15-letni Dominik nie żyje. "Temu chłopcu nie dano żadnych szans"
15-letni Dominik, harcerz ze Świdnicy, utonął podczas zdobywania sprawności. Maciej Rokus, biegły płetwonurek, krytykuje w rozmowie z "Faktem" brak zabezpieczeń i nieodpowiedzialność organizatorów.
Najważniejsze informacje
- Harcerz utonął podczas nocnego przepływania jeziora.
- Nie miał asekuracji i odpowiedniego sprzętu.
- Ekspert podkreśla błędy organizatorów.
Tragiczny wypadek nad jeziorem Ośno
W nocy z 23 na 24 lipca doszło do tragicznego wypadku nad jeziorem w województwie wielkopolskim. 15-letni harcerz z Dolnego Śląska próbował zdobyć sprawność, przepływając jezioro w pełnym umundurowaniu. Zadanie zakończyło się jednak tragedią. O godz. 5.30 znaleziono ciało chłopaka. Dwie osoby - opiekun i ratownik WOPR - usłyszeli zarzuty narażenia człowieka na niebezpieczeństwo i nieumyślnego spowodowania śmierci.
Ekspert grzmi
Maciej Rokus, ekspert ds. bezpieczeństwa, w rozmowie z "Faktem" nie kryje oburzenia. - To było ćwiczenie o podwyższonym ryzyku, którego nie powinno się przeprowadzać bez odpowiedniego zabezpieczenia - mówi. Harcerz płynął sam, bez asekuracji z łodzi, co zdaniem Rokusa było poważnym błędem organizatorów.
Tu wszystko wskazuje na to, że temu chłopcu nie dano żadnych szans, ani na bezpieczne przepłynięcie, ani na skuteczną akcję ratunkową. On po prostu został puszczony jak cień w ciemność - przyznaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na hulajnodze wprost pod auto. Potrącenie 13-latka nagrała kamera
Krytyka organizatorów
Rokus podkreśla, że lista błędów jest długa. Brak kamizelki ratunkowej, łodzi asekuracyjnej czy bojki to tylko niektóre z nich. Dodatkowo ubranie, które się zamoczyło sprawiało, że 15-latkowi było jeszcze ciężej. - A przecież nie był to komandoso-olimpijczyk, tylko dziecko - dodaje ekspert. Dodaje, że obserwowanie takiego wyczyny z brzegu nie zapewnia bezpieczeństwa.
- W nocy nie da się precyzyjnie wskazać miejsca, w którym ktoś znika pod wodą. Ciało opada na dno, może się przemieścić - nawet przy niewielkiej głębokości. Skuteczna pomoc to kwestia sekund i obecności ratowników w bezpośrednim zasięgu. A tego po prostu zabrakło - zaznacza Rokus.
Jego zdaniem brak podstawowego sprzętu sprawia, że akcja ratunkowa szybko zamienia się w poszukiwanie ciała. Tym bardziej, gdy chłopak nie miał bojki ratunkowej. - To graniczy z przysłowiowym szaleństwem - twierdzi ekspert.
Młodzi organizatorzy
Z informacji wynika, że ratownik miał 19 lat, a kierownik drużyny 21. - Nie chcę nikomu urągać. Ale to są bardzo młodzi ludzie. I niestety zrobili coś, czego nie robi nikt z doświadczeniem - mówi Rokus. Podkreśla, że przy tego typu ćwiczeniach wsparcie musi być natychmiastowe i skuteczne.
Źródło: "Fakt"