"Labubu" idzie do szkoły. Co myślą o trendzie dzieci, rodzicie i nauczyciele?
Dlaczego "Labubu" jest fajne? – Nie wiem – mówi o2 ośmioletnia właścicielka słynnej zabawki. A dlaczego chcesz je zabrać do szkoły? – Bo chcę pokazać Lence i Kacprowi - odpowiada wzruszając ramionami, jakby to była najbardziej oczywista sprawa. Pluszowy breloczek stał się hitem ostatnich miesięcy. Niektórzy uważają stworki za reprezentantów największej brzydoty, inni rozczulają się nad ich "słodkimi" pyszczkami. Jedno jest jednak pewne, a potwierdzają to same dzieci - chodzi głównie o otwarcie saszetki i o to, by je lub z nimi się pokazać.
Fenomen "Labubu"
"Labubu" to popularna maskotka stworzona przez Kasinga Lunga, która zyskała globalną popularność dzięki współpracy z chińską firmą Pop Mart. Rozgłos dały jej gwiazdy, które chętnie przyczepiały stworka do swoich torebek w formie ozdoby. Dorosłe, bogate celebrytki wykreowały więc modę, której uległy także dzieci. Okazuje się, że to nie samo posiadanie zabawki jest najbardziej istotne.
Czym właściwie jest wolność słowa? Czy potrzebne nam są regulacje?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Maskotki sprzedawane są w tzw. blind boxach, czyli pudełkach i saszetkach ukrywających to, co znajduje się w środku. A tam jest kilka wariantów "Labubu" - na wymarzonego trzeba losowo trafić, czyli za całkiem spore pieniądze kupuje się kota w worku.
Więcej emocji niż sama maskotka wzbudza jednak publikowany masowo w social mediach proces otwierania paczuszki - na filmach widzimy niepewność, nadzieję i reakcję na zawartość. Przez ostatnie miesiące kolejni influencerzy chwalili się dziesiątkami otwieranych pudełek i pieniędzmi, jakie na nie wydawali. A kwoty wahały się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Cena "Labubu" ma znaczenie
Zapytani przez o2 o "Labubu" rodzice zgodnie podkreślają, że nie mają problemu z wyglądem zabawki, ale z jego ceną już tak. Mowa oczywiście o oryginalnym produkcie, który w promocji można kupić za około 240 zł. Egzemplarze kolekcjonerskie to już wydatek powyżej tysiąca złotych, a w niektórych przypadkach nawet kilku - cały czas mowa o jednej małej maskotce.
- Nauka konsumpcjonizmu w czystej postaci - zauważa Katarzyna, mama 11-letniej Wiktorii. - Tylko taki przekaz widzę na filmach wrzucanych do sieci, otwarcie opakowania i cała magia mija, zabawka leci za plecy podzielić los pięciu poprzednich. Ale najmłodsi się na to łapią, też chcą mieć swój moment otwarcia, nie samą zabawkę. Oni widzą uśmiechniętego idola, ja widzę dorosłego mężczyznę, który wymienia kolejne saszetki, jakby były nic niewarte, aż trafi na właściwą. Saszetki za kilkaset złotych. To bardzo zły przykład.
- Oczywiście, że moje dzieci wiedzą, co to jest "Labubu" - mówi o2 Gosia, mama dwójki uczniów podstawówki. - Jedna taka maskotka stoi u nas na szafce i czeka jako wymarzony prezent dla kogoś, nie dla moich dzieci. One nie wyrażają nim szczególnego zainteresowania, a jak wyrażą, to na pewno im nie kupię, ale pozwolę przeznaczyć na to ich własne fundusze. Wiadomo, ile kosztuje, więc jestem pewna, że się nie zdecydują.
Fenomen "Labubu" może być więc idealnym wstępem do lekcji ekonomii, także na zajęciach w szkole. - Na pytanie o2, czy swojej nastoletniej córce (wzorem matek z TikToka) kupiłaby tę maskotkę, Karolina, pisarka z Gdańska, odpowiada - nie, bo w życiu nie lubię płacić za coś więcej, niż jest warte. Raczej uczyłam córkę, że nie trzeba mieć tego, co wszyscy, nawet jeśli jest na to szał. Gdyby przyszła i mnie przekonywała, zapytałabym się, czy na pewno woli wydać 500 zł na brelok, zamiast dołożyć sumę do nowego telefonu lub wypasionych butów.
