Zuchwała kradzież w Luwrze. Zaskakujące policjanta słowa o działaniach przestępców
- Ta kradzież nie wymagała wielkiego przygotowania i długiego planowania. Wręcz przeciwnie - mówi w rozmowie z o2.pl Dariusz Janas. Doświadczony policjant pionu kryminalnego tłumaczy, że za wyniesieniem bezcennej biżuterii z francuskiego Luwru nie stali wcale "mistrzowie w złodziejskim fachu", a zwykli przestępcy. Wyjaśnia też, że problemem tego typu placówek kultury jest "brak czujności ochrony".
W niedzielę (19 października) ok. godz. 9:30 doszło do zuchwałej kradzieży w Luwrze. Udający robotników złodzieje skradli historyczną biżuterię. W trakcie napadu przestępcy przebrani m.in. w kamizelki odblaskowe przecięli szybę w dwóch gablotach, nie wzbudzając podejrzeń. Kradzież odbywała się przy niewielu o tej porze, i całkowicie zaskoczonych, zwiedzających, a działania złodziei trwały zaledwie siedem minut.
Z informacji francuskiego ministerstwa kultury wynika, że skradziono osiem przedmiotów. Ich wartość historyczna jest bezcenna. Dziewiąty przedmiot (koronę cesarzowej Eugenii) udało się odzyskać. Przestępcy zgubili go w trakcie ucieczki.
Turyści coraz częściej zwracają uwagę. "To bardzo cieszy"
Jak to możliwe, że w biały dzień doszło do tak zuchwałego napadu? Doświadczony policjant Dariusz Janas uważa, że złodzieje rozegrali scenę, która nie wzbudziła niczyich podejrzeń.
Problem polega na tym, że ochrona w takich placówkach jest skrajnie mało czujna. Złodzieje to wykorzystali. Ubrali kamizelki, udawali robotników. Stali się bardziej widoczni od innych - tłumaczy o2.pl były funkcjonariusz wydziału kryminalnego stołecznej policji.
Janas wskazuje, że "widoczność" złodziei stała się ich narzędziem w trakcie napadu. - Założyli ostre, świecące kamizelki. Zobaczcie, jestem robotnikiem, wszyscy mnie widzą i nagle staję się niewidzialny - wyjaśnia były naczelnik warszawskiej dochodzeniówki.
Dzięki temu mogli bez nerwów i paniki, rozglądania się na boki wykonywać swoje czynności. Przecież dwóch robotników podeszło do gabloty i pocięło płytę. Nic nadzwyczajnego. Żaden turysta nie zwrócił na to uwagi, bo pracownicy muzeum mogli np. naprawiać zamki czy kłódki. Oni zamienili bezczelność w zaletę, spokojnie działając - wskazuje w rozmowie z o2.pl doświadczony śledczy.
Zdaniem Dariusza Janasa w przypadku kradzieży w Luwrze zawiodła ochrona. Były policjant zaznacza, że ochroniarze musieli widzieć "robotników pracujących przy gablocie", a mimo to nie zareagowali.
Ochroniarze stracili czujność. Powinni podejść do "robotników" i zapytać, jaki jest cel ich działań. Tu jednak ochrona jest przyzwyczajona, że cały czas robotnicy coś poprawiają, malują, zmieniają, przyczepiają. Kilku "robotników" przy jednej gablocie nie wzbudziło ich podejrzeń - tłumaczy nam doświadczony policjant.
Jednocześnie były funkcjonariusz pionu kryminalnego stołecznej policji zaznacza, że "po kilku godzinach pracy z monitoringiem ochroniarz może mieć problem z rozpoznaniem zagrożenia w takiej sytuacji". Zauważa, że ochrona zareagowałaby dużo szybciej, gdyby do napadu doszło np. w nocy lub gdyby złodzieje byli ubrani w kominiarki.
Dariusz Janas nie podziela opinii, że kradzieży w Luwrze dokonali wyjątkowo profesjonalni i doświadczeni przestępcy. Zdaniem byłego funkcjonariusza pionu kryminalnego, sam napad nie wymagał też bardzo szczegółowego przygotowania. Emerytowany policjant uważa, że również kradzież nie musiała być długo planowana, a działania przestępców były wręcz "chaotyczne".
Ten napad nie wymagał wielkiego przygotowania i długiego planowania. Wręcz przeciwnie. Ci przestępcy wyraźnie działali w sposób chaotyczny. Oni ukradli to, co akurat mieli pod ręką. Do tego zgubili koronę, która pewnie była nieporęczna - zauważa Janas.
Według policjanta napadu nie dokonali "mistrzowie w złodziejskim fachu", a "normalni, rutynowi, zwykli i prości złodzieje". Wskazuje, że "obraz złodzieja jest zafałszowany przez filmy kryminalne," co również mogło wpłynąć na sukces przestępców.
W filmach złodzieje kradną jeden brylant, wykonując cyrkowe sztuczki. Przygotowują się miesiącami. To tak nie wygląda. Kradzieże takie jak w Luwrze nie wymagają wielkiego przygotowania. Złodziej musi wcześniej przyjść, zaplanować drogę dojścia, ucieczki, sprawdzić, czy w danym czasie jest wiele osób. Oni specjalnie wybrali taką godzinę, aby większość gości była jeszcze na śniadaniu - mówi Dariusz Janas w rozmowie z o2.pl.
Janas wyklucza też, że złodzieje mogli współpracować z ochroną, bo do tego typu napadów "nie potrzebowali pomocy". Zdaniem emerytowanego policjanta, służby francuskie będą mogły namierzyć sprawców dopiero, gdy ci będą próbowali sprzedać swoje łupy.
Czy na takie kradzieże przygotowane są polskie placówki kulturalne i muzea? Tu Dariusz Janas jednoznacznie twierdzi, że "do tego typu napadów nie da się dobrze przygotować".
To złodziej obserwuje nas, a nie my złodzieja. Złodziej wybiera czas, miejsce napadu. Można zmniejszyć ryzyko, włączając alarmy, np. punkty laserowe. Ale to wszystko są koszty. Znów mówimy o rutynie. Przecież przez 20 lat nic się nie zdarzyło, teraz ma się coś zdarzyć? Tylko złodziej to obserwuje. On wie, kiedy ochroniarz np. wykonuje obchód. Później to wykorzystuje - zauważa Janas w rozmowie z o2.pl
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl