Stanisław Pietrow – człowiek, który ocalił świat przed wojną nuklearną

227

Podczas zimnej wojny zdarzyło się wiele sytuacji, kiedy ludzkość stawała na krawędzi ostatecznego konfliktu. Ale ten jeden raz do wystrzelenia głowic atomowych było naprawdę blisko. Brakowało już tylko decyzji człowieka stojącego na warcie. To jemu zawdzięczamy fakt, że III wojna światowa jednak nie wybuchła…

Stanisław Pietrow – człowiek, który ocalił świat przed wojną nuklearną
(iStock.com, :curraheeshutter)

Był 26 września 1983 roku. Pułkownik Stanisław Pietrow pełnił właśnie wartę w centrum dowodzenia radzieckiego systemu wczesnego ostrzegania „Oko”. Był dowódcą zmiany. Zasiadał przy biurku w bunkrze Serpuchow-15, spoglądając na wmontowany w ścianę ekran.

W tym samym czasie NATO przeprowadzało serię manewrów pod kryptonimem „Able Archer” (ang. „Sprawny Łucznik”), a napięcie między Stanami Zjednoczonymi i Rosją osiągnęło stan krytyczny.

„W pewnym momencie system wygenerował zagadkowy sygnał, który mówił o tym, że pięć amerykańskich rakiet jest w drodze do celu” – relacjonuje Rodric Braithwaite. Pietrow ujrzał pulsujący czerwony napis „START”. Syreny alarmowe wypełniły bunkier przeraźliwym hałasem. W tej właśnie chwili los świata spoczął w rękach jednej osoby.

Zobacz także: Zobacz też: Stanisław Pietrow. Człowiek, który zapobiegł III wojnie światowej

Szybka decyzja

Na całe szczęście Stanisław Pietrow okazał się rozsądnym człowiekiem. Wydał rozkazy swoim podwładnym, by zapobiec panice, a następnie przeanalizował sytuację. A ta przedstawiała się następująco: najpierw ujrzał sygnał świadczący o wystrzeleniu jednego pocisku. Ten łatwo było zignorować i zrzucić na błąd nowego, jeszcze niedopracowanego systemu „Oko”.

Zgodnie z doktryną MAD (Mutual Assured Destruction, ang. Wzajemne Zagwarantowane Zniszczenie) wystrzelenie jednego pocisku było zupełnie bez sensu. Nuklearny atak powinien uderzyć jednocześnie we wszystkie strategiczne punkty na terenie wroga, niszcząc go całkowicie.

Chwilę później ukazały się jednak cztery kolejne sygnały. W sumie pięć rakiet. Pułkownik stanął przed trudnym wyborem. Z jednej strony, by potwierdzić atak, trzeba było poczekać na wykrycie rakiet radarami naziemnymi. Jednak znalazłyby się one wówczas zdecydowanie zbyt blisko, by Rosja miała czas na reakcję.

Drugą opcją było przekazanie raportu do zwierzchników Pietrowa. To z kolei zaowocowałoby (najprawdopodobniej) kontratakiem. Nietrudno się domyślić, jak skończyłby się ten scenariusz… Ameryka, zmuszona do odpowiedzi na ostrzał, faktycznie wystrzeliłaby swoje pociski. Potem czekałby nas tylko koniec świata, nuklearna zagłada.

Można sobie wyobrazić, pod jaką presją znalazł się Stanisław Pietrow. Zaryzykował jednak i wybrał trzecią opcję – nie potwierdził ataku ze strony USA, uznając sygnały za błąd systemu. Dziś wiemy, że miał rację – i zdaniem wielu osób jego pewność siebie zapobiegła zagładzie – ale w tamtej chwili z pewnością poczuł na własnych barkach, jaki ciężar ma los całej ludzkości.

Maszyna się myli, człowiek odpowiada

Jak się później okazało, wskazania systemu „Oko” powstały przez zaistnienie specyficznego układu satelity względem Ziemi, chmur i Słońca, którego nie przewidzieli konstruktorzy. Światło słoneczne odbiło się od obłoków wiszących nad USA, przekazując fałszywy sygnał. Cała sytuacja na szczęście nie przyniosła konsekwencji dla świata… Ale dla pułkownika był to początek poważnych problemów.

Stanisława Pietrowa poddano szczegółowym przesłuchaniom. Pochwały za szybką i trafną ocenę sytuacji szybko zmieniły się w niezbyt przyjemną reprymendę za niedokładne prowadzenie dziennika zdarzeń. Cała sytuacja poskutkowała odejściem Pietrowa ze służby.

Postać rozważnego pułkownika okazała się solą w oku wysoko postawionych wojskowych i dyrektorów przedsiębiorstw zbrojeniowych w ZSRR. Ci jeszcze niedawno utrzymywali, że „Oko” jest całkowicie sprawne, wręcz nieomylne. Otrzymywali liczne nagrody za ochronę kraju i pławili się w uznaniach. Teraz jednak okazało się, że ich urządzenie nie dość, że nie działa poprawnie, to o mały włos nie doprowadziło do nuklearnej katastrofy!

Tymczasem o Pietrowie świat przypomniał sobie dopiero w 1998 roku, dzięki publikacji wspomnień generała Jurija Wotincewa. Okazało się, że pułkownik żyje. Niechętnie opowiedział o pamiętnej nocy z 1983 roku i z miejsca stał się sławnym człowiekiem (co nie przełożyło się niestety na warunki, w jakich mieszkał).

Na cichego, „wyklętego” bohatera posypały się nagrody: World Citizen Award, odznaczenie Organizacji Narodów Zjednoczonych, Niemiecka Nagroda Mediów oraz pokojowa nagroda „Dresden-Preis”. Mimo to wciąż powtarzał, że bohaterem w istocie nie jest, ponieważ wykonywał jedynie swoje obowiązki. Zmarł w 2017 roku w wieku 77 lat.

Bibliografia:

  1. Braithwaite, R., Armagedon i paranoja. Znak Horyzont, Kraków, 2019.
  2. Hoffman, D., I had a funny feeling in my gut. Washington Post Foreign Service, 1999.
  3. Pry, P., War Scare: Russia and America on the Nuclear Brink. Praeger, Westport, 1999.

Autor: Michał Procner - dziennikarz, publicysta, autor tekstów popularnonaukowych i beletrystyki. Absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu i Uniwersytetu Wrocławskiego. Pasjonat historii naturalnej.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić