Podejrzanie tanie karty pamięci. Sprawdziliśmy, ile są warte
Kusząca propozycja
Karta pamięci w prosty sposób pozwala na zwiększenie pojemności naszego telefonu. Nie obejdzie się bez niej również aparat cyfrowy. Zazwyczaj, nie mając większych preferencji poza pojemnością, szukamy jak najtańszego egzemplarza. W tym celu często przeglądamy popularne aukcje internetowe. Tam aż roi się od promocyjnych ofert. Na jedną z nich skusiliśmy się i my. Kupiliśmy taką oto 32-gigabajtową kartę za około 10 zł. Później jednak okazało się, że to jedno wielkie oszustwo. Zobaczcie, dlaczego.
Jest ok
Kiedy przesyłka przyszła, byliśmy zaskoczeni. Opakowanie sprawia solidne wrażenie, kartę bardzo łatwo wyjąć – podobnie, jak dołączony do niej adapter do formatu SD. W opisie aukcji przeczytaliśmy, że karta ma 10. klasę szybkości. Taka sama informacja widnieje też na samej karcie pamięci. Pojemność też się zgadza. To jednak nie koniec.
Karta marki "karta"
Kto ją wyprodukował? Nie mamy zielonego pojęcia. Na opakowaniu nie ma żadnego logo. Z tyłu karty pamięci udało nam się odczytać, że to produkt z Tajwanu. Nic więcej. Na opakowaniu jest natomiast piktogram z podpisem „Tech support”. Pytanie tylko, do kogo zadzwonić, skoro nie wiadomo, kto jest producentem? Oj, chyba ktoś tu miał fantazję.
Kto ma rację?
Postanowiliśmy sprawdzić, czy karta ma rzeczywiście obiecywane 32 GB pojemności. Oczywiście spodziewaliśmy się nieco mniejszej ilości miejsca na nasze pliki – jak to w przypadku elektronicznych nośników bywa. Mocno się jednak zdziwiliśmy, gdy narzędzia dyskowe na komputerze z systemem macOS pokazały, że karta ma 33,6 GB. Magia! Co ciekawe, Windows pokazuje 31,2 GB. Coś tu jest więc nie tak.
Kilka filmów i...
Kolejnym krokiem było wrzucenie kilku plików i sprawdzenie, czy ta karta rzeczywiście tyle pomieści. Dwie kopie filmu o wielkości 2,13 GB weszły bez problemu. Pierwsza była w porządku, ale w drugiej pod koniec filmu odtwarzacz wyrzucał błąd albo po prostu się wyłączał. Wrzuciliśmy jeszcze jeden taki plik - zupełnie nie dało się go otworzyć. Przy czwartym prędkość zapisu znacznie spadła i kopiowanie trwało wieki. Dalszych prób już nie podejmowaliśmy. Coś podejrzane te 32 GB.
Po prostu ściema
Finał tej sprawy mógł być tylko jeden. Dla pewności rzekomo 32-gigabajtową kartę za 10 zł sprawdziliśmy specjalnym programem H2testw, który w razie czego wykryje nieprawidłowości. Po kilku godzinach pracy naszym oczom ukazał się wynik. Widać, że nasza karta ma tak naprawdę… tylko 3,6 GB pojemności. Kolejne 28 GB miejsca to jedynie ingerencja w oprogramowanie i to przestrzeń zupełnie bezużyteczna. Jeśli chodzi o prędkości zapisu i odczytu, to wynosiły one odpowiednio 7,98 MB/s i 2,94 MB/S. To zatem karta klasy 6., a nie 10.
Co na to ekspert?
Cały proceder jest możliwy ze względu na sam proces technologiczny, w jakim wytwarzane są karty pamięci i pendrive’y. Karta czy pendrive to nie tylko sam chip pamięci z obudową i wtyczką, ale również wbudowany/dołączony mikrokontroler. Sztuczka polega na tym, aby wgrać do niego własne, zmodyfikowane oprogramowanie. Komputer nie sprawdza rzeczywistej pojemności nośnika, tylko bazuje na tym, w jaki sposób nośnik „przedstawia mu się” komunikatem przesłanym przez mikrokontroler. Dzięki temu np. karta pamięci 128 MB może udawać, że ma pojemność 64 GB. Co istotne, do czasu wyczerpania swojej prawdziwej pojemności, urządzenie będzie zazwyczaj działało prawidłowo – da się na niego nagrać i odczytać dane. Dopiero gdy rozmiar danych przekroczy faktyczną pojemność nośnika, zaczną się problemy – np. w postaci tworzenia plików o rozmiarze 0 bajtów – mówi w rozmowie z o2.pl Łukasz Michalik redaktor naczelny serwisu Gadżetomania.pl.
Jak uchronić się przed nabyciem takiej karty?
Trzeba zachować standardowe środki ostrożności: nie kupować z nieznanych, niezweryfikowanych źródeł i uważać na zbyt dobre okazje. Jeśli ktoś sprzedaje za ułamek rynkowej wartości, to powinien być sygnał ostrzegawczy – mówi Michalik.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.