- To przede wszystkim zabawka, w którą wpompowano olbrzymie pieniądze, by się sprzedawała. I się sprzedaje - podkreśla w rozmowie z o2 Wanda, polonistka z Trójmiejskiego liceum. - Nie uważam jej jednak za zło wcielone i jako nauczycielka nie demonizuję. Sądzę, że fascynacja "Labubu" przeminie, tak jak sympatia dzieci to innych równie brzydkich stworków sprzed kilku lat.
Straszniejsze niż "Labubu"
Nikt nie zakazuje dzieciom przynoszenia do szkoły ulubionych zabawek, zwłaszcza jeśli są częścią torby lub plecaka. Nie powinny jednak przeszkadzać w lekcjach, a tego obawiają się niektórzy nauczyciele. - Dzieci w pierwszej klasie przynosiły do szkoły różne zabawki, robił się bałagan. W klasie mojej córki wprowadzono więc ograniczenie - tylko w jeden dzień można przyjść z ulubionym przedmiotem - mówi mama ośmioletniej Zosi.
Pytamy dziewczynki, czy zabierze "Labubu" i mówi nam, że tak, bo chce pokazać dzieciom w klasie. Jej kolega pochwalił się już w zeszłym roku, stąd wiedziała o istnieniu stworka. Czy jest fajne? - Nie wiem - odpowiada.
Zabieranie takiej zabawki do szkoły nie jest najlepszym pomysłem według mamy Zosi. - Choć to był prezent, córka ma świadomość wartości zabawki, wiem, że będzie jej przykro, jak ją zgubi, a o to nie trudno. Jeśli przyczepimy ją do plecaka, to prędzej czy później gdzieś się oderwie, albo... ktoś jej ukradnie, skoro jest to taki przedmiot pożądania.
Czy "Labubu" naprawdę skupi na sobie uwagę podczas lekcji? Nie bardziej niż inne popularne zabawki. Ta postać, choć odrobinę kontrowersyjna, nie jest tak negatywna, jak popularny kilka lat temu "Huggy Wuggy". Krwiożerczy potwór z gier tak samo zawładnął stoiskami z pamiątkami z wakacji, ale jego historia zupełnie nie była dla dzieci. I tu faktycznie niektórzy wychowawcy prosili, by najmłodsi zrezygnowali z przynoszenia go na zajęcia. "Labubu" to raczej nie grozi.
Brzydkie jak... "Labubu"
- Uważam, że "Labubu" jest przede wszystkim brzydką zabawką. Uderza w platońską kategorię kalokagatii, czyli w skrócie połączenia piękna i dobra i w myśl tej zasady przeciwstawia się starożytnej zasadzie estetyki - zauważa Wanda, nauczycielka z liceum w Trójmieście.
Z estetyką ma także problem Rafał, tata Zosi - Wolałbym, by bawiła się ładniejszymi zabawkami, nie rozumiem po co jej to całe "Labubu". Nie wygląda jednak na jej ulubioną przytulankę, zwykle ją gdzieś odkłada, a jak zabiera, to pilnuje, żeby nie zgubić, bo ma świadomość, że to droga rzecz - tego dowiedziała się od kolegi w szkole. Swoje "Labubu" dostała w prezencie, szczerze się ucieszyła, jednak nie wylosowała ulubionego koloru - a miała jedną szansę, nie jak influencerzy w social mediach. Wydaje mi się, że nie zrobiło to na niej takiego wrażenia, może będzie dobrym doświadczeniem przy okazji kolejnej mody na jakiś drobiazg.
O gustach się nie dyskutuje, dlatego trudno ocenić, czy "Labubu" jest ładne czy brzydkie. A jeśli jakiś rodzic się martwi tym, że jego dziecko zachwyca się małym puchatym stworkiem, to warto przypomnieć, że pokolenie 35+ zbierało w dzieciństwie nagie, pomarszczone trolle ze sterczącymi włosami. Zamiast przypinać je do torebek, robiono z nich biżuterię - kolczyki, naszyjniki. Szał lat 90. i to bez wsparcia social mediów.
Autorka: Sonia Nałęcz, dziennikarka o2.pl