Jak Polacy spełniali swoje motoryzacyjne marzenia w czasach PRL-u?

Na nowe auto mogli liczyć tylko wybrańcy. Paradoksalnie to z fabryki, pachnące jeszcze nowością było tańsze od używanego. Przez wiele lat szczytem marzeń w PRL-u był mercedes. Te marzenia spełnili jednak tylko niektórzy.

xParking w Warszawie w latach 70.
Źródło zdjęć: © Licencjodawca

Zbigniew Józefczuk z Puław swój pierwszy samochód kupił na giełdzie samochodowej w Lublinie na początku lat 80. Był to kilkunastoletni trabant kombi.

- Miałem trochę uzbieranych pieniędzy, resztę dołożyli rodzice – mówi. - Nie pamiętam już, ile kosztował, ale tylko na taki było mnie stać. Fiat czy łada były poza moim zasięgiem.

Nie był to udany zakup. Samochód okazał się totalną klapą. Zepsuł się już pierwszego dnia.

- Z giełdy jeszcze nim dojechałem do brata, żeby się pochwalić – mówi pan Zbigniew. - Ale do Puław pojechałem już okazją. Samochód zepsuł się tuż po wyjeździe z Lublina. Nie pamiętam już, co się zepsuło, ale musiałem go holować do warsztatu. A tam przestał kilka dni. I tak było przez kolejne miesiące. Więcej stał, niż jeździł. Psuło się w nim praktycznie wszystko, a ja ciągle wydawałem pieniądze na naprawy i części. W końcu wydawało się, że jest w pełni sprawny, a ten zrobił psikusa akurat w ten dzień, kiedy z żoną po raz pierwszy wyjeżdżaliśmy na urlop. Za Zwoleniem stracił moc, coś zazgrzytało i stanąłem na środku skrzyżowania. Nie chciał już odpalić. To była niedziela, wszystkie warsztaty zamknięte. Zostawiłem go na poboczu. Zadzwoniłem po znajomego, który lawetą zabrał go do Puław, a my nad morze pojechaliśmy w końcu pociągiem. Sprzedałem tego trabanta czym prędzej. Nie miałem do niego serca. Włożyłem mnóstwo pieniędzy w niego, a i tak przy sprzedaży musiałem jeszcze opuścić na naprawę rozrusznika, bo nie chciał kręcić.

Wartburgi na giełdzie samochodowej cieszyły się zawsze powodzeniem
Wartburgi na giełdzie samochodowej cieszyły się zawsze powodzeniem © Narodowe Archiwum Cyfrowe

W czasach PRL-u nowe samochody były dla przeciętnego Polaka praktycznie nieosiągalne. Chyba że ktoś miał znajomości lub zasłużył na specjalny talon, który upoważniał do zakupu auta. Albo miał bony lub dolary. Reszta skazana była na rynek wtórny – ogłoszenia, giełdy samochodowe. Nawet najtężsi ekonomiści nie byli w stanie zrozumieć, jak w gospodarce socjalistycznej używany, kilkuletni fiat czy polonez był o wiele droższy od nowego auta prosto z fabryki. To był jeden z wielu peerelowskich paradoksów gospodarczych.

Na drogach królowały warszawy, potem syrenki, wreszcie przyszła kolej na maluchy, duże fiaty i polonezy. Szczytem marzeń była przez jakiś czas łada, która konstrukcyjnie górowała nad fiatem. Dobrą opinię miały też skody i nieco gorszą wartburgi.

Takim dwusuwem jeździł w latach 70. Marian Zabłocki z Zamościa. Dla niego to był również pierwszy w życiu własny samochód.

- Wcześniej jeździłem motocyklem – mówi dzisiejszy 88-latek. - To był iż. Wspaniała maszyna. Ale samochód to samochód. Byłem pierwszym w bloku, który kupił auto. To było w 1974 roku. Wszyscy mi go zazdrościli.

Samochód enerdowskiej produkcji kupił od lekarza z Lublina, który co kilka lat zmieniał wartburga na nowszego. Ten, który kupił pan Marian, miał niewielki przebieg – niecałe czterdzieści tysięcy kilometrów. Na tylnym siedzeniu była jeszcze folia.

x
Giełda samochodowa w Warszawie. Rok 1972 © Narodowe Archiwum Cyfrowe

- To był bardzo wygodny samochód – wspomina jego były właściciel. - Dużo nim nie jeździłem, nie byłem – co tu ukrywać – dobrym kierowcą. Głównie w niedziele z żoną i dziećmi jeździliśmy po okolicy, odwiedzając krewnych i znajomych. Był bardzo pakowny. Kiedyś wujowi wiozłem telewizor do naprawy. Bez problemu zmieścił się w bagażniku. Wchodziło do niego nawet kilka worków kartofli. Nie psuł się. Ani razu mnie nie zawiódł. Był też prosty w naprawie. Nawet do wyjęcia rozrusznika nie potrzeba było kanału. Po kilku latach go sprzedałem.

Większość Polaków w latach 70. czy 80. nawet nie marzyło o samochodach zza żelaznej kurtyny. Kosztowały majątek, a sprowadzenie ich zza granicy graniczyło z cudem. Takim motoryzacyjnym ideałem samochodu był przez lata mercedes. Jeździli nim głównie taksówkarze. Ta marka kojarzyła się jednak przez lata z luksusem i bogactwem. Później taką karierę zrobił słynny fiat mirafiori, o którym powstała nawet piosenka.

Wróćmy jednak do mercedesa. Marek Janusz z Tychów na Śląsku był przez kilka lat szczęśliwym i dumnym zarazem posiadaczem takiego auta. Był to jego pierwszy samochód – i od razu z górnej półki.

- To było w 1979 roku – opowiada były górnik. - Mercedes był mojego wujka. Trochę jeździł na taksówce, potem miał komis. Jeździł nim po całym kraju. Był samotny, nie miał dzieci. Zachorował, miał problemy z chodzeniem i ze wzrokiem. To od niego dostałem tego mercedesa. Ale miał tylko jeden warunek – miałem być zawsze do jego dyspozycji, kiedy chciał jechać do lekarza czy znajomych. Zawiozłem go też dwa razy do sanatorium. Mnie w życiu nie byłoby wtedy stać na takie auto. Dzięki wujowi szybko stanąłem na nogi. Zrobiłem licencję na taksówkarza i przez kilka lat zarabiałem duże pieniądze. Wujek żył jeszcze kilkanaście lat, a ja go wszędzie woziłem.

x
© Narodowe Archiwum Cyfrowe

Mercedes był wówczas idealnym autem, zwłaszcza te "na ropę", bo olej napędowy był w PRL-u dużo tańszym paliwem od benzyny. W czasie kryzysu wielu Polaków kupowało paliwo na lewo – np. od kierowców ciężarówek, którzy w ten sposób dorabiali.

- Tak, kupowałem od nich – przyznaje pan Marek. - Wiele osób tak robiło. Zdarzało się, że w garażu miałem kilka kanistrów paliwa.

Jego mercedes miał przejechanych prawie dwa miliony kilometrów. Jeździłby pewnie jeszcze wiele lat, ale niestety blacharsko był już w fatalnym stanie. Ale pan Marek bez problemu znalazł na niego chętnego.

- Jakieś dwa lata później – po sprzedaży - widziałem go na ulicy – mówi. - Widać na nim było kilogramy szpachli, ale nie dymił, czyli silnik jeszcze był w porządku.

Na europejskich drogach trudno znaleźć dziś samochód, który pod koniec lat 80. - jako pierwsze swoje auto – kupił Leszek Krawczyk z Lublina. Był to fiat ritmo.

- Kosztował mnie 1300 zachodnioniemieckich marek – mówi pan Leszek. - Kupiłem go w Niemczech, w Stuttgarcie. Miałem wtedy urlop dziekański na studiach i pojechałem tam do pracy. Najpierw w restauracji. Ale tuż obok był warsztat samochodowy i właściciel szukał pomocnika. Ja od dziecka grzebałem w autach, znałem się na tym i tak się u niego załapałem do pracy. Ten fiat stał tam od dłuższego czasu. Miał drobną, ale uciążliwą usterkę – nie działało podświetlenie tablicy wskaźników. Nocą nic się nie świeciło, a nikt nie chciał tego zreperować, w końcu właściciel chciał się go pozbyć. I tak wróciłem do Lublina fiatem. To podświetlenie jeszcze tam naprawiłem sam. To był super samochód. Miał nieduży przebieg, był szybki, zrywny, koledzy mi go zazdrościli. Po kilku latach jednak zaczął tak rdzewieć, że się go pozbyłem. Z nostalgią jednak wspominam to auto.

Samo kupno samochodu było w PRL-u sporym wyzwaniem, ale nie mniejszym było jego użytkowanie. Przez wiele lat brakowało do nich części zamiennych – zwłaszcza opon i akumulatorów. Ogumienie naprawiano poprzez nakładanie nowego bieżnika, a akumulatory poddawano regeneracji.

x
© Narodowe Archiwum Cyfrowe

O ile do typowych aut można było jeszcze kupić czy też "zdobyć" podstawowe części zamienne, o tyle do zagranicznych, zachodnich był z tym ogromny problem. Nic dziwnego, że wiele elementów aut, w tym np. całe układy zawieszenia były naprawiane w specjalistycznych zakładach, łącznie ze sworzniami czy końcówkami drążków. Nawet klocki hamulcowe były regenerowane – nitowano do nich nowe okładziny.

Warto też wspomnieć, że w czasach PRL- nikt w Polsce nie słyszał o myjniach samochodowych. Większość właścicieli aut robiła to pod blokiem czy na ulicy.

- Ja swojego wartburga myłem pod blokiem – przyznaje pan Marian. - Wszyscy tak robili. Mieszkałem na pierwszym piętrze, z okna spuszczałem przedłużacz i włączałem odkurzacz. A wodę nosiłem wiaderkami. Najpierw z szamponem, potem się spłukiwało. Niektórzy jeździli pod pobliską pompę, przed świętami to czasami była kolejka. Nikt wtedy nie myślał o ekologii. Zdarzało się, że niektórzy jeździli nad rzekę, podjeżdżali pod sam brzeg i tam pucowali auta. Dzisiaj to nie do pomyślenia. A i samochody nie takie jak kiedyś.

Źródło artykułu: WP Kreator

Wybrane dla Ciebie

Zderzyli się z autem Polaków. Dwie ofiary. Tragedia w Turcji
Zderzyli się z autem Polaków. Dwie ofiary. Tragedia w Turcji
Wieści z Czarnobyla. Zidentyfikowano 19 gatunków
Wieści z Czarnobyla. Zidentyfikowano 19 gatunków
Prawie 14 mln euro. Rzeczniczka Lotto potwierdza. Niemiec rozbił bank
Prawie 14 mln euro. Rzeczniczka Lotto potwierdza. Niemiec rozbił bank
Sławosz wraca na Ziemię. Kapsuła już w drodze do domu
Sławosz wraca na Ziemię. Kapsuła już w drodze do domu
Atak na żołnierza na granicy z Białorusią. Wiadomo, jaki jest stan wojskowego
Atak na żołnierza na granicy z Białorusią. Wiadomo, jaki jest stan wojskowego
Wojtek zginął na Wisłostradzie. Szkoła wspomina zmarłego 13-latka
Wojtek zginął na Wisłostradzie. Szkoła wspomina zmarłego 13-latka
Holandia chce większej armii. Rusza kampania rekrutacyjna
Holandia chce większej armii. Rusza kampania rekrutacyjna
"Zaginął groźny pająk". Wpis wywołał natychmiastową reakcję. Oto finał
"Zaginął groźny pająk". Wpis wywołał natychmiastową reakcję. Oto finał
Pionierskie operacje kręgosłupa w Zakopanem. "Krok milowy"
Pionierskie operacje kręgosłupa w Zakopanem. "Krok milowy"
"Nie do pomyślenia". Doznał szoku w Niemczech
"Nie do pomyślenia". Doznał szoku w Niemczech
Porwał nastolatków i im groził. 28-latek w rękach policji
Porwał nastolatków i im groził. 28-latek w rękach policji
Awantura na imprezie imieninowej. Jeden z uczestników wyciągnął wiatrówkę
Awantura na imprezie imieninowej. Jeden z uczestników wyciągnął wiatrówkę