Pół tysiąca złotych dla większości Polaków to całkiem spora sumka. Czy wydanie ich nad Wisłą można porównać do sposobu, w jaki wychodzą z portfela w Nowej Zelandii? Ewa Adams postanowiła to sprawdzić. "W Polsce za biedronkowe/ halowo mirowskie odpowiedniki zapłaciłabym pewnie max 150 zł. Co za to kupiłam w moim tutejszym fancy markecie (o tym w kolejnym wpisie) i na ile mi to wystarczy?" – zaczyna swój wpis. Potem opisuje każdy zakupiony produkt, od razu zestawiając jego cenę z polską.
Na początek okazuje się, że Nowozelandczycy potrafią żyć bez mleka od krowy, bo mają mleko kokosowe. Z kokosa do koszyka wrzucają też chętniej śmietanę i cukier. Ewa również sięga po tę kokosową trójcę, lubiąc jeszcze mleko migdałowe, kosztujące 12 zł i jak zaznacza, o 4 zł droższe niż u nas. Pytanie więc, co lepszego tam znalazła? Np. świeży szpinak. "Ta wielka torba kosztuje 5$ = 13,5zł i wystarczy nam spokojnie na tydzień, w Polsce kosztuje ok 4 zł, ale jakość jest zdecydowanie gorsza" – wyjaśnia.
Ceną, w przekonaniu Adams, odznacza się także awokado - w Nowej Zelandii ok. 8 zł. Ewa przekonuje, że jest naprawdę sporych rozmiarów i ma boski smak. W polskim Auchan, ta cena jest niższa o prawie 3 zł. Wielkim odkryciem były dla niej jeszcze papryczki chilli oraz łosoś. Zaskoczyły ją ceną oraz jakością, pierwsze kupiła w duecie za 8 zł (cena giełdowa za kilogram - min. 20 zł) , za łososia dała natomiast 57 zł (pół kilograma). W Polsce za 200-300 g zapłacimy ok. 14 zł (cena z Frisco). Ale żeby nie było tak kolorowo, Ewa zauważa, że brakuje jej części polskich produktów takich jak pomidory czy pietruszka (ona brała ją z ogrodu mamy). "Są tutaj tak cholernie drogie, że naprawdę rzadko sobie na nie pozwalam. Liczę, że po sezonie zimowym ceny warzyw spadną o połowę. Jako pożeraczka pomidorów, taką tackę zjadałam normalnie na śniadanie i płaciłam jakieś 2 zł. Tutaj płacę 6$, czyli około 15 złotych! Bez sensu" – tak pisze o pomidorach. Ale do Polski na razie nie wraca.

