Śmierć Anny po porodzie. Śledczy wskazują błędy
Zaniedbania w bielskiej klinice doprowadziły do śmierci młodej matki po cesarskim cięciu. Prokuratura jest przekonana, że tragedii można było uniknąć. Sprawą zajęła się TVN Uwaga.
Najważniejsze informacje
- Prokurator z Bielska-Białej: postępowanie medyczne było nieprawidłowe i spóźnione.
- Kluczowa opinia biegłej z ginekologii i położnictwa wskazała na błędy i zwłokę.
- Partner i rodzina zmarłej opisują godziny pogarszającego się stanu i brak szybkiej interwencji.
Tragedia wydarzyła się pod koniec maja, kiedy pan Krzysztof wraz ze swoją partnerką Anną zgłosili się na cesarskie cięcie w prywatnej klinice w Bielsku-Białej. Narodziny zdrowego syna miały być powodem do radości, jednak szybko zaczęły się powikłania poporodowe: spadki ciśnienia, rosnące tętno i narastający ból brzucha.
Stan zdrowia pani Anny gwałtownie się pogarszał, mimo wielokrotnych próśb partnera o pomoc.
Śledczy z Prokuratury Okręgowej Bielsko-Biała Północ twierdzą, że doszło do błędów na etapie diagnozy i leczenia. Prokurator Łukasz Zachura stwierdził, że nie rozpoznano właściwie stanu pacjentki, a późniejsze działania były niewłaściwe i spóźnione.
Ramówka Audioteki: Lena Góra o pracy głosem, życiu w USA i terapii.
Podkreślił znaczenie ekspertyzy specjalistki z ginekologii i położnictwa, na której oparto ustalenia. Z ich perspektywy to właśnie ciąg nieprawidłowych decyzji doprowadził do tragedii.
W moim najlepszym przekonaniu pani Anna mogła żyć – mówi prokurator Łukasz Zachura z Prokuratury Okręgowej Bielsko-Biała Północ. - Błędy, które zaistniały w procedurze medycznej, doprowadziły do tego, że na początku nie zdołano właściwie zdiagnozować jej stanu, a kolejno podjęte działania były niewłaściwe i spóźnione.
Życie Anny można było uratować, jeśli zastosowano by właściwe procedury. Prokuratura podkreśla, że kluczowym dowodem w sprawie jest opinia biegłej z zakresu ginekologii i położnictwa, która jednoznacznie wykazała nieprawidłowości w postępowaniu medycznym.
Pan Krzysztof wspomina dramatyczne chwile, gdy widział, jak jego partnerka traci siły. -Zwróciłem się do lekarza: - Błagam, niech pan wzywa karetkę. A on mówi: - Wie pan kim ja jestem? Ania cały czas słabła, były momenty, gdzie przekręcały się jej gałki oczne -opowiada.
Zdaniem biegłych, konieczna była natychmiastowa interwencja chirurgiczna, by ratować życie Anny, jednak w klinice długo zwlekano. Zaniechanie wynikało z braku obecności ginekologa, co jest poważnym naruszeniem procedur medycznych.
W tym czasie ginekolog nie był obecny. A według ustaleń śledztwa powinien tam bezwzględnie być - zaznacza prokurator Zachura.
Po próbach ratowania, które nie przyniosły skutku, pani Anna została przewieziona do szpitala w Cieszynie, niestety było już za późno. - Jak tam pojechaliśmy, to Ania była w stanie agonalnym - mówi Ewa Kos, siostra zmarłej.
Byliśmy później w centrum medycznym, w którym moja siostra rodziła. Rozmawialiśmy z tym lekarzem, rozkładał ręce, na zasadzie, zdarza się, nie udało się. Czy była jakakolwiek skrucha? Nie. Opowiadał o swoich byłych żonach, że tak się życie potrafi potoczyć. Po tym człowieku nie było widać żadnych emocji - mówi wstrząśnięta pani Ewa.
Przeszłość właściciela kliniki
Beskidzka Izba Lekarska potwierdziła, że co najmniej jeden z medyków uczestniczących w sprawie był w przeszłości karany przez sąd lekarski. Maciej Skwarna, okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej, wskazał na wcześniejsze orzeczenie, choć podkreślił, że nie zajmował się tą sprawą.
Według przywołanych informacji, w 2012 r. Andrzej W. został prawomocnie skazany, otrzymał karę więzienia w zawieszeniu oraz trzyletni zakaz wykonywania zawodu za nieumyślne doprowadzenie do śmierci pacjentki podczas zabiegu usunięcia tarczycy.