Kamil Janicki| 
aktualizacja 

Ohydna tajemnica wybitnego monarchy. Największy z polskich królów był gwałcicielem

336

Historycy szukają dla niego coraz to nowych wymówek. Przecież takie były czasy, taka mentalność. Nie każdą zbrodnię można jednak uzasadnić. I nie o każdej wypada nam dzisiaj milczeć. Szczególnie o nieznanych dziejach z życia Kazimierza Wielkiego.

Ohydna tajemnica wybitnego monarchy. Największy z polskich królów był gwałcicielem
(Domena publiczna)

Nie dało się ukryć, ze królowa węgierska ma u prawej ręki tylko jeden palec. A że nie chodziło o byle jaką królowa, lecz o wszechmocną w kraju i cieszącą się ogromnym poważaniem na całym kontynencie Elżbietę Łokietkównę, to jej kalectwo stało się tematem powszechnych plotek.

"Królowa kikuta" – określił ją niepochlebnie jeden z kronikarzy. Rzecz jasna obcokrajowiec, bo na Węgrzech nikt by sobie nie pozwolił na równie dosadny komentarz. Nikt też nie miał odwagi drążyć sprawy, mimo że ta nurtowała każdego.

Tchórzliwy król, królowa z nerwami ze stali

Co wiedziano z całą pewnością? W roku 1330, a konkretnie w pewien kwietniowy poranek, doszło do bezprecedensowego ataku na rodzinę panującą. Potężny możnowładca, Felicjan Zach, zakradł się do monarszej jadalni, po czym nagle wyszarpnął broń i rzucił się na swojego króla: Karola Roberta z dynastii Andegawenów.

Przerażony władca – tak przynajmniej podaje autor jednej z relacji – natychmiast wpełznął pod stół, porzucając najbliższych na pastwę szaleńca. Na linii ataku została żona króla, 25-letnia Polka Elżbieta, oraz dwóch małoletnich synów. Monarchini nie miała wyjścia. By ratować życie pociech, osłoniła je własnym ciałem, w efekcie tracąc cztery palce.

Nim zamachowiec zdołał wyprowadzić kolejne cięcie, dopadli go królewscy siepacze. Na zdradzieckiego magnata sypały się coraz to nowsze ciosy. Karol Robert jeszcze nawet nie zdążył wypełznąć spod stołu, a z zamachowca została tylko krwawa, poćwiartowana miazga. On przynajmniej umarł szybko. Krewni i przyjaciele Felicjana Zacha nie mogli liczyć na równie łaskawy koniec.

Jedyny syn zamachowca został rozerwany końmi, a resztki jego zmasakrowanego ciała rzucono psom na pożarcie. Trybunał złożony z dwunastu baronów, ślepo realizujących wolę pary królewskiej, orzekł też, że cała rodzina Záchów ma zostać wytępiona, aż do trzeciego stopnia pokrewieństwa. Na śmierć skazano siostrzeńców i siostrzenice Felicjana, a także wszystkie jego wnuczęta. Do siódmego stopnia pokrewieństwa karą były konfiskata majątku i dożywotnie niewolnictwo.

Śmierć będąca wybawieniem

Najbardziej poniżająca, rozciągnięta w czasie i brutalna kara spotkała jednak nie synów czy współpracowników Zacha, ale jego córkę, Klarę. Odcięto jej nos i wargi. Odrąbano osiem palców u rąk, pozostawiając wyłącznie kciuki. W tym stanie posadzono dziewczynę na koń i obwożono ją po różnych węgierskich miastach, zmuszając do głośnego powtarzania, że każdy, kto okaże niewierność parze królewskiej, skończy tak samo jak ona. Gdy wreszcie Klarę ścięto, śmierć musiała być dla niej wybawieniem.

Dworzanie nie potrafili zrozumieć tego, co zaszło. Klara Zach była oczywiście córką zamachowca. Ale była też dotąd… zaufaną członkinią fraucymeru Elżbiety, od lat usługującą najjaśniejszej pani. Wierna służba monarchini najwidoczniej nie tylko nie uchroniła kobiety przed egzekucją, ale wręcz pogrążyła ją w oczach Piastówny. I nie mógł to być przypadek.

Zasłona dymna

Królewscy urzędnicy zrobili wszystko, by ukryć tło sprawy. Oficjalnie przyjęto, że Felicjan targnął się na życie władcy, ponieważ pozbawiono go jakichś tytułów i nie był on w stanie przełknąć degradacji. Tłumaczenie trzeszczało w szwach.

Rzeczywiście Zach stracił w oczach króla, ale doszło do tego… na długie dwa lata przed zamachem. Karol Robert, z nieznanych bliżej względów, pozbawił magnata dzierżonej dotąd kasztelanii. Nie zarekwirował mu natomiast żadnych rodzinnych majątków, w żaden sposób go nie poniżył.

Osobisty atak na władcę można by zrozumieć chyba tylko wtedy, gdyby nastąpił on w przypływie ogromnych emocji, o których w tym przypadku zwyczajnie nie mogło być mowy. Łączenie sprawy zamachu z karierą magnata to tylko niezbyt udana zasłona dymna, którą sprokurowali sędziowie pozostający na usługach króla.

Jak w taki razie wyglądała rzeczywistość? O tej zaczęto pisać jeszcze za życia Elżbiety Łokietkówny. Choć rzecz jasna poza granicami Węgier.

Prawda ukryta w źródłach

Do dzisiaj przetrwały trzy kroniki, w których znajdują się tropy prowadzące do rozwiązania zagadki. Opisy w nich zawarte różnią się w szczegółach, wszystkie księgi podają jednak, że wzburzenie Zácha nie miało nic wspólnego z polityką. Na królewskim dworze skrzywdzono jego ukochaną córkę Klarę. I ten właśnie fakt popchnął magnata do gwałtownej, nieprzemyślanej reakcji.

W anonimowym włoskim dziełku historycznym zanotowano, że dwórkę zgwałcił "siostrzeniec króla" Karola Roberta. Tekst powstał kilkanaście lat po wydarzeniach, a jego autor zasięgnął języka u dworzan Elżbiety. Nawet jeśli powtarzał plotki, to całkiem świeże i pozyskane u źródła. Dalsze światło na sprawę rzuca austriacka kronika niejakiego Henryka von Mügelna.

Człowiek ten przebywał na węgierskim dworze około 1350 roku i też nie omieszkał dyskretnie wypytać miejscowych, dlaczego królowa ma tylko sześć palców u rąk. W relacji na pierwszy plan wysuwa się Elżbieta. Henryk von Mügeln podaje, że władczyni, zamiast chronić swą podopieczną, sama oddała ją w ręce napastnika.

Dowiadujemy się, że przebywający na dworze dostojny gość "spał z córką Felicjana za wolą królowej". Gdy tylko ojciec Klary dowiedział się o hańbie dziewczyny, wparował do komnat Karola Roberta z mieczem w dłoni, myśląc tylko o tym, by "zniszczyć królewskie nasienie".

Austriak, podobnie jak Włoch, nie był w stanie jasno wskazać, co łączyło gwałciciela z parą monarszą. Dla tego drugiego mężczyzna był siostrzeńcem władcy. Henryk von Mügeln zrobił z niego z kolei brata Karola Roberta. Zarazem jednak podał tytuł i imię napastnika. Dzięki temu wiemy, że chodziło nie o kogoś z rodzeństwa króla, ale o jego szwagra. A zarazem: polskiego następcę tronu, Kazimierza.

Chorowity synalek

Kazimierz nie był jedynym bratem Elżbiety Łokietkówny i jedynym synem Władysława Łokietka. Był jednak tym, który przeżył. Dwaj starsi Piastowicze odeszli do wieczności jeszcze przed osiągnięciem lat sprawnych. W efekcie sam tylko Kazimierz dawał szansę na przedłużenie rodu. Na synka dmuchano i chuchano, rozpieszczając go i chroniąc przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Nic nie słychać o udziale młodego królewicza w wyprawach zbrojnych czy nawet w polowaniach. Nie uczy się on też chyba zbyt pilnie, a rodzice nie przykładają wagi do tego, by siedział z nosem w książkach.

Król i królowa folgowali Kazimierzowi tym bardziej, że ten był słabego zdrowia. W 1327 roku napędził matce, Jadwidze Kaliskiej, takiego stracha chorobą, że monarchini zwróciła się z prośbą o pomoc i modlitwę aż do samego papieża.

Do formy wracał powoli, a jego zdrowie wciąż budziło niepokój bliskich. Najchętniej trzymano by go w bezpiecznej złotej klatce, nie dało się jednak powstrzymać nieubłaganego upływu czasu. Władysław Łokietek sam coraz bardziej niedomagał, zbliżając się do matuzalemowej granicy siedemdziesięciu lat. Od starca nikt nie oczekiwał odsunięcia się w cień i oddania władzy. Trzeba jednak było myśleć o przyszłości. I o tym, że już wkrótce tron przejmie nieokrzesany smarkacz.

Chcąc nie chcąc,* trzeba było dziewiętnastoletniego młodzieńca przeszkolić w sztuce rządzenia. W grę wchodził udział w kolejnej wojnie ze sprawiającymi ciągłe trudności Krzyżakami. *Na takie ryzyko król nie chciał się jednak zgodzić. Zamiast wysyłać syna na pole bitwy, polecił mu jechać na Węgry. Na dworze starszej o pięć lat siostry i znanego z surowych rządów szwagra Kazimierz miał się otrzaskać z polityką, zyskać nieco ogłady i doświadczenia w grach pałacowych. Przy okazji miał też wyprosić u Karola Roberta pomoc zbrojną w nadchodzącym konflikcie z rycerzami zakonnymi.

Sercowe katusze

Do Wyszehradu królewicz przybył pod koniec 1329 lub może z samym początkiem 1330 roku. I od razu poczuł się jak u siebie w domu. Tak jak rodziców od lat brał na litość i zyskiwał dzięki temu szczególne traktowanie, tak teraz próbował symulanctwem ugrać coś u dobrodusznej Elżbiety.

Jadwiga i Łokietek na pewno zawczasu ostrzegli, że trzeba bacznie śledzić stan królewicza i wzywać medyków w razie jakiejkolwiek zapaści. I jeśli wierzyć Janowi Długoszowi, kondycja następcy tronu rzeczywiście zaraz zaczęła szwankować. Elżbieta znalazła brata w łóżku, osłabionego i pogrążonego w letargu.

Kronikarz twierdził, że przenikliwa królowa szybko zrozumiała, co dolega jej podopiecznemu. Wydaje się jednak, że to raczej Kazimierz musiał naprowadzić siostrę na źródło swojej niedyspozycji. Cierpiał fizyczne katusze, bo jego i tak słaby organizm trawiła "choroba serca".

Pod nieobecność młodej, pozostawionej w Polsce żonki, zapałał mianowicie nagłym i niepowstrzymanym uczuciem do jednej z dwórek Elżbiety: pięknej dziewicy Klary Zách. Jeśli miał odzyskać zdrowie, to tylko za sprawą spotkania z upragnioną kobietą. Rzecz jasna sam na sam, w tej samej łożnicy, w której leżał teraz zmorzony słabością.

Niecodzienne lekarstwo

Elżbieta nie miała nic przeciwko pielęgnowaniu brata w chorobie. Propozycja, by organizowała mu schadzki z własnymi dwórkami, musiała jednak przejąć znaną z pobożności monarchinię wstrętem. Bardzo możliwe, że na tym etapie do gry włączyli się dworscy lekarze. XIX-wieczny historyk Ernest Świeżawski sugerował, że to właśnie mędrcy medycyny zalecili młodemu dynaście jakiś romans – dla wzmocnienia organizmu.

Takie recepty rzeczywiście stosowano, i to do całkiem niedawna. Mógł się z nimi zetknąć sam Świeżawski, bo jeszcze w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku polscy lekarze przepisywali cierpiącym na migreny i złe samopoczucie mężczyznom wizyty u prostytutek.

Elżbieta widocznie też dała się przekonać sprytnemu bratu lub rzekomym specjalistom. A może po prostu po latach życia ze swoim niezbyt restrykcyjnym i znanym ze skoków w bok mężem nieco opuściła gardę, jeśli chodzi o prawidła etyki.
Od Jana Długosza dowiadujemy się, że władczyni przybyła do komnaty Kazimierza "niby w odwiedziny". Następnie:

(…) odprawiła z pokoju usługujących choremu – pod pozorem jakoby coś tajemnego z nim omówić miała – i sama tylko pozostała z Klarą, która z nią razem przyszła. Potem, wymówiwszy jakieś banalne słowa, odeszła, a wspomnianą Klarę zostawiła u księcia Kazimierza na zgwałcenie, uważając je za niewielki występek i sądząc, że nikt o nim wiedzieć nawet nie będzie. I że bynajmniej nie nadwyręży dobrej sławy Klary.

Samce królewskiej krwi

Długosz lubił fantazjować i wyolbrzymiać zasłyszane opowieści. Wielu badaczy także w historii wykorzystanej Klary doszukuje się oznak fałszu. O ile wypada podzielić ogólne wątpliwości co do warsztatu kronikarza, o tyle należy być bardzo ostrożnym, zaprzeczając występkowi opisanemu w trzech różnych źródłach. Szczególnie że badacze od naukowej krytyki zaskakująco łatwo przechodzą do chamskich, szowinistycznych zaczepek.

Trudno mówić o gwałcie, "skoro, co wiemy skądinąd, opieranie się samcom królewskiej krwi nie było specjalnie w modzie u panienek owej epoki" – stwierdza gburowato znany antropolog Ludwik Stomma. Nie ma sensu dodawać tutaj, że pojęcie gwałtu wcale nie powstało w ostatnich latach i że w każdej epoce da się wskazać kobiety stawiające opór seksualnym drapieżnikom.

Tym bardziej bezcelowe wydaje się podkreślanie, że – wbrew twierdzeniom Ludwika Stommy – nie wszystkie dawne "panienki" uważały swoje ciała za karty przetargowe w grze politycznej. Nie wszystkie tym samym były skłonne narażać się na niechciany stosunek, na hańbę i nieślubną ciążę tylko dlatego, że wpadły w oko "samcowi królewskiej krwi". Choć może podkreślić to trzeba, jeśli podobne komentarze padają nawet w pracach naukowych…

Nie sposób dociec, co dokładnie nastąpiło za zamkniętymi drzwiami alkowy Kazimierza. Klara uważała w każdym razie, że stała jej się krzywda i że na poniżenie naraziła ją jej własna królowa. Wbrew przewidywaniom Elżbiety dwórka nie pozostawiła incydentu w tajemnicy. Milczała tylko tak długo, aż z zagranicznych wojaży powrócił ojciec. Może z własnej inicjatywy, a może pod naciskiem zaniepokojonego jej roztrzęsieniem Felicjana Klara wyznała prawdę. Zdaniem Długosza prosiła nawet, by krwią pomścić jej hańbę.

Do rozmowy ojca z córką doszło już po tym, jak zadowolony z siebie i nagle ozdrowiały Kazimierz opuścił węgierski dwór. Jeden winowajca wywinął się od kary. Na miejscu wciąż jednak byli ludzie, którzy gwarantowali Klarze bezpieczeństwo i opiekę. A przede wszystkim: monarchini, której ta usługiwała.

Niezwykła historia kobiet, które zbudowały polskie mocarstwo. Jadwiga Andegaweńska i jej poprzedniczki w nowej książce Kamila Janickiego: "Damy polskiego imperium". Kliknij i sprawdź

O autorze: Kamil Janicki - Redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, “Żelaznych dam”, "Dam złotego wieku", "Epoki hipokryzji" i "Dam ze skazą". W listopadzie 2017 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Damy polskiego imperium".

Źródło:ciekawostkihistoryczne.pl
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić