"Obiecali mu góry złota". Do Rosji wrócił w trumnie

Aby zwiększyć liczbę żołnierzy walczących w Ukrainie, Rosja od dawna dokonuje rekrutacji wśród więźniów. Budzi to kontrowersje nie tylko wśród społeczności międzynarodowej, ale też w kraju. Wraz z postępującą kontrofensywą ukraińską przybywa przypadków więźniów, którzy wracają do kraju w trumnach.

"Obiecali mu góry złota". Do Rosji wrócił w trumnie
Rosyjscy więźniowie w trakcie rekrutacji przez "kucharza Putina" Jewgienija Prigożyna (Twitter)

Na jednym z cmentarzy w Sankt Petersburgu jednego dnia pojawiło się pięć świeżych grobów. Z dala od pozostałych, wszystkie takie same, z drewnianymi krzyżami, czarnymi tabliczkami ze złotymi imionami i datami urodzin oraz śmierci. Groby wyróżniają się dużą ilością świeżych kwiatów i wieńców, niektóre z nich są w barwach rosyjskiej flagi.

W tym miejscu pochowano pięciu mężczyzn. Siergiej Szałunow zginął w Ukrainie 17 czerwca, a Aleksandr Gierasimow stracił życie 14 sierpnia. Na kolejnej mogile można dostrzec jedynie zdjęcie młodego mężczyzny w mundurze oficerskim z pagonami porucznika.

"Prawie wolny". Rosjanie z więzienia prosto do grobu

W dwóch kolejnych grobach spoczywają Aleksandr Romanowski oraz Edward Anisimow. Obaj do niedawna odsiadywali wyroki w rosyjskich więzieniach. Romanowski został skazany za morderstwo z rozbojem, pochodził z Czudowa w obwodzie nowogrodzkim. Anisimow odbywał karę w petersburskim więzieniu - donosi Radio Wolna Europa.

Grób Romanowskiego niedawno odwiedził Jewgienij Prigożyn, nazywany "kucharzem Władimira Putina". To on odpowiada za finansowanie grupy Wagnera, czyli prywatnej armii wojskowej, która wysyła ludzi do walk na Ukrainie. - Złożyłem kwiaty na grobie mężczyzny, który niedawno został skazany i zmarł 1 sierpnia, broniąc interesów naszej ojczyzny przed wrogiem - przekazał Prigożyn w komunikacie prasowym swojej firmy Konkord.

Trwa ładowanie wpisu:twitter

Radio Wolna Europa rozmawiało z krewnymi osób osadzonych w więzieniach w pobliżu Sankt Petersburga. Przedstawiciele grupy Wagnera mieli pojawiać się w zakładach karnych i namawiać wszystkich mężczyzn do zgłaszania się na ochotników do zaangażowania się w wojnę w Ukrainie. W zamian obiecano im 200 tys. rubli (3,3 tys. dolarów) i wolność, jeśli przeżyją na froncie sześć miesięcy.

Z więzienia Jabłonewka w nocy 6 lipca wyprowadzono pierwszą grupę ochotników, złożoną z 40 mężczyzn. Już 25 lipca potwierdzono śmierć trzech osób z tej grupy.

18 września sześciu członków Rady Praw Człowieka zaapelowało do Prokuratora Generalnego Igora Krasnowa o wyjaśnienia, na jakiej podstawie więźniowie są wysyłani do Ukrainy w celu udziału w "specjalnej operacji wojskowej", jak propaganda Putina nazywa wojnę na Wschodzie.

Obrońcy praw człowieka w Rosji twierdzą, że więzień, który nie odbył pełnej kary, może zostać zwolniony jedynie na podstawie prezydenckiego ułaskawienia, ogłoszonej przez Dumę Państwową amnestii lub orzeczenia sądu o zwolnieniu warunkowym.

Znajomi Anisimowa potwierdzili Radiu Wolna Europa, że przebywał on w więzieniu i został wysłany do walki w Ukrainie przez prywatną firmę. Jeden z bliskich miał dowiedzieć się o tym w trakcie rozmowy telefonicznej, jaką zdążył odbyć przed wyjazdem Rosjanina na front.

Powiedział, że przyjechali ludzie i obiecali mu góry złota. Powiedzieli mu, że za pół roku będzie mógł wyjść z więzienia. Obiecali też pomoc finansową. Zgodził się, bo wcześniej służył w wojsku - powiedział bliski Anisimowa.

Motywacja skazanych Rosjan do walki w Ukrainie jest tym większa, że warunki w tamtejszych więzieniach są okropne.

Anisimow urodził się i wychował na Syberii, ale od dłuższego czasu mieszkał w Sankt Petersburgu. Przez kilka lat pracował jako kierowca w niemieckiej firmie. Został zatrzymany w listopadzie 2018 roku pod zarzutem sprzedaży dużej ilości narkotyków. Przyznał się do winy, podczas przesłuchania wprost stwierdził, że poznał "ludzi uwikłanych w handel narkotykami". To oni umożliwili mu sprzedaż substancji zabronionych. Anisimow nie podał jednak ich nazwisk w obawie o życie swoje i bliskich.

Sąd skazał Anisimowa na 9 lat i 10 miesięcy więzienia oraz grzywnę w wysokości 300 tys. rubli (4,9 tys. dolarów). Wcześniej spędził prawie 20 miesięcy w areszcie, więc łącznie miał do odsiadki nieco ponad 8 lat. - Jestem już prawie wolny - mówił Anisimow podczas rozmowy z córką, gdy został zwolniony z więzienia i czekał na transport do Ukrainy.

Dwa medale po śmierci

Ze słów Anisimowa wynikało, że przed rozpoczęciem służby w Ukrainie czeka go 14-dniowe szkolenie. W trakcie jego trwania Rosjanin próbował się kontaktować z jednym ze swoich bliskich, ale ten "nie miał czasu, by odebrać telefon". W rozmowie z siostrą też twierdził, że jest już "prawie wolny".

To właśnie siostra Anisimowa jako pierwsza otrzymała informację o jego śmierci. Miał on zginąć w okolicach Ługańska we wschodniej części Ukrainy. Za walkę miał otrzymać dwa medale, choć brakuje wzmianki o tym na stronach rosyjskiego ministerstwa obrony. Bliscy skazanego Rosjanina słyszeli o rzekomych odznaczeniach, ale nie znają żadnych szczegółów. Nie wiedzą też, czy otrzymają jakiekolwiek odszkodowanie za śmierć Anisimowa.

Była żona Anisimowa odmówiła rozmowy z Radiem Wolna Europa, oskarżając dziennikarza tej rozgłośni o "szpiegostwo na rzecz Ukrainy". Zabroniła też "zbierania i rozpowszechniania" informacji o życiu osobistym jej rodziny.

Zobacz także: Putin wprost o broni jądrowej. "Ten atak spotka się z odwetem"
Autor: ŁKU
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić