Krzysztof Puwalski| 
aktualizacja 

"Czułem, jakby moje ciało było rozrywane". Mordercza selekcja polskich komandosów

251

Krzysztof Puwalski przez 22 lata służył w polskich siłach specjalnych. W wydanych właśnie wspomnieniach zatytułowanych "Operator 594" opisuje między innymi morderczą selekcję, jaką musiał przejść w 1994 roku, aby otrzymać szansę na zostanie komandosem. Z kilkudziesięciu kandydatów do końca dotrwała tylko garstka.

"Czułem, jakby moje ciało było rozrywane". Mordercza selekcja polskich komandosów
Krzysztof Puwalski już jako żołnierz 5. Kompanii Specjalnej. Zdjęcie z książki Operator 594. (Materiały prasowe)

Kandydatów do plutonu było bardzo dużo, a miejsc niewiele. Wspólnie przygotowywaliśmy się do tych egzaminów. Uczyłem się od starszego kolegi, jak poprawnie zwijać koc wojskowy, aby prawidłowo przytroczyć go do plecaka.

60-kilometrowy marszobieg. Mordercza selekcja polskich komandosów

Nie mieliśmy zbyt wielu wskazówek, a czekał nas pierwszy bardzo istotny i trudny etap, czyli marszobieg w pełnym wojskowym oporządzeniu na dystansie około 60 kilometrów. Była to moja pierwsza ważna selekcja. (…)

W niedzielę o świcie, kiedy cała szkoła jeszcze spała, a reszta kadetów była na przepustkach w swoich rodzinnych domach, ja i inni kandydaci stanęliśmy na zbiórce do pierwszego etapu selekcji. Po wstępnej weryfikacji zostaliśmy załadowani na wojskowe samochody ciężarowe star i zawiezieni na poligon.

Cała grupa – kilkadziesiąt osób – wystartowała biegiem za prowadzącymi komandosami z plutonu działań specjalnych. Nasze wyposażenie i sprzęt przypominały czasy II wojny światowej: metalowy hełm, łopatka saperska, plecak na cienkich szelkach, paso-szelki, koc, maska przeciw gazowa, odzież ochronna OP1, dodatkowo w plecaku bielizna zapasowa, pałatka, onuce, środki czystości, menażka, zapas wody w manierce…

Piekielnie niewygodne i uwierające w każdą część ciała elementy wyposażenia dokuczały z każdym krokiem coraz bardziej. I tak kandydaci zaczęli się powoli wykruszać. Pamiętam, jak biegłem w szaleńczym tempie za prowadzącymi, aby utrzymać się w czołówce. Wydawało się, że poligonowe drogi nie mają końca. Nigdy wcześniej nie zrobiłem takiego dystansu z tak niewygodnym i siermiężnym wyposażeniem.

"Kto idzie dalej? Kto zostaje?". Mordercza selekcja polskich komandosów

Dzień się kończył, a my ciągle nie wiedzieliśmy, ile jeszcze przed nami. W pewnym momencie dobiegliśmy do poligonowego wzniesienia i prowadzący wydał komendę: „Stop”. Wszyscy ciężko dyszeliśmy, a teraz mieliśmy szansę na chwilę zatrzymać się, złapać oddech i poprawić niewygodny sprzęt. Ale czekało na nas kolejne zadanie.

Musieliśmy odpowiedzieć pisemnie na bardzo trudne i niekomfortowe pytania. Jedno z nich szczególnie utkwiło mi w pamięci: „Czy poświęciłbyś swoją rodzinę, aby wykonać zadanie?”. Oddaliśmy kartki, po czym jeden z prowadzących zapytał głośno: „Kto idzie dalej? Kto zostaje?”. Okazało się, że na tym etapie następnych kilku kandydatów postanowiło zakończyć selekcję.

Pozostali, którzy podjęli wyzwanie, przeszli jeszcze około kilometra, by wsiąść do samochodów i jechać do szkoły. Znowu okazało się, że determinacja w dążeniu do celu to podstawa zwycięstwa. Tego dnia wróciłem kompletnie wykończony, ale niewiarygodnie szczęśliwy.

Najtrudniej było wstać rano następnego dnia. Potworne zakwasy i pęcherze na stopach praktycznie uniemożliwiały mi poruszanie się. Czułem się, jakby moje ciało było rozrywane na kawałki. Nie mogłem ruszać rękami ani nogami.

"Walczyłem o każdą sekundę". Mordercza selekcja polskich komandosów

Koledzy z sali, którzy nie brali udziału w marszobiegu, pomogli mi posłać łóżko. Dowiedziałem się, że po południu mamy egzaminy sprawnościowe, czyli między innymi bieg na 3000 metrów, pływanie 50 metrów, nurkowanie, podciąganie na drążku, skoki na skrzynię.

Jak wielka siła drzemie w człowieku, który ma odpowiednią motywację, że potrafi zmobilizować się do kolejnego i kolejnego wysiłku? Nawet w takiej sytuacji, kiedy rano nie możesz podnieść się z łóżka, a już po południu wykorzystujesz tę niesamowitą moc, by biegać, pływać i skakać. Tak dzieje się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jesteś odpowiednio zmotywowany do działania.

