Łukasz Dynowski
Łukasz Dynowski| 
aktualizacja 

Mieli listę nazwisk. Siepacze al-Asada ściągnęli piekło na cały kraj

Tego dnia nie zapomni nigdy. Siepacze Baszara al-Asada przyszli z listą nazwisk, na niej siostra. Ponownie zobaczy ją dopiero rok później. I nie będzie mógł uwierzyć, że to ona. - Usmażyli jej mózg - mówi Sardar, który przeżył horror wojny w Syrii.

Mieli listę nazwisk. Siepacze al-Asada ściągnęli piekło na cały kraj
Sardar zdołał uciec przed piekłem wojny. Na archiwalnym zdjęciu z 2015 roku jedno z bombardowań wojsk reżimu w Damaszku, gdzie część życia spędził mężczyzna (Anadolu Agency via Getty Images, o2.pl, Abou Khair el Shame, Łukasz Dynowski)

A wszystko miało się zmienić. W 2011 roku Syryjczycy, zmęczeni bezrobociem, korupcją i ograniczaniem swobód obywatelskich, poczuli zew arabskiej wiosny i wyszli na ulice. I kiedy myśleli już, że się uda, że dźwigną się w końcu z piekła dyktatury, zostali nagle zepchnięci prosto w jego otchłań.

Obrazki z Syrii wstrząsnęły światem. Żołnierze zaczęli strzelać do protestujących, ulice spłynęły krwią i kraj pogrążył się w chaosie wojny domowej. Z biegiem lat włączyły się w nią światowe mocarstwa - w 2014 roku USA wspierające syryjskich rebeliantów walczących z reżimem, a w 2015 Rosja stojąca po stronie al-Asada. Od tego czasu wojska obu krajów dokonały w sumie dziesiątek tysięcy uderzeń, a ich bomby spadają na terytorium Syrii do dziś.

Szacuje się, że w wojnie życie straciło już ponad 600 tys. ludzi. Mniej więcej połowa to ofiary cywilne.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Będzie III wojna światowa? Polski ekspert wyjaśnia

Martwych do wojska nie biorą

Sardar jest jednym z tych, którym udało się przeżyć, choć oficjalnie zmarł dawno temu. Może za to dziękować ojcu.

Dziękować, bo martwi mają święty spokój. Martwych do wojska nie biorą. I tak jak dziadek zrobił to kiedyś dla jego ojca, tak ojciec zrobił to potem dla niego i powiedział w urzędzie, że Sardar nie żyje.

Śmierć w papierach - sposób, żeby nie stać się trybikiem w maszynie reżimu al-Asada.

Baszar al-Asad, jeszcze bardziej brutalny następca swojego brutalnego ojca, rządzi Syrią od 2000 roku. Przez te 23 lata jego reżim dopuścił się niezliczonej ilości zbrodni wojennych, w tym ataków chemicznych. Najbardziej śmiercionośny był ten w Ghucie w 2013 roku. Zginęło w nim, w zależności od szacunków, od ok. 300 do nawet 1,8 tys. osób.

Siostra w fabryce tortur

Tak jak w przypadku milionów innych Syryjczyków, świat Sardara zawalił się w 2011 roku. Po wybuchu protestów żołnierze dyktatora chodzili od drzwi do drzwi i zatrzymywali ludzi. Wystarczyło, że ktoś napisał na murze słowo "hurriyah" ("wolność"), a już mógł być niemal pewien, że po niego też przyjdą.

Siostra Sardara robiła dużo więcej. Aktywnie zaangażowała się w pomaganie tym, którzy stawiali opór rządowym siłom. Mieli duży dom, więc gromadziła w nim zapasy żywności, które przekazywała demonstrantom. To wystarczyło. Jej nazwisko trafiło na listę.

Przyszli więc siepacze reżimu i jak stała, tak zniknęła z życia Sardara. Nie miał pojęcia, co z nią zrobili. Ale chciał wiedzieć. Więc szukał - dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu.

W końcu, po roku, jest. Odnalazł ją w jednym z więzień - a raczej w jednej z fabryk tortur.

To ona? Nie wierzył własnym oczom. - Usmażyli jej mózg - mówi Sardar.

Rażenie prądem przeciwników reżimu to standard w syryjskich więzieniach - obok gwałtów, "balanco" (podwieszanie za nadgarstki splecione za plecami), oblewania kwasem czy wyrywania paznokci.

Siostra przeżyła, mieszka dzisiaj w Szwajcarii. Ale jest inną osobą. Tamtej siostry już nie ma. Warto było? Pytany, czy jest dumny z tego, co zrobiła, Sardar odpowiada zdecydowanie, bez zastanowienia: - Tak.

Życie w obozie

W wyniku wojny domowej w Syrii ponad 13 milionów ludzi opuściło swoje domy - ponad 6,8 mln Syryjczyków przemieściło się wewnątrz kraju, a ponad 6,6 mln uciekło poza jego granice.

