Zerwali ze starym życiem i pracą w "korpo". Ruszyli w podróż życia, która trwała... dwa dni
Pewnie nie raz słyszeliście o takich radykalnych pomysłach zmian, albo nawet sami je planowaliście. Cóż, nie zawsze rzucenie pracy w korporacji i podążanie za marzeniami się udaje... Tak było w przypadku Tannera Broadwella i Nikki Walsh, którzy sprzedali dorobek życia, by spełniać marzenia. Ich historia nie kończy się szczęśliwie.
Para postanowiła, że przeniesie swoje życie z lądu na otwarte wody. Za oszczędności życia Tanner i Nikki kupili więc żaglówkę i ruszyli na ocean. Na łódź i jej naprawę wydali około 10 tys. dolarów. Tak miał rozpocząć się nowy etap w ich życiu, w którym liczy się tylko szczęście. Problem w tym, że za chęciami do żeglarstwa nie stały umiejętności i doświadczenie.
Ich wymarzona podróż zaczęła się na zachodnim wybrzeżu Florydy. Podbój mórz i oceanów nie trwał jednak długo - informuje tampabay.com. Wszystko szło zgodnie z planem dopóki drugiego dnia podróży para nie postanowiła zatrzymać się na noc w porcie John’s Pass.
Wtedy właśnie pojawiły się pierwsze problemy. Na żaglówce zepsuła się nawigacja, a po chwili łódź uderzyła w coś wystającego z dna. Nikki relacjonuje, że uderzenie było niezwykle silne.
Prawie wypadłam za burtę - opowiada niedoświadczona podróżniczka.
Chwilę później na pokład żaglówki zaczęła dostawać się woda. Para musiała wezwać pomoc. Ratownicy przybyli na miejsce dopiero po 40 minutach, gdy łódź była już praktycznie całkowicie zatopiona. Na domiar złego, para nie wykupiła ubezpieczenia dla swojej żaglówki, więc koszty wyłowienia wraku (ok. 10 tys. dolarów) musiała pokryć z własnej kieszeni i zakończyć podróż marzeń.
Zobacz także: Dar Młodzieży wypłynął w rejs dookoła świata. Żegnały go tłumy
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.