Natalia Bogucka| 
aktualizacja 

Ile osób naprawdę zginęło w polowaniach na czarownice?

74

Według legend w średniowieczu na stosach spłonęły miliony domniemanych współpracowników diabła. Problem w tym, że ani okres w dziejach, ani liczba ofiar się nie zgadzają. A zatem kiedy i – co ważniejsze – ile osób faktycznie zginęło w wyniku niesławnych polowań na czarownice?

Ile osób naprawdę zginęło w polowaniach na czarownice?
(Domena publiczna, Hermann Stilke)

Przesadą byłoby stwierdzenie, że w „ciemnych wiekach” można było sobie warzyć czarodziejskie mikstury i przyzywać diabła do woli, ale jeśli sąsiedzi kogoś nakryli, to w IX wieku w państwie Franków za sporządzenie trucizny trafiało się na kilka lat do więzienia lub delikwenta po prostu wydalano z parafii. W Bawarii za tę samą przewinę karano grzywną w wysokości 12 solidów.

A kara śmierci? W żadnym razie! Co najwyżej czasowe lub dożywotnie wygnanie z miasta. Zmieniło się to dopiero po rozłamie Kościoła wskutek reformacji, kiedy władze kościelne zaczęły popadać w paranoję na punkcie „herezji”. Pojawiały się coraz surowsze sankcje i coraz okrutniejsze metody prowadzenia śledztwa, a każdy kolejny wyrok dowodził słuszności misji i usprawiedliwiał stosowanie tortur. Zwłaszcza że te ostatnie pozwalały szybko uzyskać przyznawanie się do winy, a był to koronny dowód na spiskowanie z siłami nieczystymi.

Nie pytaj „czy”, lecz „kiedy i jak”
Ówcześni teologowie i juryści krzyczeli jednym głosem, że czarownictwo to najgorsza i najbardziej plugawa odmiana herezji. Rzadko pojawiały się głosy rozsądku takie jak Michela Montaigne’a, który gorzko pisał: „Zbyt wysokie mniemanie mamy o swoich domysłach, bo kierując się nimi, smażymy ludzi żywcem”.

Renesans przyniósł prawdziwy wysyp dzieł poświęconych diabelskich praktykom, do których zaliczano czary jako inspirowany przez samego Złego spisek mający na celu zniszczenie Kościoła. Najbardziej wpływowym okazał się napisany jeszcze u schyłku średniowiecza „Młot na czarownice”, stanowiący kompendium wiedzy z dziedziny demonologii i czarownictwa. Głównym autorem książki był wpływowy alzacki dominikanin i inkwizytor, Heinrich Kramer, znany też pod nazwiskiem lnstitoris (1430–1505), człowiek bezbożny, okrutny i skorumpowany, przez własny zakon potępiony za malwersacje i przestępstwa.

Wielokrotnie wznawiany (w Polsce wydany po raz pierwszy w 1614 roku) „Młot na czarownice” stał się na kolejne trzy stulecia podręcznikiem dla inkwizytorów. Wymieniano w nim cztery cechy czarownictwa: odrzucenie wiary katolickiej, oddanie ciał i ducha na służbę Zła, składanie ofiar z nieochrzczonych dzieci oraz uczestnictwo w demonicznych orgiach. Jednak najbardziej brzemienną w skutkach tezą książki było uznanie, że czary są przyrodzoną skłonnością kobiet, które – z natury łatwowierne i lekkomyślne – są bardziej podatne na podszepty diabła. Jak czytamy w książce „Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować. Historia egzekucji” Jonathana J. Moore’a:

W ówczesnym patriarchalnym społeczeństwie kobiety miały bardzo niewiele praw, a każda, która nie żyła pod oficjalną opieką mężczyzny, była postrzegana jako zagrożenie dla obowiązujących norm. W Anglii pod rządami Tudorów (1485–1603) panowały szczególnie ciężkie warunki ekonomiczne, a kolejne lata bardzo złych zbiorów sprawiły, że większość populacji żyła na skraju nędzy.

Jedna bezpłodna świnia albo krowa, która przewróciła się i złamała sobie kark, mogła stanowić dla całej rodziny różnicę między życiem a śmiercią. Uboga dieta i kiepska higiena przekładały się na chroniczne problemy zdrowotne. A kiedy przytrafiło się jakiekolwiek nieszczęście, bardzo łatwo było winić za to czarownicę.

W latach największego nasilenia obsesji wystarczyła zwyczajna sąsiedzka zawiść, podpatrzone u samotnie żyjącej osoby nietypowe zainteresowania lub drobne dziwactwa albo jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo, by zostać oskarżonym o czary. Obrońca nie przysługiwał, nie brano pod uwagę zeznań świadków na korzyść podejrzanego, a śledztwo przebiegało według ustalonego schematu, w którym pytano nie: „czy”, ale: „jak, kiedy i z kim” czczono diabła i dopuszczano się bezbożnych czynów. A jeśli „czarownik” stawiał opór i wszystkiemu zaprzeczał? I na to były sposoby.

Jak wyciągnąć z oskarżonego wyznanie winy?
Tortury, stanowiące najistotniejszy element śledztwa przeciwko oskarżonym o czary, były dwojakiego typu. Pierwsza grupa miała dowieść winy lub niewinności poprzez sądy Boże – tak zwane ordalia. Najpopularniejsze metody obejmowały pławienie (winne nie tonęły), ważenie (winne były lżejsze od położonej na drugiej szali Biblii), nakłuwanie (winne miały niewrażliwe i nie krwawiące miejsca) czy poszukiwanie szatańskich znamion.

Drugi rodzaj tortur miał na celu wymusić przyznanie się oskarżonego do winy i wskazanie współwinnych. W osławionym Drudenhaus – „wiedźmim domu” w Bambergu używano w tym celu między innymi śrub do miażdżenia kciuków i palców u nóg, balii na wapno gaszone, krzeseł z paleniskami do przypiekania stóp czy wahadeł do podwieszania. W Polsce stosowano najczęściej tak zwane rozciąganie na drabinie, bloku lub ławie. Okrucieństwa ze strony sędziów bywały także innej natury, o czym pisze autor książki „Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować. Historia egzekucji”:

Sfrustrowani seksualnie duchowni mieli szansę wreszcie się wyszaleć. Ponieważ o czary oskarżano przede wszystkim kobiety, stawały się one często zabawkami w rękach swoich sadystycznych oprawców. (…) Wszyscy mężczyźni będący częścią systemu sądowego – od katów przez strażników więziennych po sędziów – mogli do woli poddawać inspekcji piersi i części intymne więźniarek. Często w drodze na stos czy szubienicę skazane wiedźmy rozbierano do pasa i chłostano ich piersi, plecy i pośladki.

Biorąc pod uwagę okrucieństwo tortur, ludzie byli w stanie przyznać się do wszystkiego, byle uniknąć bólu, skrócić cierpienie lub zakończyć życie – sędziowie mieli prawo w drodze łaski zezwolić na szybką śmierć zamiast spalenia żywcem. Masowe przyznawanie się do winy utwierdzało władze w słuszności postępowania. Od XVI do końca XVIII wieku procesy czarownic odbywały się zarówno przed sądami kościelnymi, jak i świeckimi.

Mapa śmierci
Każdy mógł trafić na stos, ale najchętniej oskarżano wiejskie znachorki i akuszerki, wdowy i kobiety samotne, pasterzy czy aptekarzy – a więc przede wszystkim osoby mające wiedzę o leczeniu i ludzkim ciele czy te, żyjące na uboczu społeczności.

Gdzie sytuacja podejrzanych o paranie się czarną magią wyglądała najgorzej? Wbrew temu, co się powszechnie uważa, wcale nie w Hiszpanii (poza Krajem Basków na czarownice przestano tam polować już w XVI wieku), ani też we Włoszech, na obszarze których znajdował się przecież Watykan. Według szacunków większość procesów o czary miała miejsce w Europie Zachodniej i Środkowej.