Gdy stawiasz sobie cele, które prowadzą cię do spełnienia marzeń. Walczyłem o każdą sekundę, każde podciągnięcie, by przejść do kolejnego etapu. Zakwalifikowałem się do następnej tury. Byłem bardzo szczęśliwy, ale wiedziałem, że to ciągle nie koniec walki, że przede mną jest kolejny etap selekcji do elitarnego plutonu działań specjalnych.

Nieznana wojskowa kultura organizacyjna. Mordercza selekcja polskich komandosów

Był ciepły październikowy poranek. Niewielka grupa zmotywowanych chłopaków stanęła do przedostatniego etapu selekcji. Tak jak poprzednio zostaliśmy przetransportowani samochodami ciężarowymi star na poligon Biedrusko. Ustawieni na zbiórce czekaliśmy na dalsze rozkazy.

Po chwili naszym oczom ukazał się nadjeżdżający wojskowy samochód terenowy UAZ. Zatrzymał się obok nas i wysiadł z niego dobrze zbudowany porucznik Malec w czerwonym berecie. Miał niesamowicie przenikliwe spojrzenie.

Przywitał nas bardzo uprzejmie i wyjaśnił zasady. Następnie wręczył nam mapy ze współrzędnymi pierwszego punktu, do którego mieliśmy dotrzeć. To był mój pierwszy kontakt z zupełnie nieznaną wojskową kulturą organizacyjną.

Do tej pory wszyscy krzyczeli, kazali biegać bez możliwości jakiegokolwiek racjonalnego wytłumaczenia, aż tu nagle zjawia się zupełnie inny człowiek, który swoją charyzmą zrobił na nas tak potężne wrażenie, że nie potrzebował krzyczeć ani wymuszać czegokolwiek, a my wszyscy staliśmy i słuchaliśmy go prawie na bezdechu. Tego dnia nie wiedzieliśmy, ile jeszcze niespodzianek nas czeka.

Walka o marzenia. Mordercza selekcja polskich komandosów

Początkowo marsz wydawał się prosty. Nie musieliśmy biec, wszystko robiliśmy we własnym tempie. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że powinniśmy wykonywać zadania możliwie najszybciej – przecież była to selekcja, a my walczyliśmy o miejsce w wymarzonym plutonie.

W małych grupach dotarliśmy do pierwszego punktu kontrolnego i tam dostaliśmy współrzędne kolejnego. Najważniejsze było prawidłowe czytanie mapy, ale niestety nikt z nas nie miał wielkiego doświadczenia w tej ważnej wojskowej dziedzinie. Mapy też nie były najnowsze, chociaż dosyć dobrze odzwierciedlały poligonowe bezdroża.

Mijały kolejne godziny. Zmęczenie oraz ciągła niepewność, czy dobrze idziemy, dawały o sobie znać. Jesień 1994 roku była ciepła i niezwykle kolorowa. Las wyglądał przepięknie, barwne liście opadały z drzew, a wokoło rozbrzmiewał śpiew leśnych ptaków. I w tej przepięknej scenerii my – walczący o swoje marzenia przyszli komandosi.

Tak upływały kolejne godziny marszu i współpracy między nami. W końcu zostało nas w grupie czterech. Reszta gdzieś zniknęła lub zagubiła się w leśnych bezdrożach. Zrobiło się już bardzo ciemno, a za nami było ponad osiemdziesiąt kilometrów marszu. Właśnie wtedy dostrzegliśmy małe światełko daleko przed nami. Zbliżaliśmy się do niego, wierząc, że oznacza kres tego potwornego wysiłku.

Współpraca kluczem do sukcesu. Mordercza selekcja polskich komandosów

Okazało się, że rzeczywiście był to ostatni punkt kontrolny – meta. Tak, byliśmy pierwsi! Zapisaliśmy swoje nazwiska i spokojnie czekaliśmy na dalsze rozkazy. Do dziś pamiętam, jak bardzo byłem szczęśliwy. Dotarłem do mety niesamowicie zmęczony, ale zadowolony ze świetnie wykonanego zadania.

Już wtedy okazało się, że oprócz wytrzymałości psychofizycznej testowi podlegała też umiejętność współpracy w grupie. Przekonali się o tym bardzo dotkliwie ci kandydaci, którzy postanowili działać sami. Większość z nich pomyliła leśne drogi i pogubiła się. Któregoś z tych samodzielnych kandydatów znaleziono późno w nocy w jednym z okolicznych miasteczek, odwodnionego i wyczerpanego.

Kolejny raz przekonałem się, że pewność siebie i swoich umiejętności, dobre przygotowanie i współpraca w grupie oraz zdolność radzenia sobie ze stresem przynoszą pożądane efekty. Tym razem znalazłem się w grupie czterech najlepszych kandydatów do plutonu specjalnego.

Artykuł stanowi fragment książki Krzysztofa Puwalskiego pod tytułem "Operator 594". Ukazuje się ona na początku września nakładem wydawnictwa Bellona 2020.

Krzysztof Puwalski - były polski żołnierz, który przez 22 lata służył w siłach specjalnych, w tym 12 lat w GROM-ie. Autor wspomnień zatytułowanych "Operator 594"

Źródło:WielkaHISTORIA.pl
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić