Matthew, podobnie jak setki innych osób, bawił się w piątkowy wieczór w klubie La Bataclan w Paryżu. W pewnym momencie do lokalu weszło dwóch uzbrojonych w "kałasznikowy" terrorystów, którzy otworzyli ogień w kierunku zgromadzonych osób. Matthew miał więcej szczęścia niż pozostali. Podczas gdy tej nocy w paryskim klubie zginęło 89 osób, on został ranny jedynie w nogę.
Kiedy wydostałem się z płonącej wieży World Trade Center, przebiegłem sprintem w panice chyba z pół Manhattanu. Jednak to co spotkało mnie w La Bataclan, było tysiąc razy gorsze... - powiedział w wywiadzie udzielonym dziennikowi "Le Monde".
Mężczyzna cudem uniknął śmierci. Pomimo rany postrzałowej zachował trzeźwość umysłu do końca.
Udawałem martwego. Kiedy czułem, że ktoś podnosi mnie za ręce, nawet nie patrzyłem do góry. Powiedziałem sobie w myślach 'kocham cię, aniele stróżu' - dodał Matthew.
Po zamachu przez dwie godziny był ogromnym szoku. Nie mógł sobie przypomnieć numeru telefonu do własnej żony, aby zadzwonić i powiedzieć, że wszystko z nim w porządku. Ta historia mogła potoczyć się o wiele gorzej, ponieważ jego partnerka miała iść z nim na koncert Eagles of Black Metal, jednak zdecydowała się zostać w domu. Nie mogła znaleźć na ten wieczór opieki dla ich dwojga dzieci.
Matthew został uratowany przez dziennikarza "Le Monde", Daniela Psenny'ego, który nota bene, też został ranny w La Bataclan. To właśnie Psenny wyciągnął jego i kilka innych rannych osób z klubu. Choć od zamachów minęło niewiele czasu to panowie nie wykluczają, że w niedalekiej przyszłości może znowu spotkają się na deskach Bataclan.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.