Katolicki cesarz Rudolf II prowadził długofalowe i okrutne prześladowania w Austrii, a Jakub I w Anglii. Stosy płonęły we Francji, Holandii, zachodniej Szwajcarii i Niemczech. Na terenie tych ostatnich leżał osławiony Bamberg, gdzie między rokiem 1623 a 1633 biskup Johann Gottfried von Aschhausen spalił na stosie kilkaset domniemanych czarownic, torturując je we wspomnianym „wiedźmim domu”.

A w Polsce? Cóż, do nas fala prześladowań dotarła dość późno, więc w XVI stuleciu cudzoziemcy zwali kraj nad Wisłą „państwem bez stosów”. Wprawdzie pierwsza ofiara nagonki spłonęła żywcem już w 1511 roku w okolicach Poznania, ale do końca stulecia procesów było bardzo niewiele. Rozpowszechniły się dopiero w wieku XVII, a karę śmierci za czary w Polsce zniesiono w 1776 roku. Czy to oznacza, że nasi przodkowie nie wierzyli w magię? Bynajmniej!

Wiara w przesądy i zabobony była powszechna zarówno wśród prostych chłopów, jak i wykształconej szlachty. Księżna Gryzelda Wiśniowiecka, matka Michała Korybuta opowiadała o „babach”, które przyznały się na torturach, że w celu czynienia złego w rodzinie Zamoyskich grzebały w pokojach zmarłe niemowlęta, przez co w rodzinie pojawiły się osoby dotknięte bezpłodnością. Bazyli Rudomicz, lekarz, prawnik, rektor Akademii Zamoyskiej także był przekonany, że winę za częste omdlenia jego żony, ponoszą czarownice. Podobnych przypadków było zresztą więcej.

Jak policzyć stosy?
Aż niepojętym zdaje się, że w ówczesnej „cywilizowanej” Europie masowo płonęli na stosach niewinni ludzie. Kto był najgorszy? Trudno orzec. Anglicy, Szkoci czy Skandynawowie byli nie mniej okrutni niż katolicy francuscy albo niemieccy luteranie.

O straszliwym Nicholasie Rémy (zm. 1616) z Lotaryngii, mającym na sumieniu 2,5 tysiąca ofiar, a także o działającym w kraju Basków krwiożerczym Pierre de Lancre (1553–1631), którego specjalnością było zmuszanie dzieci do oglądania egzekucji rodziców, pisze autor książki „Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować. Historia egzekucji”:

Żądza krwi nie miała granic – oskarżał całe regiony, nawet 30 tysięcy ludzi naraz, o konszachty z diabłem. Donosił o sabatach czarownic, w których uczestniczyło 100 tysięcy osób. Na cel wziął sobie kraj Basków i w trakcie kariery zabił tysiące baskijskich kobiet. W końcu musiał uciekać, ścigany przez rozwścieczonych krewnych jego ofiar.

Choć szaleństwo ogarnęło większość Europy, co jakiś czas pojawiały się głosy rozsądku. Wielu burmistrzów przepędzało z miast i wsi „łowców czarownic” – nie chcieli rozgłosu i unikali procesów, by zachować spokój. Na protestanckich uniwersytetach powołano komisje prawnicze, których celem było zbadanie każdego procesu i zadziałanie jako ostatnia instancja odwoławcza.

W jednej z takich komisji działającej w Lipsku pracował Christian Thomasius (1655–1728), który w artykule z 1712 roku o istocie inkwizycji i procesach czarownic stwierdził, że pod wpływem tortur człowiek jest w stanie zeznać wszystko i potwierdzić wszelkie oskarżenia, jakie mu się przedstawi.

Dwa lata po publikacji edykt pruskiego króla Fryderyka Wilhelma położył kres procesom. W Kościele katolickim podobnym głosem rozsądku wykazał się jezuita Friedrich Spee von Langenfeld (1591–1635), autor „Cautio criminalis” z 1631 roku. W Polsce głos zabrał biskup kujawski Florian Czartoryski, który w liście pasterskim z 1657 roku i w okólniku z 1669 roku nawoływał do zaniechania procesów o czary, a także wyrażał swoje potępienie dla torturowania podejrzanych.

Zresztą już na początku XVII wieku liczba procesów malała. W katolickiej Hiszpanii ostatni stos zapłonął w 1611 roku, w Holandii w 1610. W Anglii i Szkocji czary były przestępstwem aż do 1736 roku, ale ostatnią egzekucję przeprowadzono w roku 1684. W Norwegii przestano palić żywcem w 1695 roku.

We Francji, gdzie kres procesom teoretycznie położył edykt Ludwika XIV z roku 1682, potrwało to nieco dłużej, a ostatni wyrok śmierci za paranie się czarną magią wykonano w 1745 roku, w Niemczech w 1775, a w Szwajcarii – w 1782. Jedenaście lat później do krajów, które zamknęły ten niechlubny etap w historii Europy, dołączyła Polska.

Ile osób zapłaciło życiem za zaślepienie i przesądy? W XIX wieku uważano, że… 9 milionów, co jednak mocno mija się z prawdą. Nieco mniejszą, choć nadal zawyżoną liczbę podaje Kurt Baschwitz, pisząc: „skrupulatne szacunki oscylują między setkami tysięcy a jednym milionem”. Tymczasem dziś wiemy, że procesów przeprowadzono łącznie około 100 tysięcy, a ofiar było maksymalnie 40 tysięcy, z czego co najmniej połowa na terenie Niemiec.

A ile stosów zapłonęło nad Wisłą? Trudno to ustalić. Bogdan Baranowski podaje, że „od XVI do XVIII wieku na terenie obecnego państwa polskiego około 20–40 tysięcy kobiet, posądzonych o spółkę z szatanem, poniosło śmierć na stosie lub straciło życie w wyniku samosądów”. To mocno zawyżone szacunki – Szymon Wrzesiński pisze o kilku tysiącach, a zagraniczni badacze podają, że mogło być ich jeszcze mniej – około tysiąca. W skali Korony, która liczyła około 10 milionów mieszkańców, nie wydaje się to szczególnie imponującą liczbą. A jednak wciąż to o tysiąc za dużo…

Bibliografia:
B. Ankarloo, S. Clark, W. Monter, Witchcraft and Magic in Europe. The Period of the Witch Trials, The Atlhlone Press London 2002.
M.D. Bailey, Historical Dictionary of Witchcraft, Scarecrow Press 2003.
B. Baranowski, O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach. Szkice obyczajów z XVII i XVIII w., Wydawnictwo Łódzkie 1962.
B. Baranowski, Pożegnanie z diabłem i czarownicą, Wydawnictwo Łódzkie 1965.
K. Baschwitz, Czarownice. Dzieje procesów o czary, Cyklady 1999.
J. Moore, „Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować, czyli historia egzekucji”, Znak Horyzont 2019.
Z. Osiński, Zabobon, przesąd, diabły, czarownice i wilkołaki w pamiętnikach polskich z XVI i XVII wieku, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska”, vol. 58/2003, ss. 59–72.
J.M. Sallman, Czarownice – oblubienice szatana, Wydawnictwo Dolnośląskie 1994.
S. Wrzesiński, Wspólniczki szatana. Czarownice na ziemiach polskich, Agencja Wydawnicza Egros 2006.

Więcej o tym, jak przez wieki wykonywano karę śmierci: Jonathan J. Moore "Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować"

**Zainteresował Cię ten tekst? Na łamach portalu TwojaHistoria.pl przeczytasz również o tym, czy królowa Jadwiga parała się czarną magią.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić