Żarłacz tępogłowy ważył 250 kg i mierzył 3 metry długości. Drapieżnik wpłynął aż 5 kilometrów w głąb lądu. Doświadczony wędkarz Denis Rivers wybrał się na samotne nocne łowy nad rzekę Hastings. Rekin błyskawicznie połknął przynętę w postaci słodkowodnego węgorza.
Chyba ze cztery razy myślałem, że się zerwie. Kiedy złapał przynętę, zużył 400 metrów linki na raz. Zajęło mi godzinę, zanim dotarłem do przybrzeżnych skał. Na szczęście był tam jakiś człowiek, który rozbił sobie biwak. Poprosiłem go o pomoc w wyciągnięciu rekina na brzeg, ale nawet we dwóch nie mogliśmy go ruszyć - powiedział Rivers.
Wędkarz zadzwonił do znajomego, dysponującego autem z wyciągarką. Pomysł polegał na zaholowaniu zdobyczy do najbliższego pomostu. Rivers musiał samodzielnie przytwierdzić hak do ogona rekina. Twierdzi, że nie było to przyjemne.
Mój znajomy ciągnął linę w drugą stronę, by odwrócić jego głowę. Bałem się, że mnie ugryzie, więc robiłem to najszybciej jak mogłem - powiedział przejęty wędkarz.
Mężczyznom w końcu udało się wyciągnąć żarłacza na brzeg. Następnie zmierzyli i zważyli okaz. Zrobili sobie z nim kilka zdjęć, a na końcu wypuścili bestię z powrotem do wody. Rekin szybko odpłynął w kierunku oceanu.
Zdobycz Riversa była rekordowych rozmiarów. Rekiny w australijskich rzekach to nie nowość, jednak zazwyczaj nie zapuszczają się tak głęboko w ląd i mierzą najwyżej metr. Australijski wędkarz twierdzi, że teraz dwa razy pomyśli, zanim pozwoli komuś z rodziny wejść do wody.
Moje dzieciaki szalały tu niedaleko na dmuchanych zabawkach i pluskały się w wodzie, ale teraz będę musiał im tego zabronić - powiedział.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.