Chcesz kupić "anglika"? Przeczytaj to i zrezygnujesz
Nowe przepisy
W Polsce od 2015 roku można już rejestrować samochody z kierownicą po prawej stronie czyli tzw. "angliki". To oznacza, że handlarze i zwykli kupujący mają nowy rynek do eksploracji. Wchodząc na zagraniczne serwisy ogłoszeniowe widzimy, że ceny w niektórych przypadkach wyglądają naprawdę atrakcyjnie. Należy jednak pamiętać, że nie wszystko złoto, co się świeci. Poznajcie kilka powodów dla których zakup "anglika" wcale nie jest dobrym pomysłem.
Konieczność przeróbek
Mimo tego, że nie trzeba już przekładać kierownicy na drugą stronę, wciąż musimy przystosować auto do prawostronnego ruchu i naszych przepisów. Badania technicznego niezbędnego do rejestracji nie przejdziemy bez wymiany świateł przednich (w nowszych autach czasem wystarczy korekta w komputerze pokładowym), tylnych (przełożenie przeciwmgłowego na lewą stronę), wymiany prędkościomierza (musi mieć skalę w km/h lub obydwie) i lusterek (chodzi szczególnie o lewe aby obejmowało odpowiedni obszar drogi).
Utrudnione wyprzedzanie
To jeden z głównych minusów „anglika”, który wiąże się nie tylko z wygodą jazdy, ale i bezpieczeństwem. Kierując samochodem z prawej strony trudno jest ocenić, czy z naprzeciwka coś jedzie i czy można bezpiecznie wyprzedzić. O pomyłkę w takiej sytuacji bardzo łatwo, a jej konsekwencje mogą być tragiczne.
Droższe ubezpieczenie OC
Obok zmiany przepisów dotyczących rejestracji „anglików” w Polsce nie przeszli obojętnie ubezpieczyciele. Według CUK Ubezpieczenia koszty policy OC mogą być nawet trzy razy wyższe niż dla samochodu z kierownicą po lewej stronie. Za obowiązkowe OC właściciel przykładowo 8-letniego Vauxhalla Insignia zapłaci obecnie średnio 2385 zł. Tylko w nielicznych przypadkach (tutaj w Allianz i MTU) nie ma zwyżek OC dla aut z kierownicą po prawej stronie.
Rdza
Mitem jest, że rdzewieją tylko stare auta. Ten bardzo niepożądany proces utleniania metalu możemy zaobserwować także w wielu nowych samochodach. Angielski klimat wyraźnie sprzyja pojawianiu się rdzy. Częste opady deszczu i wiele wilgotnych dni w kalendarzu sprawiają, że z pozoru zadbane auta borykają się z tym poważnym problemem. Jeśli korozja już się pojawiła, walkę z nią trzeba będzie toczyć regularnie poprzez kontrolę zarażonych miejsc i ich konserwację.
Koszty wcale nie są takie niskie
Przeglądając angielskie portale ogłoszeniowe można dojść do wniosku, że to prawdziwe eldorado. Niektóre auta można znaleźć w dużo niższej cenie niż w Polsce. Należy jednak pamiętać o kilku sprawach. Po pierwsze – zakup najtańszego auta wiąże się z ryzykiem serii napraw, które będzie trzeba wykonać. Przecież nikt nie odda za bezcen w 100 proc. sprawnego samochodu. Trzeba zatem brać pod uwagę egzemplarze droższe, a wtedy okazuje się, że różnica w cenie wcale nie jest aż tak ogromna. Po drugie – samochód z Anglii trzeba przetransportować do Polski. W zależności od tego gdzie mieszkamy i z jakiej części Wielkiej Brytanii ściągamy pojazd, zapłacimy minimum 200-300 funtów (1100-1600 zł). Po trzecie – akcyza. Jej wysokość zależy od pojemności silnika. Jeśli nasz motor ma do 2l pojemności, płacimy 3,1 proc. wartości auta. Jeśli więcej – 18,6 proc. Po czwarte – przystosowanie auta do naszych przepisów może słono kosztować. Szczególnie wtedy, kiedy kupowany przez nas samochód ma reflektory ksenonowe czy podgrzewane lusterka. Po podliczeniu tych wszystkich kosztów może się okazać, że „anglik” wcale nie jest taką okazją.