Tegoroczna gala rozdania Oscarów pachniała skandalem już od pewnego czasu. W mediach głośno było o protestach środowisk afroamerykańskich wobec braku czarnoskórych aktorek i aktorów wśród nominowanych. W sieci pojawił się nawet hashtag, wyrażający niezadowolenie z rzekomego dyskryminowania osób o innym kolorze skóry niż biały #OscarsSoWhite.
Wszyscy domyślali się, że ten wątek zostanie poruszony w trakcie ceremonii. Nikt za to nie wiedział, w jaki sposób, dopóki nie zobaczył na scenie Chrisa Rocka. Po obszernym filmie wprowadzającym do uroczystości, w którym przedstawiono fragmenty najlepszych produkcji, na scenie pojawił się rzeczony czarnosktóry komik.
Wow, naliczyłem chyba z 15 czarnych montażystów - rozpoczął od subtelnego żartu.
Zebraliśmy się tu, na Gali Rozdania Nagród, zwanej inaczej Gali Przyznawania Nagród Białym Ludziom - kontynuował Rock.
Ale to dobrze. Gdyby mnie nominowali, nie dostałabym tej roboty. Oglądalibyście teraz Neila Patricka Harrisa - nabijał się czarnoskóry prowadzący.
Dalsza część nie była już tak żartobliwa jak wstęp. Komik zaznaczył, że to, co ma miejsce obcenie, zdarzało się w historii USA wielokrotnie, jednak w dzisiejszych czasach okoliczności są inne, co sprzyja nagłaśnianiu skandalu z rasizmem w tle.
To już 88. Gala rozdania Oskarów, jednak fakt, że nie nominowano do tej prestiżowej nagrody ani jednego czarnoskórego akora zdarza się już 71. raz. Czarni zwykle nie protestowali, bo mieli ważniejsze problemy w tamtych czasach. Byliśmy zajęci walką z plagą gwałtów i samosądów. Kiedy twoja babcia zostaje powieszona na drzewie, nie przejmujesz się nagrodami filmowymi - mówił dalej Rock.
Sposób prowadzenia gali wywołał kontrowersje. Widzowie podzielili się na tych popierających zdanie aktora i tych, którzy twierdzą, że "zabił Oscary". Tysiące ludzi na żywo komentowało całą sprawę, a dyskusję na ten temat możecie znaleźć tutaj.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.