Długi weekend we Władysławowie. "Jak tor przeszkód"
- To jest jak tor przeszkód - skomentowała w rozmowie z o2.pl sytuację we Władysławowie jedna z turystek przeciskająca się w tłumie. Faktycznie, przejście przez centrum miasta przypominało spacer z przeszkodami. Prawdziwe piekło przeżywali jednak ci, którzy próbowali dojechać tu w sobotę rano autem albo próbowali wsiąść do pociągu na Hel.
W sobotę Bernard, mieszkaniec małej miejscowości w okolicy Pucka, żałował, że zdecydował się na dojazd do Władysławowa samochodem. Wyruszył około 10 i pokonanie 22 kilometrów zajęło mu... ponad 2 godziny.
Nie pomogła znajomość lokalnych tras. - Miałem do załatwienia pilną sprawę, nigdy już nie popełnię tego błędu. Ostatecznie porzuciłem auto przed wjazdem do centrum i doszedłem pieszo - załamuje ręce w rozmowie z o2.pl.
"Ludzie o mało mnie nie staranowali". Tłumy na dworcu
Dojazd pociągiem z Gdyni do Władysławowa po godzinie 11 w sobotę, nie stwarzał większych problemów. Ludzi było sporo, większość z walizkami, ale miejsca w wagonach nie brakowało.
Piekło zaczęło się dopiero na dworcu we Władysławowie: trudno było wysiąść z pociągu, ludzie zrobili jedynie 30 centymetrów przestrzeni, zachowując pozory kultury. Przy pierwszej możliwej okazji wlewali się jak fala, zapominając, że pierwszeństwo mają wysiadający.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Śpią w samochodach albo wracają do domu. Wszędzie brak miejsc
- Ludzie o mało mnie nie staranowali. Ledwo się przecisnęliśmy, a szłam z małymi wnukami. Zejście z peronu zajmuje trzy razy więcej czasu niż potrzeba, poruszaliśmy się gęsiego wąską przestrzenią - opowiada pani Małgorzata.
Tłok spowodowany był popularnością kierunku - pociąg jechał do Helu. Na peronie krzyki, ludzie pchający się z wózkami. Co ciekawe, większość skierowała się do pierwszych drzwi w pierwszym wagonie, ignorując komunikaty. Konduktor instruował, przekrzykując się przez hałas: "dalej jest 12 kolejnych wejść, zapraszam tam. Państwo tu nie wejdą, nie ma szans".
Władysławowo handlem stoi. Miasto promocji i Labubu
Tłumy na plażach, tłumy na ulicach. Turyści krążą między straganami, największym zainteresowaniem cieszą się pluszowe zabawki wzorowane na Labubu. Są na każdym stoisku i duża część mijanych przez nas turystów ma takie breloczki przyczepione do toreb lub spodni.
Niektóre dzieci mają po kilka zabawek, nie trudno więc zgadnąć, że jest to hit tegorocznych wakacji. Ceny niższe niż w czerwcu - na tym samym stoisku za Labubu w kartoniku wtedy trzeba było zapłacić 45 złotych, w ten weekend kosztowały 35 złotych.
Ale popularnością cieszą się nie tylko turystyczne stoiska. Tłumy przewijają się także przez supermarkety i popularną drogerię. Na niektórych półkach widać braki: wyprzedano popularne produkty, zniknęły kremy do opalania i... kobiece jednorazowe maszynki do golenia, co tylko potwierdza, że pogoda tym razem nad morzem dopisuje.
Piwo w dziecięcych wózkach i wypadek
Jesteśmy we Władysławowie zaledwie kilka godzin, a już byliśmy świadkami wypadku. Karetka na sygnale pędziła uliczką oddzielającą wydmy od atrakcji w postaci dmuchańców, salonów gier i barów. Godzina 17, pijany człowiek wywrócił się i rozbił głowę. - Pan, dwa rogi na czole ma, tak się uderzył o chodnik - opowiadał o2.pl świadek wypadku. - Gdyby nie był pijany, pewnie by się mu coś stało więcej, a tak siedzi przytomny na krawężniku - dodaje.
Alkoholu nie brakuje. Smutnym obrazkiem, który widzimy wchodząc na plaże są dwa czteropaki piwa przewożone dziecięcym wózkiem.
Czerwone flagi i przestrzeń na plaży
Tłum robi zakupy, więc plaże pustoszeją. Po godzinie 16 nad samym morzem robi się swobodnie, żadnego przepychania między parawanami. Ratownicy kończą dyżury, nad ich budkami powiewają czerwone flagi. Nikt nie pływa, pojedyncze osoby moczą nogi, grupy ludzi grają w piłkę, rzucają frisbee.
To najlepsza pora na odwiedzenie plaży i najprzyjemniejsze miejsce o tej godzinie podczas długiego weekendu we Władysławowie.
Sonia Nałęcz, dziennikarka o2.pl