Dziecko straciło przytomność. Przedszkole nie wezwało pogotowia
Dziecko w krakowskim przedszkolu dwukrotnie straciło przytomność, a personel nie wezwał pomocy medycznej. Dyrektorka zapewnia, że akcję przeprowadzono zgodnie z procedurami i zaleceniami. Dziewczynka twierdzi jednak, że od dyrektorki miała usłyszeć m.in. że ma wredny uśmiech. Dyrektorka zaprzecza.
W krakowskim przedszkolu doszło do niepokojącego incydentu, w którym dziecko dwukrotnie straciło przytomność. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", personel nie zdecydował się na wezwanie karetki. Rodzice powiadomili kuratorium i policję. Kontrola w placówce miała odbyć się w zeszłym tygodniu.
Ze skierowanego pisma do organu nadzorującego wynika, że dziecko miało być zestresowane nieodpowiednim traktowaniem przez kadrę. W tym czasie opiekunki miały nagrywać i krzyczeć na dziewczynkę, czemu jednak zaprzecza dyrektorka placówki Katarzyna Seremak-Kędzior.
Wcześniej między rówieśniczkami miało dojść do kłótni o zabawkę. Dziewczynka straciła przytomność na 10 sekund. Następnie dostała wodę. Matka dziecka w rozmowie z "Wyborczą" dodaje, że dyrektorka próbowała ją powiadomić, mimo że wiedziała, że przebywa za granicą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pączki z karmelową skorupką. Ale to krem cytrynowy robi w nich robotę
W szpitalu potwierdzono, że do omdlenia doszło w wyniku silnego stresu i wysokiego napięcia. Na krakowskim oddziale neurologicznym dziecko opowiedziało o tym, co je spotkało. Od dyrektorki dziewczynka miała usłyszeć, że ma "wredny uśmiech" i nie powinna tak się uśmiechać, bo nikt nie będzie jej lubił - informuje "Gazeta Wyborcza". Dyrektorka zaprzecza i twierdzi, że takie słowa nie padły.
Zasłabnięcia dziecka w przedszkolu. Dlaczego nie wezwano karetki?
Mama dziewczynki w rozmowie z "Wyborczą" dodaje, że dyrektorka przedszkola potwierdziła, że kazała swoim pracownicom nagrać atak dziewczynki. Nagrywanie jest stosowaną metodą w placówce. Rodzice mają nagrywać rozmowy, następnie przedszkole je ocenia. - Nie ma takich sytuacji, pomylono technikę terapeutyczną Video Treningu Komunikacji z nagrywaniem rozmów - utrzymuje dyrektorka.
Rodzice mają być też zmuszani do zdobycia zaświadczenia, że dziecko choruje na autyzm. Mając takie zaświadczenie, placówki mogą otrzymać większe pieniądze.
Została udzielona 1 pomoc wg procedur i wiedzy neuroterapeutów. Reszta jest zmanipulowana. Mamy dziewczynki nie było na sali, jest to przedstawienie sytuacji niezgodnej z prawdą. Oboje rodzice zostali poinformowani w odstępie kilku minut. Rozumiemy emocje wokół troski nad dziećmi - oświadczyła w rozmowie z "Wyborczą" dyrektorka przedszkola Katarzyna Seremak-Kędzior.
Dyrektorka zwróciła się też do rodziców zapewniając, że wobec zasłabnięcia dziecka przestrzegano wszystkich zasad. Dodaje, że nie było konieczności wezwania pogotowia, bo objawy ustąpiły "praktycznie niezwłocznie" i "nie była to sytuacja zagrożenia życia".
Dyrektorka twierdziła również, że rodzice informowali o zasłabnięciach dziecka, w związku z czym radzono kontakt z lekarzem. Matka dodaje, że jej córka nigdy nie straciła świadomości, a mówiąc o "wyłączeniu" miała na myśli utratę wagi i odpływanie myślami.
Wezwanie pogotowia to jest pierwsza rzecz, którą w sytuacjach zasłabnięcia dziecka placówki oświatowe powinny zrobić. W drugiej kolejności powinny skontaktować się z rodzicami. Jeśli nie odbierają telefonów lub nie są w stanie dojechać do dziecka na czas, to nauczyciel powinien jechać z dzieckiem karetką do szpital - mówi "Wyborczej" małopolska kurator oświaty Gabriela Olszowska.
Dyrektorka zaprzecza
W stanowisku przesłanym redakcji o2.pl już po publikacji artykułu dyrektorka przedszkola Katarzyna Seremak-Kędzior zaprzecza informacjom, jakoby dziewczynka miała być podenerwowana i nieodpowiednio traktowana przez nauczycielki. 6-latka miała przychodzić do przedszkola z chęcią i chętnie uczestniczyć we wszystkich aktywnościah z kadrą przedszkola.
Dyrektorka zaprzecza również informacjom, iż nie próbowano kontaktować się z ojcem, a personel przedszkola miał naciskać, by nie jechać na SOR, tylko do prywatnego gabinetu.