Dorota Borodaj| 

Bracia bezdomni cz. 2. "Może lepiej, że umarł. Strasznie się męczył"

25

Zbyszek zginął w pożarze. Kolegów od kieliszka nie było na pogrzebie. - Postawiłem mu pomnik - mówi jego brat, Marek. - Może lepiej się stało, on się już ze sobą potwornie męczył - dodaje. W o2.pl prezentujemy wam drugi z trzech odcinków wstrząsającego reportażu o bezdomnych w Polsce, który pierwotnie ukazał się w magazynie "Pismo".

Bracia bezdomni cz. 2. "Może lepiej, że umarł. Strasznie się męczył"
(iStock.com)

Reportaż ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii”.

Marek się uśmiecha.
– Pamiętam: byłem wtedy piętnastolatkiem i o pięć lat starszy Zbyszek zabrał mnie, szczyla, na piwo. Przystojny, dobrze ubrany – mama, krawcowa, szyła nam spodnie dzwony, to działo się w latach 60. Weszliśmy do restauracji, a ja pękałem z dumy, że mam takiego brata – opowiada.

Gdyby zatrzymać na chwilę wzrok na tym wesołym chłopaku, który szpanuje przed młodszym bratem w restauracji, nie dałoby się poznać, że ma to w sobie. To coś, co mieszka w człowieku i niczym mała mrówka drąży w nim tunele. I jak mrówka – podszczypuje boleśnie, nie daje spokoju, nie pozwala usiedzieć w miejscu.

Dzidka była piękna. Wyjechała do Włoch. Została modelką
W tarnowie mówią: „Zbyszek to piękny chłopak”. I bardzo zdolny. Kiedy ma dwadzieścia lat, zarabia już trzy razy tyle, co jego tata. Pracuje w hucie szkła, we wzorcowni, tam trzeba mieć zacięcie artystyczne, a Zbyszek pięknie rysuje. *I ma najładniejszą dziewczynę w mieście. *

Dzidka chodzi do liceum plastycznego. Wyglądają razem jak z żurnala. Po maturze ona wyjeżdża do Włoch, zostaje modelką, podobno spotyka się ze sławnym sportowcem. On zostaje w Tarnowie.

Pojawia się więcej alkoholu, więcej kolegów, więcej złości. Jak wypije – staje się niegrzeczny, a nawet ordynarny, wyżywa się na bliskich. Nieraz wraca do domu z podbitym okiem. Mama próbuje go napominać, do końca życia jej to zostanie.

Ona błaga, żeby nie pił, on klnie i trzaska drzwiami. W międzyczasie matka zdąży jeszcze wyprać mu koszulę, nalać zupę, dać na papierosy. Wypieszczony, pierworodny, trochę jak Tomeczek z Nocy i dni – tak to dzisiaj pamięta Marek. – Nasz dom był normalny – mówi. Co to znaczyło w tamtych czasach?

Każdy chleje
Taki, w którym rodzice od rana do nocy pracują, a dzieciaki chowają się trochę same. Obrastają tym, co widzą. A dookoła wszyscy piją, od dyrektora po sprzątaczkę, przy każdej okazji – imieniny, święta.

Nikt wtedy, za komuny, nawet nie myśli o terapiach, nie mówi się też o czymś takim jak "współuzależnienie”. Kiedy Zbyszek pije, mama płacze i suszy mu głowę, a tata milczy. Może rodzice o tym rozmawiają, Marek nie wie, ojciec nie zwierza się ani jemu, ani reszcie rodzeństwa – bratu i siostrze.

Taki jest: cichy, zamknięty w sobie, całe życie ciężko pracuje. *Umiera, zanim syn całkiem się stoczy. *

Jedno wesele. I trzy pogrzeby
Ale wcześniej Zbyszek jeszcze raz się zakochuje. Ma trzydzieści sześć lat, kiedy żeni się z dużo młodszą od siebie dziewczyną. To go uspokaja.

Marek pamięta radość w oczach brata i rosnący brzuch szwagierki. Lekarze wsłuchują się w tętno dziecka i oświadczają: słychać dwa serca! Zbyszek cieszy się na bliźniaki. W siódmym miesiącu ciąży jego żona trafia na porodówkę. Szpital w niewielkim miasteczku ma tylko jeden inkubator, ale *jest nadzieja, że drugiego malucha da się szybko przewieźć do większej placówki. *

Lekarze robią cesarskie cięcie. Pierwsze dziecko, drugie. Trzecie. Czwarte. Tętna dzieci tak idealnie zgrały się w brzuchu, że lekarze słyszeli tylko dwa serca. Na świat przychodzą trzy dziewczynki i chłopiec. Największe z dzieci waży blisko półtora kilograma. Najmniejsza dziewczynka – 650 gramów.

To ją lekarze decydują się umieścić w inkubatorze, pozostałą trójkę karetka wiezie na sygnale do szpitala wojewódzkiego. Może gdyby na miejscu było więcej inkubatorów... Może gdyby wcześniej pojawił się choć cień podejrzenia, że dzieci jest więcej... Może. *Maluchy zdążą jeszcze dostać imiona i zostać ochrzczone. Umierają. *

Zbyszek rozpacza, bliscy go pocieszają: "Myśl o córce, która przeżyła!”. Odpowiada im tylko: „Nie macie, kurwa, pojęcia, co to znaczy pochować trójkę dzieci”. Kilka miesięcy po pogrzebie w duszy Zbyszka znowu coś pęka, mrówki zaczynają drążyć swoje tunele ze zdwojoną siłą.

Wpada w kolejne ciągi – alkohol, koledzy, bijatyki. Nim mała skończy rok, żona zabiera ją i odchodzi. Dziewczynka nigdy nie pozna rodziny swojego ojca.

– Mój brat miał dom, a był bezdomny i wyglądał jak bezdomny – mówi Marek.

– Czy się go wstydziłem? Wstydziłem się za niego, jak coś ukradł, z kimś się pobił. Ale moje córki go szanowały, wpuszczałem go do domu, jeśli nie był wypity. Został chrzestnym mojej najmłodszej. Na chrzcie nie tknął ani kropli. Zapraszałem go na święta i na imieniny.

– Dzisiaj myślę, jakie on katusze przechodził. Nigdy u mnie nie pił. Ale widziałem, że go nosi, szybko się zbierał i szedł na melinę. Jak wywiozłem go do domu na wsi, to tam też znalazł sobie kompana do picia. Jak znikał, jechałem i szukałem. Wiedziałem, gdzie sprawdzać, żeby go znaleźć. A on nie chciał pomocy, był strasznie dumny.

Talony na obiadowódkę
Marek pamięta wiele podobnych sytuacji. Jak ta: kupuje bratu talony do jadłodajni. Ten je sprzedaje, wymienia na wódkę, więc Marek umawia się z kierowniczką, że Zbyszek będzie przychodził na obiady, a on na koniec miesiąca ureguluje jego rachunek.

Zbyszek wytrzymuje kilkanaście tygodni, unosi się dumą, odmawia. Znajomy dyrektor izby wytrzeźwień radzi Markowi, żeby złożył do sądu wniosek o przymusowe leczenie brata. Kiedy przychodzi termin rozprawy, Zbyszek się nie stawia.

Sędzia mówi: "Ducha nie będziemy sądzić” – i umarza sprawę.

O Zbyszka walczy też ich siostra Anna. Karmi, pierze, jeśli jest trzeźwy, to przyjmuje go w domu. Trzeci z braci, Antoni, od Zbyszka się odcina. Nie mówi o nim, nie pomaga mu, po ślubie niemal znika z życia rodziny.

58 i już...
Zbyszek ma pięćdziesiąt osiem lat, kiedy razem z innym bezdomnym ginie w pożarze. Szczegółów Marek się domyśla: piją w którymś z domków na ogródkach działkowych, zasypiają, może papieros, a może ogień z piecyka rzuca iskrę i dwa życia idą z dymem.

Zbyszek nie ma przy sobie żadnych dokumentów, ale trop dość szybko prowadzi do niego – ktoś go widział w okolicy działek przed pożarem. Marek rozwiesza klepsydry w miejscach, gdzie brat przesiadywał z kolegami, ale żaden z nich nie pojawia się na pogrzebie.

– Postawiłem mu pomnik, wykupiłem miejsce na cmentarzu na dwadzieścia lat, potem kazałem córkom wykupić kolejne dwadzieścia, jak mnie już zabraknie – opowiada.

I dodaje: – Może lepiej się stało, on się już ze sobą potwornie męczył.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło:Pismo
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić