Dzisiaj zaczyna się zbiórka na pomniki smoleńskie. Będą dwa, jeden prezydenta, drugi ofiar katastrofy a oba maja stanąć na Krakowskim Przedmieściu, mimo że konserwator zabytków stanowczo się temu sprzeciwił. Bo istnieje coś takiego jak estetyka ulicy, jak historyczny i do dzisiaj szanowany układ miasta, jak zdrowy rozsądek po prostu.
Niedawno szłam Krakowskim Przedmieściem, z zadowoleniem widząc, jak ta ulica wspaniale odżyła. Stała się przyjazna dla mieszkańców i turystów. Nawet dość koszmarnie postawione tablice z nazwiskami ofiar katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim nie raziły aż tak bardzo, choć estetycznie to koszmar absolutny, psujący piękną perspektywę dziedzińca pałacu. Bo to jest tak, szanowni Państwo, że kiedyś, gdy budowano pałac czy jakikolwiek budynek, zwracano uwagę nie tylko na jego użyteczność, ale i na to, jak się prezentuje, jaki ma dziedziniec, jak widoczny jest pod różnym kątem oraz czy jako całość jest harmonijny z otoczeniem. Ale co ja mogę wiedzieć, skończyłam „tylko” historię sztuki.
Teraz okazuje się, że choć nie ma jeszcze projektów, zbiórka na nowe pomniki smoleńskie ruszyła. Pan prezes energicznie już mówi, gdzie mają stanąć, choć konserwator zabytków jest przeciwny. Ale co tam, kto się będzie tym przejmował - albo się zmieni jego, albo podział kompetencji i za chwilę konserwator będzie mógł jedynie zadecydować o tym, czy kawę pije z cukrem, czy bez.
Samowolka w pełni, w XXI wieku, w państwie europejskim, póki co. Wcześniej postawiono te straszne wielkie tablice przed pałacem oraz dziwny głaz przed urzędem miasta, z założenia mający być „ku czci”, ale z kimś niepodobnym do nikogo, na płaskorzeźbie jak z modeliny. Teraz okazuje się, że ku przerażeniu i oburzeniu niektórych, oba te dzieła sztuki dla wykształconych estetycznie po ciemku mają być szybko zdemontowane. I dobrze. Bo nie dość, że ohydne, to nie mają nic wspólnego z szacunkiem dla zmarłych i pamięcią ofiar katastrofy, a wyglądają jakby zrobione złośliwie przez tajnych agentów lewactwa, wegetarian, gejów oraz cyklistów, którzy czas wolny spędzają na malowaniu kwiatków kolorowymi kredkami w kolorach flagi LGBT.
Dzisiaj też okazało się, że ci, którzy wzięli kredyt we frankach uznali, że przestaną spłacać kredyty. Bo zasłona opadła im z oczu i okazało się, że ich oszukano w kampanii wyborczej, obiecując bajki. Bo kredyty zaciągnięte trzeba jednak spłacać. A bank zawsze wygra. No, smuteczek.
Szczerze? Szlag mnie trafił. Tak się bowiem składa, że mam kredyt, ale w złotówkach. Umiem liczyć, nie miałam ambicji mieszkania w wypasionym apartamencie, ale w normalnym mieszkaniu i słuchałam uważnie, co mówił do mnie pan z banku, który nie dość, że zapytał, w jakiej walucie zarabiam i stwierdził, że kredyt bierze się w tej walucie, w jakiej się zarabia, to jeszcze kilkakrotnie użył w rozmowie ze mną stwierdzenia, że kredyt frankowy jest mocno ryzykowny i spekulatywny.
Na szczęście umiem łączyć fakty i na dźwięk słowa „spekulatywny” (mimo tego, że mogłam za franki kupić większe mieszkanie na wymarzonej ulicy) uznałam, że nie jestem idiotką, nie zaryzykuję i będę jednak rozsądna, zarabiając i biorąc kredyt w złotówkach.
Grzecznie swój kredyt spłacam, co miesiąc pieniądze przynoszę w zębach, choć bywa różnie. Nikt się za mną nie wstawia, kiedy na koncie pusto, a bank upomina się o swoje. Owszem znam ludzi z kredytami we frankach, ale żaden z nich nic nie manifestuje, tylko spłaca, zaciskając zęby i kuląc się lekko, bo w momencie zaciągania kredytu, odbierania mieszkań, przepraszam: apartamentów, to były jednak dumne Pany. Pamiętam jak dzisiaj te licytacje, ile kto ma metrów, czy dwupoziomowe, czy apartament z tarasem, czy bez i jaki wypasiony ogród.
Teraz miny zrzedły, bo chcieli wierzyć w sztuczną bajkę i nie chcieli albo nie umieli słuchać tego, co do nich mówiono i masowo nie czytali bankowych umów. Jak było, opisuje boleśnie prawdziwie autor książki „Chciwość”. Radzę przeczytać zwierzenia zadowolonych bankowców, którzy nie tak dawno mogli wcisnąć każdy kredyt, najgorszy, najbardziej ryzykowny, z kosmosu naprawdę każdemu, byle tanio. I nikt o nic nie pytał, tylko każdy te ryzykowne kredyty brał…
A to grzech nie brać, jak dają tanio, prawda? I teraz oni tych kredytów spłacać nie chcą. A ja swój złotówkowy grzecznie muszę, jak miliony innych Polaków, bo jeśli nie, o czym każdy kredytobiorca wie, przychodzi takie pismo z banku, że idzie w pięty…. Muszę spłacać jakby za karę, bo za mną nikt się nie wstawi, nie zamanifestuje w mojej sprawie, płacę za to, że potrafię myśleć, a nie ryzykować, i nie leciałam jak ćma do świecy. Za karę?
Pisząc to, myślę o słowie "praworządność". W normalnym świecie nie ma takiej siły, żeby ktoś sobie ot tak stawiał w centrum miasta pomniki ku czci, stawiał ohydne głazy budzące grozę, albo pewnego dnia stwierdził, że nie będzie spłacał kredytu, na który umowę, będąc osobą podobno świadomą, podpisał. Bo jest jakieś prawo, którego się przestrzega. Jakieś dobre obyczaje, które regulują to, że nie stawia się pomników wedle uznania, a podpis na dokumencie coś jednak oznacza.
Autor: Karolina Korwin Piotrowska
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
{:external}
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.