Putin ma duży problem. Epidemia gruźlicy w rosyjskiej armii
Rosyjskie wojsko ma poważny problem. Armię Putina trawi gruźlica. Żołnierze nie są leczeni, tylko wysyłani na linię frontu. Jak doszło do rozprzestrzeniania się epidemii?
Sprawę nagłośnił m.in. niezależny rosyjski serwis Toczka. Jak informują dziennikarze, szpitala Burdenki w miejscowości Puszkino, w obwodzie moskiewskim pęka w szwach. W szpitalu są głównie żołnierze chorujący na gruźlicę. Leczonych ma być nawet ponad tysiąc wojskowych.
Serwis Toczka podaje przykład 38-letniego Jewgienija, który walczy na wojnie od 2022 r. Mężczyzna już wcześniej chorował na gruźlicę. Początkowo jego dowódcy nawet nie chcieli słyszeć o jego hospitalizacji. Żołnierz przez trzy miesiące domagał się możliwości przebadania.
- Dowództwo nie odpowiadało na skargi. Tłumaczyli: jesteś tchórzem, po prostu nie chcesz iść na misję - TVP Info cytuje serwis Toczka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
59-latka jechała pod prąd. Wystarczyła chwila nieuwagi
Gdy żołnierz doczekał się diagnozy został skierowany na cztery miesiące do szpitala Burdenki.
- Było przeludnienie, wprowadzili więc ścisły reżim. Tych, którzy zaczęli pić alkohol, po prostu wyrzucono. Jeśli ktoś naruszył zasady, to oznaczało, że nie chce być leczony i odsyłano go automatycznie na front - opowiada Jewgienij.
Zdaniem 38-latka, gruźlica zaczęła szaleć, gdy do rosyjskiej armii zaczęli trafiać więźniowie gułagów. W koloniach karnych gruźlica jest bardzo częstą chorobą. Więźniowie trafiali przede wszystkim do tzw. Grupy Wagnera.
Mimo że oficjalnie rosyjskie ministerstwo obrony zakazało wagnerowcom rekrutować więźniów, oraz chorych z gruźlicą, w praktyce często bywa tak, że z uwagi na duże braki na froncie przymyka się na to oko.