Wśród tych 13 milionów oni - rodzina, która pochodzi z Al-Zabadani, miasta położonego w pobliżu granicy z Libanem, ale która po wybuchu wojny przeniosła się na rok do Damaszku. Nie mogli zostać w ojczyźnie, nie po tym, co zrobiono z jego siostrą. Nie po tym, jak na ich dom spadła bomba. Całe piętro runęło, a razem z nim Dżumana - żona Sardara. Cud, że skończyło się tylko na złamaniu kości udowej.

Udało im się uciec samolotem - droga lądowa była zbyt niebezpieczna - do irackiego Kurdystanu. Żyją dzisiaj w Daraszakran - obozie dla uchodźców w Erbilu.

Nie mają tu wielu znajomych, ale mają coś, czego nie mieliby w ojczyźnie - spokój i bezpieczeństwo. Daraszakran to obóz otwarty, mogą go opuszczać, kiedy chcą - np. żeby zrobić zakupy. Ale podstawowe rzeczy mogą kupić w obozie, bo sklepów tu nie brakuje. Podobnie jak innych rodzajów usług. - Byłem u dentysty w obozie i zrobili mi wszystkie zęby - opowiada Sardar. W obozie działa gabinet dentystyczny prowadzony przez Polską Misję Medyczną, a współfinansowany przez MSZ w ramach programu "Polska pomoc".

Ich dzieci - w sumie trójka - mogą chodzić do szkoły na terenie obozu, choć córka przyznaje, że szkoły nie lubi. - Inne dzieci się śmieją, bo noszę okulary - tłumaczy, a jej brat bliźniak dodaje: - A ze mnie się śmieją, że mam dużą głowę.

Rodzice próbowali interweniować w szkole, ale dyrekcja bezradnie rozkłada ręce i powtarza: - To dzieci, co możemy zrobić.

Marzenia? Chłopiec lubi grać w piłkę, jego ulubiony zawodnik to Ronaldo. Ale chce być inżynierem. Dziewczynka chciałaby zostać malarką.

Nie żyje się tu łatwo, ale rodzina ma przynajmniej dochód, bo Sardar pracuje dorywczo jako robotnik budowlany. Jak mają akurat trochę pieniędzy, to wszyscy jadą do Erbilu, chodzą po sklepach, robią zakupy. - I mamy świetny czas - mówi Dżumana.

Pytana o najlepsze wspomnienie z dawnego życia, z Syrii, śmieje się: - Na pewno nie był to ślub! Śniegu było wtedy po kolana!

Sardar, z głową opartą o ścianę, na chwilę zapada się w sobie. Wzrok ma wbity w ścianę naprzeciwko, ale patrzy gdzie indziej, gdzieś dalej. W końcu mówi: "wszystko". To jego najlepsze wspomnienie. Życie, po prostu. Bez bomb.

Czy chciałby wrócić? - Mam tam dalej swój sklep. Swój dom. Ale wrócić się nie da.

Wojna w Syrii trwa. W 2023 roku przybyło ofiar

Wojna w Syrii trwa już trzynasty rok. W latach 2013-14, kiedy miały miejsce najcięższe walki, ginęło rocznie ok. 100 tys. ludzi. W ostatnich latach ofiar jest mniej, a uwaga świata przesunęła się na inne konflikty - w Ukrainie i Gazie.

Ale w Syrii też cały czas giną ludzie. Białe Hełmy - ochotnicza formacja obrony cywilnej - niemal codziennie informują o kolejnych ofiarach nalotów i ostrzałów, w których reżim al-Asada, tak jak w poprzednich latach, wspierają Rosjanie.

Wystarczy wejść na profil Białych Hełmów na Facebooku, żeby zobaczyć, jak często dochodzi do ataków.

6 stycznia 2024: ostrzał artyleryjski sił reżimu w mieście Idlib, ginie 3-letnia dziewczynka, a kobieta po czterdziestce zostaje ranna.

4 stycznia 2024: ostrzał w Al-Qasr, dwóch pasterzy zostaje rannych.

1 stycznia 2024: ostrzał w Darat Izza, giną 3 osoby, a 4 zostają ranne.

W 2023 roku - po raz pierwszy od lat - liczba ofiar tej wojny wzrosła. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka na przestrzeni minionych dwunastu miesięcy życie w Syrii w wyniku konfliktu straciło ponad 4360 osób, w tym 1889 cywilów (241 kobiet i 307 dzieci). Rok wcześniej liczba ofiar wyniosła 3825 osób.

Łukasz Dynowski, dziennikarz o2.pl

Projekt "Kontynuacja wsparcia pomocy medycznej dla uchodźców, osób przesiedlonych i ludności lokalnej w guberni Erbil i Niniwa w Iraku" jest współfinansowany w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Możesz wesprzeć pomoc m.in. w Irackim Kurdystanie poprzez stronę Polskiej Misji Medycznej lub przelewem na konto organizacji: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić