PRL – wojsko dawało w kość. Najgorzej, jak się jeszcze trafił wyjątkowo złośliwy dowódca

Była "fala", upokarzanie, poniżanie. Do tego często absurdalne rozkazy. Żołnierze, którzy służyli w peerelowskim wojsku, podkreślają jednak, że nauczyli się tam karności i dyscypliny. I z politowaniem patrzą na tych, którzy koszary i wojskowe życie znają jedynie z opowiadań.

x
Źródło zdjęć: © Licencjodawca

- Dla mnie wojsko było jedyną szansą, żeby się wyrwać ze wsi – przyznaje Jan Zawadzki z Lublina, były chorąży Ludowego Wojska Polskiego.

W wojsku służył przez ponad 40 lat jako żołnierz zawodowy.

- Sam się zgłosiłem na ochotnika – przyznaje. - W domu było nad sześcioro. Same chłopaki. Maleńka wioska pod Hrubieszowem, żadnych perspektyw poza ciężką pracą w polu. Ojciec nie był zachwycony, kiedy złożyłem papiery do jednostki. Miał twardą rękę, chciał, żebym został jak bracia na gospodarce, ale się zaparłem. Przez długi czas się do mnie nie odzywał, ale nie żałuję tej decyzji. Dzięki temu wyrwałem się do miasta.

Służył w jednostce w Hrubieszowie. JW 2021 – taki miała numer. Przez wojną służył w niej legendarny "Hubal", mjr Henryk Dobrzański. Po kilku latach pan Jan, jako już zawodowy żołnierz dostał służbowe mieszkanie przy koszarach.

x
© Licencjodawca

- Nie było może zbyt komfortowe, ale cieszyłem się z niego jak dziecko – mówi. - Była bieżąca woda, piec na węgiel, łazienka z wanną. Na wsi o tym można było tylko wtedy pomarzyć. Wody nie mieliśmy w kranie, tylko ze studni, a ubikacja to był drewniany wychodek za stodołą. I musiało to wystarczyć. Każdy tak żył.

Osiedle, na którym mieszkał, było kameralne, na miejscu był sklep, poczta, kasyno wojskowe, a nawet działało przez jakiś czas kino letnie. Z czasem w czynie społecznym zbudowano nawet fontannę – pierwszą w mieście. To była atrakcja!

Pierwszych dni w jednostce nie wspomina jednak zbyt miło.

- To były jeszcze czasy głębokiego komunizmu – mówi. - Jako młody żołnierz podpadłem już chyba pierwszego dnia. Zawsze byłem wierzący i nosiłem krzyżyk na szyi. Zresztą nie tylko ja. Dowódca kompanii to zauważył i najpierw z nas szydził, a potem kazał wszystkim te krzyżyki zdjąć. Żeby nie manifestować wiary. Kilku się posłuchało, ale nie wszyscy. W tym również ja. I zaczęły się moje problemy. Nie dostawałem przepustek, często za niby przewinienie musiałem z innymi "krzyżowcami" czyścić toalety, korytarze. Potem nieco odpuścił, ale byli inni.

x
© Licencjodawca

Były chorąży zapamiętał pewnego porucznika, który za każdym razem pytał wierzących żołnierzy, czy kiedykolwiek widzieli Boga.

- Za każdym razem śmiał się z nas i podkreślał, że religia jest dla tych, którzy wierzą w zabobony – dodaje. - Na terenie jednostki stał przez wiele lat zrujnowany kościół garnizonowy. Przez jakiś czas był w nim nawet magazyn. Dziś jest już odnowiony, odbywają się w nim nabożeństwa, ale kiedyś to były praktycznie same ruiny. I ten porucznik często przy nas chodził się tam załatwiać. Robił to z premedytacją. Prowokował nas. Z czasem przeniósł się do Chełma. Wyjątkowo wredny typ.

Pan Jan po latach założył rodzinę, dostał drugie, większe mieszkanie. Awansował. Zapisał się też do partii.

- Wielu wojskowych do niej należało – wyjaśnia. - Nie będę kłamać, że mnie do tego zmuszono. To była moja decyzja. Wierzyłem, że socjalizm to dobra droga. Byłem młody, bez matury, po zawodówce i kilku różnych kursach. Książek nie czytałem, dalej jak do Lublina nigdzie nie jeździłem. Tak jak wielu innych. Polityką się zbytnio nie interesowałem, ale w czasach PRL-u wojsko było podporządkowane w całości partyjnej ideologii. Co jakiś czas mieliśmy akademie, pogadanki, zebrania połączone z ideologicznymi wykładami. To trwało czasami godzinami. Siedzieliśmy w dużej sali i słuchaliśmy o przewodniej roli partii, ZSRR, o tym jak socjalizm przewyższa kapitalizm, a my jesteśmy w czołówce światowych potęg gospodarczych. Wierzyliśmy w to. Wojsko było skrajnie upolitycznione w tych czasach. Przekaz był taki, że Ameryka i Zachód dążą do wojny, a ZSRR miał być gwarantem pokoju. O Katyniu czy 17 września 1939 roku się nie mówiło. Przynajmniej głośno, oficjalnie. Gdzieś tam chodziły słuchy, że nasza historia jest zafałszowana, ale oficjalny przekaz był zupełnie inny.

Do jego jednostki przyjeżdżały delegacje z ZSRR – granica przecież jest o rzut beretem. Takie spotkania kończyły się zazwyczaj jedną wielką popijawą.

x
© Licencjodawca

- Pamiętam, że ci Ruscy, którzy tu przyjeżdżali, mieli na tych mundurach tyle medali i odznaczeń, że ledwo się im w klapach mieściły – wspomina pan Jan. - I byli bardzo aroganccy, pewni siebie. Chcieli rządzić, rozkazywać. Czuć było to ich pokazywanie swojej wyższości, że są lepsi, mądrzejsi, a my jedynie mamy ich słuchać. Gdzieś na początku lat 70. była u nich chyba jakaś susza czy zaraza i nie obrodziły ziemniaki. Wtedy była cała akcja pomocy dla "bratniego narodu". Z całego województwa ściągnięto wojskowe ciężarówki, pakowaliśmy na nie ziemniaki i wysyłaliśmy do nich. Niektórzy się wtedy dziwili, że u nas obrodziły, a u nich – przecież to niedaleko - był nieurodzaj. Ale nikt głośno tego nie komentował.

Do wojskowej dyscypliny pan bardzo szybko się przyzwyczaił. Przeżył też słynną "falę", kiedy młodzi żołnierze byli poniżani, zmuszani do wykonywania bezsensownych, upokarzających rozkazów.

- Tak było – przyznaje. - Nie ma w tym przesady. Prawie w każdej jednostce była "fala". Nikt się nie skarżył, wiedział, że to i tak nic nie da i starał się po prostu przetrwać. Kiedy przychodzili młodzi, z nowego poboru, to ci wcześniej gnębieni wyżywali się na kolejnych. Tak to funkcjonowało. Z drugiej strony, w każdym zakładzie pracy też się zdarzają wyjątkowo złośliwi przełożeni. Nawet dzisiaj. W wojsku było podobnie. Zazwyczaj żołnierze się nie skarżyli, a dowódcy udawali, że o niczym nie wiedzą. Ale był to problem. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia. Zaraz by wkroczył prokurator. Dobrze, że to się skończyło.

Przez te wszystkie lata spędzone w wojsku pan nauczył się jednego – z wydanymi rozkazami nie wolno "dyskutować". Nawet jak są absurdalne i niedorzeczne. Żołnierz – jak wmawiali im przełożeni – nie jest od myślenia. Od tego jest dowódca.

- Jako młody żołnierz to się jeszcze czasami dziwiłem – mówi. - Potem nic nie było mnie w stanie zaskoczyć. Pamiętam jak kiedyś kazali młodemu żołnierzowi grabić liście na trawniku. Wiało od kilku dni tak, że zrywało czapkę z głowy. I on cały dzień te liście grabił, a wiatr je ciągle rozwiewał. Ale kapral się uparł, że ma to robić i koniec. Na koniec dnia i tak trawnik był cały w tych liściach. Ale rozkaz to rozkaz.

Przepustka była największa nagrodą dla każdego żołnierza. Ale jej otrzymanie wcale nie oznaczało, że taki szczęśliwiec opuścił jednostkę. Bo akurat trafił mu się wyjątkowo wredny oficer dyżurny.

- Takie przypadki się zdarzały – mówi. - Sam tego doświadczyłem. Wszystko przez złośliwego oficera.

Przy wyjściu z koszar żołnierz musiał być nie tylko przepisowo ubrany, liczyła się nawet wysokość zapiętego pasa, który nie mógł być za nisko bioder. Plamka na kamaszach, czy "nieregulaminowo" zasznurowane buty mogła być także powodem, że taki żołnierz był zawracany spod bramy, żeby poprawić ubiór i zadowolić przełożonego. Przy biurze przepustem zamontowane było zresztą duże lustro, w którym żołnierz mógł się przejrzeć.

