Skandal na dworcu w Warszawie. Ochroniarze stracili pracę

677

Nie milkną echa ksenofobicznej interwencji ochroniarzy z warszawskiego dworca. Okazuje się, że firma, dla której pracowali mężczyźni, wyciągnęła wobec nich konsekwencje.

Skandal na dworcu w Warszawie. Ochroniarze stracili pracę
Ochroniarze na Dworcu Centralnym w Warszawie ponieśli konsekwencje (Facebook)

Do skandalicznego zdarzenia doszło 6 marca na warszawskim Dworcu Centralnym. Ochroniarze ciągnęli po ziemi pewną osobę w celu wydalenia jej z obiektu. Ich zachowanie nie spodobało się pasażerowi, który czekał na bilety. Białorusin poprosił, aby ci mieli więcej szacunku do tego człowieka. Uwaga bardzo im się nie spodobała.

Białorusin zapewne nie spodziewał się odpowiedzi, jaką uzyskał. Ochroniarze odpowiedzieli mu w bardzo wulgarny i rasistowski sposób. Odmówili podania numerów swoich legitymacji. Zdarzenie zostało nagrane, a opublikowane na Facebooku wideo wywołało oburzenie wśród internautów.

Ty jesteś obywatelem Polski? Ty i Polska, weź ty wal się na łeb, kur...o - powiedział ochroniarz do pasażera.

Sprawa przez kilka dni zyskała duży rozgłos. "Gazeta Wyborcza" porozmawiała o zdarzeniu z Michałem Stilgerem. Rzecznik prasowy spółki Polskie Koleje Państwowe SA przyznał, że ochroniarze pierwotnie interweniowali wobec osoby, której obecność była zapewne niepożądana na dworcu. Potwierdzić to miały nagrania z kamer monitoringu.

Stilger odniósł się do zachowania ochroniarzy wobec Białorusina. Podkreślił, że mężczyźni, pracujący dla firmy ochraniającej dworzec, otrzymali imienne zakazy świadczenia jakichkolwiek usług na rzecz PKP. Koleje będą również wnioskować o nałożenie na tę agencję kar umownych. Ponadto mają być przeprowadzone rozmowy z innymi ochroniarzami z dworca. DGP Security Partner oświadczyło, że interweniujący zostali odsunięci od służby i rozwiązano z nimi umowy.

Zarząd potępia wszelkie objawy rasistowskiego czy ksenofobicznego zachowania wśród pracowników spółki. Postawa i słowa wypowiadane przez pracowników podczas zdarzenia były niedopuszczalne i nie powinny mieć miejsca - oświadczył w imieniu zarządu spółki prawnik Michał Hebda.

Do autora nagrania dotarła "Gazeta Wyborcza". Tim Valther od trzech lat mieszka w Warszawie. Z pochodzenia jest Białorusinem. W rozmowie przyznał, że nie rozumie aktu dyskryminacji, z którym się spotkał.

Ja szanuje każdą pracę i wiem, co to znaczy. Ale żadna ciężka praca nie uzasadnia dyskryminacji – podkreślił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Trwa ładowanie wpisu:facebook
Zobacz także: "Wielkanoc trzeba odwołać". Święta z koronawirusem to nie święta
Autor: GGG
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić