80 proc. wagnerowców oznaczano literą K. "Słyszeliśmy to w kółko"

Na łamach "The New Yorkera" przeanalizowano bardzo dokładnie rolę Grupy Wagnera w ukraińskiej wojnie. Jak to się stało, że prywatna kompania wojskowa Jewgienija Prigożyna płynnie przeszła od walki u boku rosyjskich sił w Ukrainie do buntu w ojczyźnie i marszu na Moskwę? - To jeszcze nie koniec - odgraża się Dmitrij Utkin, a wagnerowcy cały czas czekają na to, co nastąpi.

80 proc. wagnerowców oznaczano literą K. "Słyszeliśmy to w kółko"
Grupa Wagnera zrobiła w Rosji zawrotną karierę w dekadę (Twitter, @KyivPost)

Dziennikarze "The New Yorkera" dokładnie przeanalizowali powstanie Grupy Wagnera i jej błyskotliwą karierę. W ciągu dekady - od pojawienia się w Donbasie, Ługańsku oraz na Krymie - Jewgienij Prigożyn z niewielkiej grupy bojowników zbudował potężną prywatną armię, która pomogła Rosji zdestabilizować sytuację w regionie i uderzyć w Ukrainę.

Co ciekawe, PMC Wagner na wojennej mapie pojawił się około 2014 albo 2015 roku. Za jedną z wielu grup, które wówczas wspierały Rosję jako "zielone ludziki" stał Jewgienij Prigożyn, czyli szybko budujący swoją pozycję oligarcha z Petersburga. Człowiek prymitywny, brutalny i niezwykle skuteczny. Przez wielu uważany za gangstera.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Planują prowokację? Generał alarmuje ws. wagnerowców

Prigożyn zyskał przydomek "kucharza Putina", bo prowadził dwie markowe restauracje, które chętnie odwiedzał prezydent Rosji. Wcześniej długo siedział za kratami, a potem zaczął w Petersburgu sprzedawać hot-dogi. Później był czas na ekskluzywne lokale, aż dotarł do punktu, w którym wojsko zaoferowało mu kontrakt opiewający na miliony.

Wreszcie oligarcha postawił na wojnę, przyjął pod skrzydła Grupę Wagnera, a ta szybko zyskała znaczenie na odebranych Ukrainie terenach. Sęk w tym, że takich grup było w tym czasie kilkanaście. Ale ich liderzy zaczęli ginąć w dziwnych okolicznościach, aż wagnerowcy zdominowali rynek "prywatnych usług wojskowych" na rzecz Kremla.

Później były misje i kontrakty w Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej, Kongu, Angoli, Mali czy Mozambiku, gdzie akurat wagnerowcom się nie udało. Ich bojowników schwytano i zamordowano. Udało się w innych krajach, jak ostatnio w Nigrze, gdzie Rosjanie wspierają przewrót zbrojny. A w Syrii reżim Baszszara al-Asada.

Trwa ładowanie wpisu:twitter

Jak Grupa Wagnera znalazła się w Ukrainie?

Władimir Putin postrzegał Jewgienija Prigożyna i jego ludzi jako przydatne narzędzie do wywierania presji na wojsko. I wiosną 2022 roku, gdy ofensywa na Kijów się nie powiodła, rzucił wagnerowców do walki w Ukrainie. Prigożyn wykorzystał wojnę do podniesienia własnej pozycji i został jednym z głównych graczy w kraju.

Początkowo Grupa Wagner nie była uwzględniona w rosyjskich planach inwazji na Ukrainę - nie mają wątpliwości analitycy wojskowi.

W następstwie inwazji przekształcił Grupę Wagnera z niszowego oddziału najemników złożonego z byłych żołnierzy zawodowych w najważniejszą siłę bojową kraju. "The New Yorker" opisał, jakim kosztem się to odbyło. Gdy szeregi wagnerowców zasiliły tysiące skazańców z więzień w Rosji, można było ich rzucić na front i osiągnąć sukces kosztem ogromnych strat.

Dekadę temu spośród trzydziestu kandydatów do Grupy Wagnera dostawało się dwóch lub trzech żołnierzy. Teraz przyjmowani byli tysiącami, a potem posyłani do walki po krótkim szkoleniu. Szybko stało się jasne, że dowódcy i sam Jewgienij Prigożyn nie liczą się z życiem bojowników i mają ich za nic. Sławę zyskała taktyka "burzy mięsa".

Trwa ładowanie wpisu:twitter

Żołnierzy śle się do walki, by osłabiali siły ukraińskie. Część zgrupowania zostaje zniszczona, inni ludzie są ranni, ale szturm trwa. Do boju posyłana jest kolejna z burz, aż do skutku i wygranej. Ten kto się cofnie, może zostać zabity przez dowódcę, który stoi za jego plecami. To z kolei nazwano "zerowaniem", które było obowiązkiem oficerów.

Ataki były planowane tak, by nie tracić najbardziej doświadczonych żołnierzy. Zawodowi najemnicy otrzymali literę "A" i wkraczali do bitwy dopiero po znacznym osłabieniu ukraińskiej obrony. Osiemdziesiąt procent "sił roboczych" Grupy Wagnera otrzymywało literę "K". Ci najemnicy byli wysyłani do walki falami, w równych odstępach.

Mieli osłabić siły wroga, choć ginęli masowo. Tak było w Sołedarze, Bachmucie i innych rejonach, gdzie walczyli. Ci, którzy wpadli w ręce Ukraińców, opisywali szokujące warunki w oddziałach i "całkowitą dewaluację życia" żołnierzy w oczach ich przywódców. Byli dla nich mięsem armatnim, które trzeba po prostu wykorzystać.

Co więcej, choć Grupa Wagnera płaciła najemnikom bardzo dobrze - mówiło się, że nawet 3-4 tysiące dolarów miesięcznie - to szybko się okazało, że ma prawo przedłużać kontrakty według własnego uznania. Nie dało się więc odejść z własnej woli, chyba że uciekając na froncie na stronę ukraińską. Zdrajców łapano i zabijano pokazowo słynnym młotem.

Żołnierze szybko zorientowali się, że zewsząd czeka ich w szeregach wagnerowców śmierć. I że nic nie znaczą dla szefów. "Słyszeliśmy to w kółko" - przyznał jeden z nich. Dopiero bunt i marsz na Moskwę oznaczał całkowite wycofanie z frontu Grupy Wagnera. Jewgienij Prigożyn popadł w niełaskę, ale nadal trzyma twardą ręką swój oddział.

Wagnerowcy są obecni w Afryce i kontrolują kopalnie złota, diamentów, pola ropy naftowej i rosyjskie wpływy. Trenują wojska białoruskie przy naszej granicy. Czekają też na to, co stanie się w kraju. Prigożyn zapowiadał, że powrócą na początku sierpnia. A Dmitrij "Wagner" Utkin zapewnił niedawno, że jeszcze o nich usłyszą. "To nie koniec".  

Autor: KGŁ
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić