Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 

Białoruś będzie miała groźną broń? "Szajba dyktatorska"

W cieniu wojny na Ukrainie, na nieoczekiwany krok zdobył się dyktator Białorusi, Aleksandr Łukaszenka. W minioną niedzielę, 27 lutego, przeprowadził w swoim kraju "referendum" dotyczące zmian w konstytucji. Jedna z nich zakłada, że Białoruś przestanie być państwem "bezatomowym". W takim wypadku może posiadać broń jądrową. Niespodzianki nie było. Większość, jak zawsze w głosowaniach zaplanowanych przez Łukaszenkę, poparła jego postulat. Co to w praktyce oznacza?

Białoruś będzie miała groźną broń? "Szajba dyktatorska"
Osipowicze, Białoruś, 17.02.2022. Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka poczas wypowiedzi dla mediów, 17 bm. na poligonie Osipowicze, gdzie przeprowadzał inspekcję białorusko-rosyjskich manewrów (Justyna Prus)

Według zapowiedzi białoruskiego reżimu, nowa konstytucja ma "ograniczyć władzę prezydencką" i "umożliwić bardziej zrównoważone zarządzanie krajem". W referendum "przegłosowano" też zmianę, która zakłada usunięcie z art. 18. białoruskiej konstytucji zapisu o neutralności nuklearnej Białorusi.

To oznacza, że po raz pierwszy od upadku ZSRR na białoruskiej ziemi będzie mogła znaleźć się broń jądrowa. Byłoby to bardzo niepokojące i może stanowić poważne wyzwanie dla krajów sąsiadujących z Białorusią, w tym oczywiście Polski. Nie jest jednak powiedziane, że stanie się tak od razu, być może wcale.

"Zobaczył ostatni pociąg"

Białoruś nie posiada broni atomowej. Inaczej było jeszcze w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Proces oddawania białoruskich głowic zaczął się, jak opisuje portal HistMag.org, w 1992 roku, wraz z podpisaniem przez Ukrainę, Białoruś i Kazachstan artykułu piątego Protokołu Lizbońskiego, który zobowiązywał postsowieckie państwa do denuklearyzacji.

Zaraz po zaprzysiężeniu w 1994 roku, Łukaszenka wsiadł w samochód i w asyście wojska i KGB ruszył do Baranowicz, by wstrzymać wywóz ostatnich głowic oraz rakiet do Rosji. Plan pierwotny, ustalony z Szuszkiewiczem, zakładał denuklearyzację Białorusi do czerwca 1995. Gdy Łukaszenka ogłosił swój plan przejęcia głowic, przyspieszono ich wywóz. Podobno zobaczył odjeżdżający ostatni pociąg - wspomina w rozmowie z o2.pl były polski dyplomata na Białorusi, Andrzej Olborski.
Zobacz także: Eksplozja na stacji paliw na Białorusi. Dramatyczne nagranie świadka

Dyplomata dodaje, że Łukaszenka publicznie zaczął żałować decyzji o denuklearyzacji w listopadzie 2004 r. Było to po pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, a przed pierwszą zmianą konstytucji białoruskiej. Wracał później do tematu kilka razy.

Chce gość "mieć czym się bronić i czym karać wrogów". Szajba taka dyktatorska. Może Putin mu coś obiecał, a może wymusił na nim zgodę na rozmieszczenie, a ten liczy, że z czasem ją przejmie? - zastanawia się Andrzej Olborski.

Gra na nosie Zachodu... lub deal

Podobnie patrzy na sprawę były analityk Agencji Wywiadu Robert Cheda. Uważa, że referendum jest oczywistym przygotowaniem do rozmieszczenia rosyjskiej broni jądrowej na Białorusi. Ale od przygotowania do rozmieszczenia takiej broni jeszcze droga długa.

Ciekawi mnie, jak zostanie to przeprowadzone pod względem prawa międzynarodowego? Jeśli Putin będzie chciał zagrać Zachodowi na nosie, to Białoruś "sama wejdzie w posiadanie" tego rodzaju broni. Mają przecież elektrownię atomową, a to jest punkt wyjścia. Rosjanie oczywiście chętnie pomogą - mówi o2.pl Cheda.

Przekonuje również, że to, iż broń atomowa w końcu trafi na Białoruś, jest raczej pewne. Nie wiadomo tylko, kiedy to nastąpi.

Może jutro, może za rok, a może nigdy. Może też zostać zawarty jakiś deal między Rosją a Zachodem, jak w czasach kryzysu kubańskiego, np. Rosja lub Białoruś nie rozmieści broni atomowej, a Zachód zgodzi się na demilitaryzację Ukrainy, albo też na skasowanie bazy w Redzikowie - mówi dalej Robert Cheda.

Problem dostrzega jednak w innym, zgoła nieoczekiwanym miejscu. Od 1 do 5 marca odbędzie się próbna mobilizacja na Białorusi, tzw. zbory, czyli powoływanie rezerwistów. Ostatnim razem Łukaszenka zrobił to przed wyborami w 2020 r.

Analityk mówi, że powody tego mogą być dwa. Albo Łukaszenka dyscyplinuje w ten sposób swoje społeczeństwo, bo w Mińsku też odbyły się w ostatnich dniach protesty, albo gra z Zachodem. Po podniesieniu gotowości sił atomowych przez Rosję, może to być kolejny element wywieranej na społeczeństwa zachodnie presji.

Pojawiają się groźby, że wojska białoruskie mogą przystąpić do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Białoruski prezydent zapewniał dotąd, że jego żołnierzy na Ukrainie nie ma. Sytuacja może jednak ulec zmianie. Dla ukraińskiej armii, walczącej od pięciu dni z Rosjanami, nie byłaby to dobra wiadomość. Cheda przekonuje jednocześnie, że białoruskie wojsko nie jest aż tak groźne, jak może się wydawać.

Armii białoruskiej jakoś szczególnie się nie obawiam. Ich siły zbrojne są przez Rosjan rozpatrywane jako część Zachodniego Okręgu Wojskowego. Rosjanie zapewniają im paliwo, broń i amunicję. Jedyne, co działa autonomicznie, to wojska rakietowe – a Białoruś ma je naprawdę silne i dobrze wyposażone, m.in. w systemy S-300 i S-400 – siły specjalne oraz łączność i brygady pontonowo-saperskie, które mają za zadanie przepuścić Rosjan przez Prypeć i Dźwinę – mówi Robert Cheda.

Należy pamiętać, że na Białorusi nadal przebywają wojska Rosji. W minioną niedzielę białoruski minister obrony Wiktar Chrenin poinformował, że rosyjskie wojsko pozostanie na Białorusi na czas nieokreślony. Wcześniej przekonywano, że Rosjanie opuszczą Białoruś zaraz po wspólnych ćwiczeniach, czyli po 20 lutego. Tak się nie stało.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić