. Niektórzy mi mówią, że nie ma takiej dużej różnicy. Ale kiedy nosiłam XS, a nagle zaczęłam nosić L. W zasadzie tylk mierzyłam, pasowało i wychodziłam z płaczem ze sklepu… Nie chciałam tego kupować. Raz, że z taką wagą czułam się źle, ale dwa, że ja się psychicznie czułam też źle przez te hormony.

Byłam chodzącą bombą, potrafiło mnie zdenerwować wszystko, cały czas byłam smutna i wściekła. I to taka wściekła, w skali od 1 do 10, na 10. Potrafiłam się popłakać z każdego powodu. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną jest coś nie tak, czy to faktycznie te hormony. Ale gdy już zaczęłam leczenie, to od razu, błyskawicznie zobaczyłam zmiany.

A jak reagowały na to osoby z twojego najbliższego otoczenia?

No super. Medal dla nich, że mnie do psychiatryka nie wsadzili. Sama się dziwię, że tam nie zadzwoniłam. W pewnym momencie czułam się jak wariatka.

I bliscy mówili ci o tym?

Jasne. Tego nie dało się pominąć. Bo ja naprawdę się źle czułam. Lekarka mi powiedziała, że to są objawy bliskie depresji. Pamiętam, że gdy zaczęłam o tym pisać, to odezwała się do mnie jakaś pani psycholog , że ona po pierwszych sesjach ze swoimi pacjentami często kieruje na badania hormonów, bo zdarza się, że te stany wynikają właśnie ze złych hormonów, skrajnych niedoborów witamin. To są czasem małe zmiany w diecie czy w leczeniu, które powodują bardzo dużą poprawę kondycji psychicznej.

Wraz ze zmianą ciała przyszły też kolejne zmiany w innych dziedzinach twojego życia. Twój biznes zaczął się rozwijać, działasz jako menadżerka sportowa...

Tak, otworzyłam agencję marketingu sportowego i to faktycznie też był impuls. Zauważyłam zmiany w moim życiu i zobaczyłam też efekty tych zmian. Odkąd zaczęłam leczenie, zrzuciłam szybko kilogramy, i już poszłam za ciosem. Stwierdziłam, że raz się żyje. Ciągle wszystko odkładałam na później, na kiedyś. Pomyślałam: pora zrobić to teraz! I to wszystko poszło lawinowo. Właściwie z dnia na dzień zdecydowałam się otworzyć agencję, trochę wpływ na to miał jeden ze sportowców, którym się dziś opiekuję. To Maciej Sulęcki, pięściarz.

Choć też muszę przyznać, że zawsze byłam odważna i sięgałam po to, co wielu się wydawało niemożliwe. Pamiętam, że pół roku przed tym, jak otworzyłam firmę, siedziałam ze znajomymi, rozmawialiśmy i powiedziałam, że chciałabym prowadzić Przemka Saletę jako menadżerka . To było marzenie, a nie jakiś realny plan, ale później, gdy już podjęłam decyzję, że otwieram firmę, to pomyślałam: "A co mi szkodzi?" Pójdę spotkać się z Saletą. Zrobiłam to i zaskoczyło.

Uznałaś, że skoro tobie się udało, to pomożesz też innym osobom?

Tak, dlatego całą tę metamorfozę opisywałam. Czasami nie było mi łatwo. Nie chciałam pisać, że dziś się pożarłam z facetem i to jest ewidentnie moja wina, bo się przyczepiłam w sumie nie wiadomo do czego. Ale z drugiej strony widziałam, jak wiele osób się do mnie odzywa, bo im to pomogło, bo wydawało im się, że to z nimi jest coś nie tak, a teraz widzą, że może faktycznie coś nie tak jest z ich zdrowiem. Bardzo dużo osób wysyłało potem do mnie swoje badania, pisali, że poszli do lekarzy, że okazało się, że są chorzy.

Zauważali, że coś jest nie tak, szukali informacji w internecie i trafiali na twojego bloga

Tak. Tych e-maili dostawałam naprawdę setki. Najczęściej one zaczynały się tak: „W końcu spotkałam kogoś, kto mówi moimi słowami, mówi to, co ja myślę”. Faktycznie teraz wiem, że ci, którzy mają takie problemy, często mają dokładnie takie same myśli. Gdy ktoś teraz do mnie pisze „ciągle tyję, mimo że się ruszam”, wtedy widzę, że to są dokładnie moje objawy, to, co ja napisałabym rok temu.

Odzywają się do ciebie zarówno kobiety, jak i mężczyźni?

Tak. I to jest super, bo facetom, moim zdaniem, dużo trudniej jest napisać coś takiego. Fajnie, że też mają odwagę.

Masz jakieś rady dla osób, które są na początku tej drogi?

Przede wszystkim trzeba zacząć szukać. Bo to, że ja przytyłam, to jest tylko efekt uboczny. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że to jest tylko jeden efekt. A tak naprawdę w środku dzieje się coś gorszego i ta nieleczona choroba może się zamienić w jeszcze gorsze stany chorobowe. To trzeba leczyć.

Jakie masz plany na przyszłość?
Przede wszystkim agencja jest moim oczkiem w głowie. Skupiam się na niej w stu procentach. Bardzo zależy mi na tym, żeby promować sport, czuję się w tym dobrze.

Wpisy o metamorfozie Marty i jej kolejnych planach można śledzić na jej blogu bazyliowymus.pl.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić