aktualizacja 

"50 twarzy Tindera". O tym, jak kombinujemy, by zaciągnąć kogoś do łóżka

92

Odrzuć - w lewo, zaakceptuj - w prawo. Sparowaliście się? Pora na stroszenie piórek. Kierunek jest jeden - łóżko, a cel to seks. Tak dziś często wygląda ars amandi. Obraz tego przedstawiono w książce "50 twarzy Tindera", której fragment publikujemy w o2.pl.

"50 twarzy Tindera". O tym, jak kombinujemy, by zaciągnąć kogoś do łóżka
(iStock.com)

(...)
Każdy z nas jest potrzaskany. Każdy ma przyjaciół, którzy są zmaltretowani. Rozpadające się relacje, zerwania, związki bez przyszłości, bez przekonania, z rozsądku, z przymusu, ze strachu. Porzucamy i jesteśmy porzucani, zdradzają nas, krzywdzą.

Każdy z was wie, jak boli rozczarowanie, jak fizycznie, mocno boli, kiedy po raz kolejny się okazuje, że się nie udało. Ci wciąż w relacji wiedzą, jak to jest, kiedy niby masz wszystko, ale momentami dociera do ciebie, że jest w niej coś zgniłego, że czegoś brakuje, gdzieś tkwi błąd.

Z jednej strony podświadomie powielamy model relacji z rodzicami. Jeśli tylko czegokolwiek nam w dzieciństwie brakowało, jeśli coś było złe, to, na swoje nieszczęście, będziemy tego szukać w kobiecie czy mężczyźnie naszych snów. Wina za złe wybory nie do końca jest nasza, podejmiemy je i tak.

Z drugiej – większość z nas chce sprzeczności. Szukamy bad boya, ale jednocześnie kogoś, kto przytuli i zrobi herbatę, z kim można iść na imprezę, kto naprawi kontakt, zarobi na bilety do Paryża, zaimponuje nam wiedzą, pochodzi z dobrej rodziny i, last but not least, jest zajebistym kochankiem…

No i jak będzie trzeba, to zostanie dobrym tatą dla naszych pociech, bo w sumie większość z nas albo chce mieć potomstwo, albo uważa, że trzeba. Aha, no i żeby jeszcze miał dużego ch... Chyba nie muszę tłumaczyć, że takiej osoby nie ma.

Jak ktoś jest przystojnym bad boyem, to zdradza, chleje i nie dzwoni do nas trzy miesiące. Chcemy się przytulić po seksie, a on mówi, żebyśmy szły już do domu, bo rano jedzie na kajta i musi być wyspany.

Z kolei jak macie miśka, który przytuli, zrobi obiad, hajs przynosi, wakacje organizuje, ale w łóżku nuda, to też sobie po cichu myślicie, że coś jest nie tak.

Idziecie z koleżankami na Magic Mike’a do kina i wybiegacie z płaczem, bo do was dociera, że misiek nie będzie was z pasją pieprzył na komodzie, jak
kilka lat wcześniej inny chłopak. A to przecież był najlepszy seks w życiu.

Inne z was zwiążą się z człowiekiem sukcesu. Splendor, sława, ale ani to nie wie, jak zrobić zakupy, ani nie możecie liczyć na uwagę, bo jednak racjonalna jest kariera, a nie paplanina o wyjazdach na weekend i czytanie książek w łóżku w sobotę rano. W sobotę rano to można być już po siłowni i w biurze prawie wyrabiać się z robotą.

A zajebisty kochanek z dużym k...? No ekstra, ale co z tego, skoro on lubi żużel, nie umie się zachować w towarzystwie, nie zna się na zegarku i oczekuje, że będziecie mu gotować? I tak sobie możemy wymieniać bez końca.

W wersji dla panów, skrótowo: chcielibyśmy matki, żony i kochanki. Dziwki w sypialni i damy w salonie. I co, jak wychodzi szukanie? No
właśnie. Smuteczek. Przykro mi, chłopaki.

(...)
Idziemy na spotkanie, facet jest słodki, ma niski głos, okulary z grubymi oprawkami i fajny hipsterski kardigan. Wygląda strasznie młodo, ale w tej dziurze nie będę wybrzydzać.

Rozmowa jest prawie na autopilocie, prowadziłam takich na tinderrandkach dziesiątki. Najpierw trochę info o pracy, studiach. Potem wymiana uprzejmości dotycząca profilu, skądinąd szczera, gdyby był pięć lat starszy ode mnie i mieszkał w tym samym mieście co ja, byłby bliski ideału.

Wreszcie wyciągam mocne karty – rozmawiamy o muzyce. Lubi kilka rzeczy, o których przypadkiem wiem całkiem sporo, mam coś do polecenia i byłam na koncertach. Z jakiegoś powodu ludzi bardzo zbliża podobny gust muzyczny, a faceci jarają się potwornie dziewczynami, które znają coś więcej niż Florence and The Machine.

Ma na imię Sebastian. Od razu widać, że jest strasznie wrażliwy i trochę egzaltowany. Ma też niestety dość głupie poczucie humoru. Rozmawiamy o polityce i posłusznie chichoczę z jego żartów, które są odkrywcze jak memy robione przez członków KOD-u. Normalnie bym podziękowała, ale jednak jestem na zadupiu.