- Mnie oficer najpierw kazał wyprasować jeszcze raz koszulę, a potem doczyścić buty – mówi pan Jan. - A i tak na koniec zarzucił mi zbyt długie włosy. To był tylko pretekst, żeby mnie upokorzyć. Spod tej bramy byłem zawracany kilka razy, aż w końcu i tak nie zdążyłbym na ostatni autobus do rodziców. Poszedłem do miasta – do restauracji, a potem pochodziłem po mieście, odwiedziłem znajomych. Taka to była przepustka. Najgorsze było, jak ktoś opóźnił swój powrót do koszar. Wtedy był cały wachlarz kar, łącznie z aresztem. Były też dezercje, ale zazwyczaj takiego delikwenta szybko odnajdowano i trafiał do karnej jednostki do Orzysza. Ale faktem jest, że niektórzy nie wytrzymywali psychicznie i ucieczki się zdarzały.

Pewnym urozmaiceniem były wyjazdy na poligon – czasami kilka razy w roku. Ten najbliższy, w jednostce pana Jana znajdował się kilka kilometrów od jednostki – na rogatkach miasta w kierunku Chełma.

- Pamiętam, że kiedyś mieliśmy w jednostce ćwiczenia - mówi pan Jan. - Jak ogłoszono alarm, to trzeba było jak najszybciej dotrzeć na ten poligon. I zaczęły się schody, bo w jednym zisie nie było paliwa, drugi nie odpalił, a dwa albo trzy zepsuły się i zatarasowały wyjazd z jednostki. Trzeba je było odholowywać. Trwało to tyle czasu, że w końcu tego dnia na te ćwiczenia nie pojechaliśmy, ale za karę mieliśmy jakieś dodatkowe szkolenie w koszarach.

Pan Jan wspomina "swoje" wojsko w PRL-u jako siermiężne, często absurdalne, ale zdyscyplinowane i karne.

- To była prawdziwa szkoła życia – kończy swoje wspomnienia. - Dostawaliśmy wszyscy mocno w kość, zdarzało się, że młodzi często płakali po kątach, ale dyscypliny nas nauczyli. Dla wielu osób te dwa lata służby dużo dały. Niektórzy zrobili np. za darmo prawo jazdy, nauczyli się jakiegoś fachu. Łatwiej im było potem w cywilu znaleźć pracę. Byli też tacy, dla których obowiązkowa służba pokrzyżowała wszelkie życiowe plany. Miałem w kompanii kolegę, który tuż przez powołaniem miał się żenić. I ślub był, ale jego wybranka wyszła za kogoś innego, kiedy ten ganiał po okopach. Inny z kolei miał plany, żeby wyjechać pod Wrocław do brata i tam pracować, ale wojsko wybiło mu to z głowy. Kompletnie się załamał. Ale wie pan, że były też takie sytuacje, że jak ktoś się przyznał, że nie był w wojsku, to patrzono na niego z politowaniem. Bo albo był chorowity, czyli do niczego albo załatwił, żeby nie pójść w kamasze. Czyli kombinator. A ja ani nie chorowałem, ani nie kombinowałem. Służyłem w peerelowskim wojsku. Innego nie było.

Źródło artykułu: WP Kreator
Wybrane dla Ciebie
Walczył z Rosjanami. Hoang Tran skazany
Walczył z Rosjanami. Hoang Tran skazany
Przyłapani w Rossmannie. Ich twarze zobaczą wszyscy. Komunikat policji
Przyłapani w Rossmannie. Ich twarze zobaczą wszyscy. Komunikat policji
Polacy odwołują urlopy. Pogoda zaskoczy?
Polacy odwołują urlopy. Pogoda zaskoczy?
"Zimno, boli". Ukrainka wypadła z drugiego piętra
"Zimno, boli". Ukrainka wypadła z drugiego piętra
Nie żyje Rafał Kołsut. Był gwiazdą "Ziarna"
Nie żyje Rafał Kołsut. Był gwiazdą "Ziarna"
Wyniki Lotto 04.12.2025 – losowania Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Ekstra Premia, Mini Lotto, Kaskada
Wyniki Lotto 04.12.2025 – losowania Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Ekstra Premia, Mini Lotto, Kaskada
Polskie piłkarki ręczne wygrały z Argentyną. Szczere słowa trenera
Polskie piłkarki ręczne wygrały z Argentyną. Szczere słowa trenera
Szukasz drzewka na święta? Prawnik mówi, na co zwrócić uwagę
Szukasz drzewka na święta? Prawnik mówi, na co zwrócić uwagę
Igrzyska 2026 - olimpijski ogień dotarł do Rzymu. Powrót po prawie 20 latach
Igrzyska 2026 - olimpijski ogień dotarł do Rzymu. Powrót po prawie 20 latach
Eksplozja powerbanka. Zostały tylko czarne ślady
Eksplozja powerbanka. Zostały tylko czarne ślady
Zawiózł rosyjskiego drona do domu. Myślał, że to zabawka
Zawiózł rosyjskiego drona do domu. Myślał, że to zabawka
Zmarł Leszek Gierszewski. Był jednym z najbogatszych Polaków
Zmarł Leszek Gierszewski. Był jednym z najbogatszych Polaków