Matura to bzdura? Radzimy, czy warto się przejmować

5

Już niedługo zakwitną kasztany. Rodacy będą planować majówkowe rozrywki, a pewna wąska grupa społeczna, obgryzać paznokcie po łokcie, dokonywać ostatecznego rachunku sumienia i rwać sobie włosy z głowy ze stresu. Tudzież ignorować z pogardą nadchodzący, zdawałoby się, kataklizm. Potocznie zwany maturą.

Matura to bzdura? Radzimy, czy warto się przejmować
(Wikimedia Commons - Uznanie Autorstwa CC BY)

Tych, którzy wyzwanie nie dotyczy, wspomnienia szarpią za rękaw w dwóch momentach. Kiedy widzą młodzież odstawioną na galowo w tramwajach i kiedy zaczynają wdawać się w dyskusje o tym, że dzisiaj matura to wielkie nic, bo kiedyś, kiedyś to było…

Ostatnie lata przyniosły masę zmian w zasadach egzaminu maturalnego. Poziomy trudności, wycofanie, następnie powrót, odrzucenie na lata matematyki z przedmiotów obowiązkowych i powitanie jej ponownie, pośród radosnych uniesień umysłów ścisłych, domagających się odwetu za obowiązkowy egzamin z polskiego i skowytu całej, zrozpaczonej reszty. W kwestii matury „kiedyś było zupełnie inaczej” może odnosić się do tego, co miało miejsce jeszcze przed chwilą. Jednak ta coroczna nostalgia absolwentów niezmiernie mnie bawi.

Nie jestem na bieżąco z aktualnym programem nauczania w szkołach średnich. Zanim moje dziecko nie zostanie maturzystką, zdaję sobie sprawę, że nie będę. Wiem natomiast już, że wszystko jest względne, a przepychanki są dla tych, którzy mają pewność, że będą żyć sto lat i mają sporo czasu do zmarnowania.

Każdy chyba dokładnie pamięta maturę. To kompulsywne rzucanie się na skrypty i repetytoria, występujące na przemian z niezdrowym optymizmem, lekceważeniem lub koncentrowaniem się nie na przygotowaniach, a na marudzeniu i narzekaniu. To, co wtedy było koszmarem, dziś wydaje się ciepłym jak kakao wspomnieniem, ogrzewającym, kiedy dorosłość pokazuje, jak wygląda życie po drugiej stronie. To życie, w którym za kiepskie wyniki nie ma wyrzucenia ze szkoły, a po prostu kulturalne wręczanie wymówienia i nakazu eksmisji, tudzież papierów rozwodowych.

Egzaminem dojrzałości warto jednak się przejąć. To tak jak z życiem. Kto się nie emocjonuje, kto przelatuje ważne w nim momenty, po prostu odhaczając je bez cienia refleksji, ten musi być bardzo smutnym człowiekiem. Tylko z tym przeżywaniem, jak ze wszystkim chyba, nie ma sensu przesadzać.

Egzamin układa grupa osób. Pytania mogą być jak na zamówienie albo jak na złość. Trafność odpowiedzi sprawdzają klucze i tęgie, przeszkolone umysły, które nie raz i nie dwa, przymykają oko, ignorują albo czepiają się ze skrupulatnością księgowej. No i wynik. Najważniejszy, Święty Graal, mierzony w punktach i procentach. I … zupełnie niewymierny.

Jasne, że im lepszy, tym lepiej dla nas i łatwiej dla naszych planów. Sam wynik o niczym jednak nie przesądza. Nie jest obiektywny, nie odzwierciedla stanu wiedzy. Niesprawiedliwe? I właśnie to jest w maturze najważniejsze. To lekcja, że życie nie jest fair i ma w dupie zasady demokracji. A już na pewno sporadycznie odpowiada, ot tak, na nasze zapotrzebowanie. Nie ma tu koncertu życzeń. Bywa gorzko. Nie tak, jak być miało. Gorzej, niż nam się wydawało. Czasem, o dziwo, także o wiele lepiej.

Matura sprawdza nie naszą wiedzę, ale podejście. Tego, jak znosimy stres, wyzwania. Czy potrafimy realnie ocenić, co jest naszą zasługą, a co korzystnym zbiegiem okoliczności. Wyciągać wnioski po porażkach albo... z czasem nauczyć się, że porażka to najczęściej tylko lekcja, a nie koniec świata. W dzisiejszych czasach po maturze najczęściej następują studia. Ale o tym, czy po co i w jakim celu się ich podjąć, napiszę następnym razem.

Autorka: Radomska
(Maturzystka z rocznika 2008, tego bez obowiązkowej matmy. Gdyby było inaczej, byłaby fryzjerką a tak – żyje z pisania.)

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić