Gdy wyschło jezioro, na dnie zobaczyli coś niezwykłego
Znalezisko na dnie
Gdy El Niño osuszył dużą część patagońskiego jeziora Colhué Huapi, spod warstwy mułu zaczął wystawać fragment jakiegoś dużego urządzenia. Miejscowi zaczęli kopać. Uznano, że to samolot i wezwano lokalnych ekspertów.
Na miejscu zjawili się członkowie areoklubu Sarmiento. Dalsze badania wraku pozwoliły ustalić, co dokładnie znaleźli. Już na początku mieli pewne podejrzenia, bo z jeziorem wiązała się hisotiria o samolocie, który ponad pół wieku temu zniknął w jego toni i ślad po nim zaginął. Aż do teraz.
Zaginiony
19 października 1964 roku dwusilnikowy Piper Apache z czterema osobami na pokładzie uderzył w taflę jeziora Colhué Huapi i zatonął.
Właścicielem i pilotem maszyny był Ingeniero Panzer z firmy Dowell. Z nim na pokładzie było trzech inżynierów lecących na spotkanie z kolegami z Pan American Argentina Oil Co. Ich ciała tkwiły we wraku przez kilka dni. Fale wyrzuciły pierwsze zwłoki na brzeg jeziora dopiero 8 listopada.
Historia z dzieciństwa
Julian Bochatey, autor zdjęć i członek aeroklubu Sarmiento, pamięta katastrofę z dzieciństwa. Wspomina, że tuż po niej prowadzono intensywne poszukiwania wraku, ale nie znaleziono niczego.
Nad jeziorem krążyły samoloty Pan American Argentina, marynarki wojennej i trzech aeroklubów. Poszukiwania powtórzono nawet w 1980 roku, ale też bez rezultatu - Bochatey wspomina w wywiadzie.
Odkopią wrak
Po odkopaniu skrzydła i części kadłuba potwierdzono, że faktycznie chodzi o zaginioną przed 52 laty maszynę.
Członkowie aeroklubu na początku kopali własnymi rękami. Planują wrócić z odpowiednimi narzędziami i odkryć cały wrak.