Misiewicza wsypał kolega. A chciał dobrze
Bartłomiej Misiewicz jednak przyjechał na imprezę do białostockiego klubu limuzyną z ochroniarzem i pił alkohol. Jego kompan, który towarzyszył mu tamtej nocy, chciał pomóc rzecznikowi MON. Tymczasem oddał mu niedźwiedzią przysługę.
Kolega Misiewicza powiedział, że obaj siedzieli przy wódce "jak dwaj faceci". Według niego to było normalne, luźne spotkanie towarzyskie - czytamy w serwisie „Dzień Dobry Białystok”. Zaprzeczył jednak temu, że rzecznik MON nagabywał dziewczyny i szastał pieniędzmi.
A tak Bartłomiej Misiewicz tłumaczył się ze swojego zachowania:
Nie byłem pijany. Nie mam się czego wstydzić i nikogo nie skompromitowałem. Do klubu z kolegami przyszedłem pieszo, pamiętam, bo było wtedy bardzo ślisko w Białymstoku. Nie przyjechałem do klubu służbową limuzyną BMW. Nie korzystałem i nie korzystam z ochrony Żandarmerii. W klubie WOW byłem prywatnie - czytamy w "Fakcie".
*Jego wersja rozmija się mocno z tym, co mówi jego kompan. *"Fakt" napisał, że według świadków Misiewicz "lepił się" do dziewczyn, prosił DJ-a, by o nim wspomniał i oferował posadę w MON przypadkowo poznanej osobie.
Kolega rzecznika MON to "człowiek ministra rolnictwa". Tak w każdym razie miał go w klubie przedstawiać Bartłomiej Misiewicz.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.