Nie okazuję więc zniecierpliwienia, rozmawiam i rozmawiam. Jemy śledzie i pijemy wódkę Stolichnaya. W pewnym momencie Sebastian robi się jeszcze bardziej wylewny. Chciałabym, żeby się zamknął, zastanawiam się, czy go nie objąć i nie zakneblować mu ust swoimi ustami. Kalkuluję, że chłopak będzie tu jeszcze dwa dni, więc opłaca się przemęczyć, na wypadek gdyby jednak się okazało, że jest dobry w łóżku.

Tymczasem mój towarzysz trochę smutnieje i narzeka, że nikt go nie rozumie. Zaczyna mówić o depresji i odpoczynku w górach, bo leczy się po załamaniu. Aha. Wcale mnie to nie dziwi. W końcu wydusza z siebie, że ma zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.

Spogląda na mnie, jakby się spodziewał, że ucieknę. Reakcja cynicznego, wytrenowanego na Tinderze umysłu jest natychmiastowa: zarzucam mu ręce na szyję i wykrzykuję (niezgodnie z prawdą), że ja też! Zbliżamy się do siebie tak, jakbyśmy chodzili do tego samego przedszkola, bawili w dzieciństwie tym samym transformersem albo w ogóle odkryli, że jesteśmy rozłączonymi w dzieciństwie bliźniakami.

Sebastian opowiada o swojej chorobie. Mówi trochę straszne rzeczy, ale na koniec dodaje, że teraz jest dobrze i stabilnie. Ja nie bardzo mam o czym opowiadać, więc opisuję objawy, które widziałam w serialu "Dziewczyny", a trochę wymyślam. Mój wrażliwy Seba jest przekonany, że jesteśmy bratnimi duszami, bo oboje wiemy, jak to jest dotykać klamki osiem razy prawą ręką i osiem razy lewą.

W ciągu godziny ląduje w moim łóżku. Bez ubrania jest zjawiskowy. W dodatku czule mnie przytula; zachowuje się tak, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na ziemi. Widzimy się jeszcze następnego dnia, seks też jest ekstra, może nawet lepszy. Sebastian opowiada mi o lekach, wizytach w psychiatryku.

Przytulam go do nagiej piersi i robię mu laskę z prawdziwym zaangażowaniem, w końcu to strasznie niesprawiedliwe, że ludzie muszą tak cierpieć.

(...)
Radek opowiadał mi, jak bajerował dziewczyny na Tinderze.

Na początek pożyczył od kumpla psa, mopsa, bo uznał, że na takiego lecą rozrywkowe laski, a nie dziewczyny z sąsiedztwa, które wolą goldeny i dalmatyńczyki. Na proflowym wstawił biało-czarne zdjęcie z tym mopsem.

Następne zdjęcie – Radek w garniturze. Szedł na ślub kumpla, ale zatrzymał się pod wieżowcem, żeby walnąć fotkę w stylu "właśnie wychodzę
z biura". Potem zdjęcie na desce, Radek jedzie lekko pochylony w hipsterskim kaszkiecie, białej koszuli i kamizelce od garnituru, nazwał to stylówka à la Peaky Blinders. Muszę dodawać, że Radek nie umie jeździć na desce? Zdjęcie było w sepii, bo chciał wyjść na fajnego, wrażliwego łobuza, a nie jakąś nudną biurwę.

Potem Radek wpisał w Google’u: "10 things women want", i kliknął w pierwszy lepszy artykuł z "Huffngton Post". Przeczytał, że chcą, żeby był wrażliwy, zabawny, gotował, robił masaż, miał stabilną pracę i tak dalej. Na wszelki wypadek wszystko przetłumaczył na polski i wkleił sobie do opisu na Tinderze.

Potem przeczytał kolejny artykuł, w którym była masa statystyk. Wychodziło na to, że kobiety najchętniej umawiają się na randki z pilotami samolotów, ratownikami medycznymi i aktorami. Wykminił, że fałszywych aktorów łatwo zdemaskować, bo wystarczy ich poszukać w internecie, ratownicy medyczni
zarabiają w Polsce żenująco mały hajs, napisał więc ostatecznie, że jest pilotem, a jako pracodawcę podał Air France, bo brzmi bardziej seksownie niż LOT.

Na randkach bezbłędnie rozpracowywał dziewczyny. Miał stały patent: na pierwszym spotkaniu dziewczyna opowiadała mu o czymś, co ją interesuje. Modernistyczna poezja, kuchnia molekularna, cokolwiek. Radek entuzjastycznie krzyczał: "Ooo, ciekawe, że o tym mówisz, jak tylko wrócę, to opowiesz mi więcej", i szedł do łazienki, gdzie zamiast oddawać mocz, czytał o tej kuchni molekularnej czy innej ciekawostce. Wracał i nie dość, że wypytywał laskę o szczegóły, żeby mogła się przy nim poczuć mądra i dowartościowana, to jeszcze na koniec rzucał, że on też się trochę tym interesował, i walił kilka strzałów z przeczytanego naprędce wywiadu (skubany, ma niezłą pamięć, potraf cały cytat przytoczyć). Dziewczyny były oczarowane.

Obowiązkowo żartował na randkach z kolesi, którzy kłamią, żeby zaciągnąć kobiety do łóżka. Stosował nawet jakieś sztuczki poniżej pasa, brał na litość. Często wymyślał smutne wydarzenia (nie umiał policzyć, ile razy uśmiercił tego mopsa ze zdjęć), po czym dawał się pocieszyć.

Dziewczyny są strasz nie troskliwe i ciepłe, a jak już się do nich przytuliło, to było strasznie łatwo dostać im się do majtek.

Fragment pochodzi z książki "50 twarzy Tindera" Joanny Jędrusik, która ukazała się nakładem "Krytyki Politycznej".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić