Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 

Służy w Straży Granicznej od 20 lat. "Takiej sytuacji nigdy nie było"

1040

Zdjęcia płaczących dzieci, wywożonych z placówki Straży Granicznej w Michałowie wstrząsnęły Polską. Na Straż Graniczną wylało się morze hejtu. Sami strażnicy nie mogą wypowiadać się publicznie. Nam udało się dotrzeć do jednego z nich, służącego w Podlaskim Oddziale SG. Opowiedział nam o realiach służby na granicy.

Służy w Straży Granicznej od 20 lat. "Takiej sytuacji nigdy nie było"
(PAP, Artur Reszko)

Łukasz Maziewski, o2.pl: Straż Graniczna nie ma ostatnio dobrej prasy.

Maciej*: Uważam, że to jest niesłusznie. Ktoś musi bronić granicy, chronić nas przed migrantami, którzy tę granicę chcą naruszyć. Służę już długo, ale takiego hejtu na Straż Graniczną, jaki wylewa się teraz, nie pamiętam nigdy.

Ile lat służby za panem?

Kilkanaście.

Ale bliżej 11 czy 20?

Raczej 20.

To nie jest łatwa służba. Szczególnie teraz.

To prawda. Nikt nie widzi tego, że musimy pracować nocą, w weekendy czy w święta. Śnieg, mróz czy deszcz, musimy wyjechać na patrol. I raczej nie żalimy się na to, co robimy. Ale łatwo nie jest, teraz szczególnie.

Zobacz także: Stan wyjątkowy przy Białorusi przedłużony. „Mam z tym problem”

Szczególnie po sytuacji z Michałowa, gdy SG zebrała po głowie za sytuację dzieci wywiezionych na granicę.

Każdy zdjęcia i obrazki z Michałowa interpretuje na swój sposób. Ale trzeba powiedzieć głośno jedną rzecz: te osoby nie prosiły o pomoc, pozostanie w Polsce. Nie chcieli azylu w Polsce. Mówiąc wprost: chcieli dostać się do Niemiec. Nakarmiono ich i ubrano. Jeśli ludzie nie chcą tej pomocy, to ręce opadają.

Co się zmieniło w waszej pracy?

W zasadzie nasza praca wygląda tak jak dotąd. Tylko zintensyfikowana dziesięciokrotnie. Robimy wszystkie rzeczy, do których przeznaczona jest Straż Graniczna. Jest wybudowany płot, a my go patrolujemy wspólnie z wojskiem i pilnujemy.

Presja ze strony Białorusinów jest wyczuwalna?

Tak, nie da się powiedzieć, że jest inaczej. Od dwóch miesięcy jedziemy na ostro. W terenie jest ciężko – funkcjonariusze muszą się pilnować, mieć oczy i uszy dookoła głowy. Nie przypominam sobie, by była jakakolwiek współpraca z Białorusinami.

Stan wyjątkowy pewnie trochę zmniejszył nawał pracy.

Muszę przyznać, że tak. Nasi ludzie mogą teraz zajmować się tym, do czego zostali powołani. Mieliśmy tu turystów, wędkarzy. Każdego trzeba byłoby kontrolować. Mówiąc krótko, mielibyśmy o wiele więcej pracy. Uważam, że stan wyjątkowy jest potrzebny.

Urlopy chyba zawieszone?

Plany prywatne odkładamy na później, kiedy to się skończy albo choć trochę ucichnie. Ale muszę przyznać, że jest w służbie wielu idealistów. Przychodzą do pracy, zostają po godzinach, widzą, co się dzieje i chcą pracować. Z utęsknieniem czekamy na normalność.

Ale imigranci i tak przechodzą. W niemieckim ośrodku pod Frankfurtem przybyło 1400 uchodźców tylko we wrześniu.

Nie znam tych danych, nie chcę tego komentować. Ale jeśli tak… No cóż, zawsze się jakoś przedostaną. Mamy ciężki teren: podmokły, pełen bagien, rzek. Rąk do pracy potrzeba. Wspomagają nas koledzy i koleżanki z innych oddziałów, ale łatwo upilnować kilkuset kilometrów granicy nie jest.

A migranci chcą zostać w Polsce?

Raczej chcą się przeprawiać dalej. Nieczęsto składają wnioski o azyl. Kierują się głównie na Niemcy, Austrię czy Francję.

Mówi pan o idealistach, o dobrym "team spirit". To co zawiodło w Michałowie?

Nic nie zawiodło. Zdjęliśmy ich z granicy, daliśmy im pomoc. Ubrania, jedzenie, lekarstwa. I padło pytanie: "chcecie zostać w Polsce"? Nie chcieli. No to, zgodnie z prawem, odwieźliśmy ich na granicę. Co mamy do tego, jeśli nie chcą azylu? Przecież nie wywieziemy ich autokarami pod granicę niemiecką. Choć pewnie tego by chcieli.

Długo to jeszcze potrwa?

Granica jest coraz bardziej szczelna. Mamy więcej patroli i sprzętu, myślę, że ta sytuacja powoli będzie się uspokajała. Ale co wydarzy się np. wiosną – nie wiem. Nie chcę gdybać.

Albo zimą, kiedy z lasu zaczniecie wywozić ciała zamarzniętych ludzi.

Nie chcę gdybać. Ale nie wykluczam tego.

A ze strony społeczeństwa, że wrócę do punktu wyjścia, nadal będzie niechęć.

Już jest. Koledzy dostają wyzwiska, przychodzą SMS-y...

Do niedawna tak nie było.

Mamy dobry kontakt z ludnością przygraniczną. Czasem dzwonimy do miejscowych, pytamy, czy np. zrobić zakupy, dowieźć coś, choćby chleb, jeśli brakuje. Zimą nieraz odśnieżało się drogi dojazdowe czy wyciągało ludzi z zasp. Ale tego w telewizji nie nikt nie pokaże. Jest tylko Michałowo.

*Maciej – podoficer Straży Granicznej z Podlasia. Imię rozmówcy zostało zmienione.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić