Najlepsze lekarstwa robi się z ludzkich zwłok? Do niedawna tak myślano

0

Współcześnie wielu osobom cierpnie skóra na myśl o tym, że po śmierci od zmarłego można pobrać organy do przeszczepu. Jeszcze całkiem niedawno ludzie nie mieli żadnych rozterek. Jeśli tylko uwierzyli, że specyfiki z trupa im pomogą, byli je gotowi przyjąć w najróżniejszej postaci. Nie przeszkadzał im przy tym nawet kanibalizm…

Najlepsze lekarstwa robi się z ludzkich zwłok? Do niedawna tak myślano
(Materiały prasowe)

To nie głupi żart. Wydaje ci się, że bezczeszczenie ludzkich zwłok poprzez wykorzystywanie ich w iście kanibalistycznych praktykach medycznych to relikt czasów barbarzyńskich? Nic bardziej mylnego.

W Europie remedia wyrabiane z trupów cenione były do późnego wieku XIX. W innych częściach świata, np. w Afryce, używa się ich do dzisiaj. Już w średniowieczu w powszechnej opinii sproszkowane starożytne zwłoki uznawane były za potężny, choć rzadki i drogi składnik leków.

Tak zwany proszek mumiowy wyrabiano nie tylko ze zmarłych zabalsamowanych w czasach faraonów. Robiono go też z podróżników, którzy mieli nieszczęście zabłądzić na pustyni, gdzie palące słońce w sposób naturalny wysuszyło ich na wiór. Co warto podkreślić, „mumiami” ówcześni specjaliści nazywali nie tylko poddane procesowi mumifikacji zwłoki, lecz także po prostu dowolne fragmenty ciała martwego człowieka.

Doktorzy wierzyli, że w ciele po śmierci pozostaje część życiowej energii, zwłaszcza w przypadku egzekucji czy wypadków, gdy nagle przerwane zostało życie osoby młodej i zdrowej. Siły witalne niewykorzystane przez przedwcześnie zmarłego mogły zostać darowane osobie spożywającej jego członki - pisze Eleanor Herman w książce „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”.

Zobacz także: Odkrycie w piramidzie Amenemhata II

Lek dopuszcza się do użytku. Medycy traktowali to bardzo poważnie, na tyle, że – jak podaje Jean La Fontaine – w 1618 roku English College of Physicians umieścił mumie i ludzką krew w swojej farmakopei. Dlaczego to tak znamienne? Farmakopea, czyli tak zwany kodeks apteczny, to urzędowy spis leków dopuszczonych do użytkowania, który dawniej zawierał także informacje o metodach pozyskiwania konkretnych składników.

Korzystali z nich nieliczni. Ze względu na swoją wysoką cenę, medykamenty wytwarzane z ludzkiego ciała były dostępne przede wszystkim dla przedstawicieli najwyższych warstw społecznych. Nie stroniły od nich koronowane głowy, choć przy przyjmowaniu takich lekarstw dalekie były od entuzjazmu. Wśród tych „kanibali dla zdrowotności” znajdowała się prawdopodobnie angielska królowa Elżbieta I panująca w XVI wieku. Co prawda nie ma bezpośrednich odniesień do tego w źródłach, jednak jej nadworni lekarze innym swoim pacjentom polecali właśnie lekarstwa z trupów jako skuteczne remedia na najróżniejsze dolegliwości.

Kanibal na tronie. Na pewno wiadomo, że kanibalem był następca Elżbiety Jakub I Stuart. Gdy władca zaniemógł w 1616 roku, jego nadworny lekarz zaordynował mu specyfik, którego głównym składnikiem była sproszkowana, niepogrzebana ludzka czaszka pomieszana z białym winem. Należało go pić przy pełni księżyca. Jak podkreśla Eleanor Herman w swojej książce „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”, Jakub I nienawidził spożywania ludzkiego ciała i ze względu na to obrzydzenie medycy zastanawiali się, czy nie zastąpić czaszki homo sapiens tą należącą do wołu.

Lecząc z padaczki, doktorzy sporządzali medykamenty z suszonego ludzkiego serca albo mikstury z wina, lilii, lawendy i całego ludzkiego mózgu, który ważył około półtora kilograma. Ludzki tłuszcz wykorzystywano do leczenia gruźlicy, reumatyzmu i podagry. Cierpiącym na hemoroidy lekarze zalecali gładzenie ich odciętą dłonią nieboszczyka – wyjątkowo nieprzyjemny obrazek, gdy go sobie przywołać przed oczy, pisze w swojej książce Herman.

Niektóre receptury były przerażająco szczegółowe i makabryczne jednocześnie. W początkach XVII wieku niemiecki lekarz podawał, co należy zrobić, by pozyskać lekarstwo na dżumę. Chętny medyk lub aptekarz musiał wyszukać… zwłoki rudego mężczyzny, które nie były okaleczone i nie posiadały żadnych skaz. Co więcej, trup musiał zejść z tego świata w wieku 24 lat przez powieszenie, łamanie kołem lub zasztyletowanie.

Gdy już udało się namierzyć taki rarytas, ważna była jeszcze pogoda. Zwłoki miały leżeć na wolnym powietrzu przez jeden dzień i jedną noc. Po takich preparacjach można się było wziąć za sporządzanie lekarstwa na dżumę. Potrzebne były do tego ostry nóż i precyzja. Ciało należało kroić na cienkie paski, po czym posypywać proszkiem z mirry i aloesu oraz macerować w winie. Później suszono je na powietrzu, dzięki czemu, jak podkreśla Herman, miały uzyskać wygląd wędzonego mięsa, a wtedy były gotowe.

Z dzisiejszej perspektywy te praktyki wydają nam się obrzydliwe, wręcz barbarzyńskie. Chciałoby się zapytać, jak można przełamywać tabu ludzkich zwłok, żeby głaskać się po hemoroidach? Richard Sugg ma na to prostą odpowiedź. W czasach popularności proszków mumiowych i innych specyfików tego autoramentu, mumie były przedmiotem. W ówczesnych traktatach medycznych traktowano je w tych samych kategoriach co ser czy mleko, i były równie bezosobowe.

Postęp? Zdawać by się mogło, że od tamtych czasów poszliśmy w kwestiach etycznych daleko do przodu i na lekarzy ordynujących sproszkowane trupy możemy patrzyć z moralnego piedestału. Warto jednak zastanowić się, czy historia przypadkiem nie zatoczyła koła. Współczesne zabiegi kosmetyczne, jak wampirze liftingi, wstrzykiwanie sobie osocza bogatopłytkowego czy wszczepianie tkanki tłuszczowej w pewne partie ciała w celu ich zwiększenia, brzmią zaskakująco podobnie do dawnych terapii z wykorzystaniem ludzkich ciał…

O autorze: Aleksandra Zaprutko-Janicka - Krakowska historyczka i publicystka, współzałożycielka „Ciekawostek historycznych”. Autorka ponad 800 artykułów popularnonaukowych. Autorka "Okupacji od kuchni" i "Piękna bez konserwantów". W 2017 roku ukazała się jej najnowsza książka "Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski". Publikował między innymi w „Focusie Historia”, „KUKBUK-u” i „Fakcie”. Interesuje się historią życia codziennego i kobietami w historii. Kolekcjonuje zabytkowe książki kucharskie i przedwojenne AGD.

Fascynująca podróż przez historię śladami trucizny w książce Eleanor Herman pt. „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.

Zainteresował Cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o najbardziej pomysłowych sposobach trucicieli na uśmiercenie swoich ofiar.

_Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić