Przez 23 lata traktowali go jak niewolnika. Takie dostanie odszkodowanie
Mikołaj Jerofiejew przez 23 lata zmuszany był do niewolniczej pracy, za którą nie otrzymywał wynagrodzenia. Mężczyzna spał w kotłowni bez okna, był wyzywany i bity. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu uznał, że Rosjanin padł ofiarą handlu ludźmi. Alicja Ś., która wraz z mężem więziła Jerofiejewa na fermie drobiu nieopodal Lubina, została skazana na 4,5 roku więzienia.
Ta sprawa wstrząsnęła opinią publiczną w 2020 r., gdy "Interwencja" Polsat News ujawniła, że Mikołaj Jerofiejew spędził 23 lata na fermie drobiu pod Lubinem, pracując w skrajnie złych warunkach. Milczał, bo był w Polsce nielegalnie. Gdy jego sprawa trafiła do mediów, był wychudzony i przestraszony.
Teraz zapadł prawomocny wyrok skazujący Alicję Ś., właścicielkę fermy, na cztery i pół roku bezwzględnego więzienia. Kobieta ma też zapłacić 800 tys. zł odszkodowania i zadośćuczynienia (300 tys. zł należnego wynagrodzenia za pracę i 500 tys. zł zadośćuczynienia). Mąż kobiety, Jan Ś., zmarł w trakcie procesu.
Szkoda, że Ś. za szybko "uciekł", nie doczekał się. Kto był gorszy? Oni obydwoje, dwa buty do pary – powiedział "Interwencji" pan Mikołaj.
Dramat na Słowacji. Nagranie z miejsca katastrofy kolejowej
Sąd uznał, że oprawcy wykorzystali krytyczne położenie mężczyzny. Jak opisano w "Interwencji", Jerofiejew był wyzywany, bity, dostawał głodowe racje i przez 10 lat spał w kotłowni bez okna. Przez ponad dwie dekady nie otrzymał wynagrodzenia. Pracował po kilkanaście godzin dziennie i często chodził głodny. Mógł liczyć jedynie na resztki ze stołu, nierzadko zgniłe i spleśniałe. Zdaniem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu Rosjanin padł ofiarą handlu ludźmi.
15 tys. zł i 1,5 roku więzienia
W pierwszej instancji zapadł wyrok znacznie łagodniejszy. Legnicki sąd skazał Alicję Ś. na 1,5 roku więzienia i obowiązek zapłacenie 15 tys. zł zadośćuczynienia, co wywołało sprzeciw prokuratury i oskarżyciela posiłkowego.
Ten wyrok był zaskakujący i wręcz obraźliwy chyba dla litery prawa i stanu faktycznego. 23 lata bez wynagrodzenia, w nieludzkich warunkach, które licują z godnością człowieka. To ujma dla całego systemu prawnego w Polsce, gdyż dowody ewidentnie wskazywały, że do popełnienia przestępstwa doszło, co zostało uwypuklone w drugiej instancji. Wydawało się to wręcz niedorzeczne w niektórych aspektach, gdyż uznano naszego klienta za parobka. Czyli instytucję, która być może funkcjonowała, ale w średniowieczu, a nie w czasach dzisiejszych - skomentował dla "Interwencji" mecenas Dominik Góra.
Jak Jerofiejew trafił do Polski?
Jerofiejew przyjechał do Polski w 1989 r., jako 28-letni mężczyzna. Pracował jako spawacz i obsługiwał jeszcze wówczas żołnierzy Armii Czerwonej. Nie chciał wracać do Rosji, gdy radzieckie wojska opuściły Polskę. Został więc w kraju, a po kilku latach trafił na fermę małżeństwa Ś. w Lisowicach.
Po latach mężczyzna przyznał, że nie uciekł, bo nie miał dokumentów i bał się deportacji. Mówił też o ciągłym strachu i kontroli. - Przecież jak tylko za bramę wyszedłem, a oni już biegali, szukali. Jeździli samochodami - tłumaczył "Interwencji".
Mężczyzna nie był obecny na ogłoszeniu orzeczenia. Zbliża się do wieku emerytalnego i nie wie, czy dostanie świadczenie. Dziś marzy o stabilizacji i własnym mieszkaniu.
Źródło: interwencja.polsatnews.pl, Onet