Był pierwszym w Polsce. Ksiądz ogłosił swój plan. Potem dostał telefon
Ksiądz Krzysztof Różański z Poznania ostatnio ogłosił zbiórkę na defibrylator dla kościoła. Na identyczny pomysł, jako pierwszy w Polsce, w 2007 roku wpadł ks. Piotr Sadkiewicz z Leśnej (woj. śląskie). Wówczas takich sprzętów nie było nawet na lotniskach. Gdy ogłosił swój pomysł - jak wspomina w rozmowie z o2.pl - doszło do "niesamowitej sytuacji".
W polskich kościołach coraz częściej pojawiają się defibrylatory AED. Ostatnio zbiórkę na zakup takiego sprzętu ogłosił ksiądz Krzysztof Różański z parafii Nawiedzenia NMP w Poznaniu. Mało kto wie jednak, że jako pierwszy na pomysł umieszczenia urządzenia ratującego życie w kościele wpadł ksiądz Piotr Sadkiewicz, proboszcz parafii pw. św. Michała Archanioła w Leśnej. Było to w 2007 roku, kiedy te urządzenia były trudno dostępne i drogie.
Nasza parafia od wielu lat prowadzi działania w kierunku medycznym, chcemy służyć chorym i potrzebującym pomocy. W 2000 roku rozpoczęliśmy bardzo duże akcje krwiodawstwa - mocno promujemy transplantologię. W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, co jeszcze można zrobić. I akurat usłyszałem w mediach dyskusje o tym, że na polskich lotniskach nie ma jeszcze defibrylatorów. Wówczas w mojej głowie zrodził się pomysł, by nabyć takie urządzenie dla naszego kościoła. To przecież też miejsce publiczne, gdzie przepływ ludzi jest duży - powiedział w rozmowie z o2.pl ks. Piotr Sadkiewicz, który z parafią w Leśnej jest związany od 1996 roku (jako wikariusz), a od 2003 roku sprawuje funkcję proboszcza.
Są w KGW. Oto co mówią o zaangażowaniu młodzieży
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Duchowny nie ukrywa, że w przeszłości miał dwie sytuacje, kiedy w trakcie nabożeństw dochodziło do zgonów. - Oczywiście zacząłem się zastanawiać, czy moglibyśmy uratować te osoby, dysponując defibrylatorem. Dziś są już inne standardy, ale 15 czy 20 lat temu na dojazd karetki u nas na wsi trzeba było czekać znacznie dłużej - kontynuował.
Dostęp do internetu był wówczas ograniczony, podobnie jak i możliwość nabycia defibrylatora. Kapłan w związku z tym zawrócił się o pomoc do krakowskiego anestezjologa Henryka Podziornego. - Zajął się tą sprawą i w ciągu kilku dni przedstawił konkretną firmę - zaznaczył.
Zaproponowano nam cenę. Jak na tamte czasy, nie była ona niska - 5 tys. zł. To były naprawdę duże pieniądze. Dzisiaj taki defibrylator można kupić w granicach 5-7 tys. zł - zauważył ksiądz Sadkiewicz.
O zamiarze nabycia defibrylatora duchowny poinformował z ambony. Mówił, że urządzenie chciałby nabyć na Wielkanoc. - Wówczas wiele osób nie wiedziało, co to jest. Był nawet problem z wymawianiem nazwy urządzenia - wspomina duchowny.
Mężczyzna przeżył tragedię. Nagle taka deklaracja
Podczas jednego z wywiadów w lokalnych mediach ksiądz opisał swoje plany. - Wyjaśniłem, że to ambitny temat, bo nawet polskie lotniska nie mają defibrylatorów, a tutaj o coś takiego stara się wiejski kościół! Stwierdziłem jednocześnie, że trzeba iść z duchem czasu - spostrzegł.
Dwa dni po wywiadzie do księdza zadzwonił przypadkowy człowiek. - Słuchał wywiadu w telewizji. Oznajmił, że ujął go ten pomysł. A po chwili powiedział, że niedawno stracił żonę. Tłumaczył, że byli na spacerze, a w pewnym momencie ona upadła i niestety nie udało jej się uratować. Gdy usłyszał o moim pomyśle, od razu uznał, że gdyby miał pod ręką takie urządzenie, to może udałoby się uratować jego małżonkę - zrelacjonował ksiądz.
Mężczyzna zadeklarował duchownemu, że pokryje koszty zakupu urządzenia do ratowania życia. Po kilku dniach pieniądze były już na koncie parafii. - To niesamowita sytuacja - ocenił nasz rozmówca.
Gdy defibrylator trafił już do kościoła, firma, która nam go sprzedała, zrobiła szkolenie - zarówno dla pracowników parafii, jak i parafian. Odzew był niesamowity. Przyszło około stu osób, które chciały nauczyć się obsługiwać to urządzenie - zaznaczył ksiądz.
Dziś na wyposażeniu parafii znajduje się już kolejny defibrylator, zakupiony w 2021 roku. - On znajduje się w kościele, natomiast wszyscy w parafii wiedzą o tym, że mamy defibrylator. Kościół jest oznakowany na zewnątrz, są w dwóch miejscach informacje o tym, że jest u nas takie urządzenie - wyjaśnił kapłan.
Dziś w Leśnej są już dwa takie urządzenia - jeden w kościele, a drugi w remizie strażackiej. - Dostępność defibrylatorów jest więc bezproblemowa - zauważył ksiądz.
Do tej pory w kościele defibrylatora nie używano. Raz jednak, krótko po zakupie pierwszego urządzenia, ksiądz pospieszył z nim do pobliskiej szkoły. Wówczas okazało się, że konserwator spadł ze schodów, a późniejszemu zgonowi - z uwagi na charakter obrażeń - nie można było zapobiec za sprawą defibrylatora.
Mateusz Domański, dziennikarz o2.pl