Tragiczny wypadek śmigłowca pod Rzeszowem. Oto, co mówią sąsiedzi braci S.
W katastrofie śmigłowca, do której doszło w miejscowości Cierpisz pod Rzeszowem, zginęli bracia S. — znani przedsiębiorcy z Przeworska, właściciele firmy SupFol. Wypadek wstrząsnął całą lokalną społecznością. — Wszędzie tylko o tym się rozmawia. Ludzie płaczą. Każdy przeżywa to na swój sposób —mówi "Faktowi" sołtys wsi Studzian, rodzinnej miejscowości braci.
Rodzinna wieś braci Krzysztofa i Mariusza S. pogrążyła się w żałobie po tragedii, która miała miejsce 29 listopada. Prywatny śmigłowiec Robinson R44 rozbił się w lesie niedaleko Rzeszowa. Feralnego dnia warunki pogodowe były wyjątkowo niesprzyjające — panowała gęsta mgła, ograniczająca widzialność do kilkunastu metrów.
Śmigłowiec wyruszył z Krosna i planował lądowanie w Przeworsku. Niestety, podczas lotu maszyna zaczęła tracić wysokość, zahaczając o czubki drzew. Potem uderzyła w ziemię i stanęła w ogniu. W spalonym wraku znaleziono ciała dwóch mężczyzn: 41-letniego Mariusza S. oraz 44-letniego Krzysztof S.
Bracia S. byli właścicielami firmy produkcyjnej zajmującej się tworzeniem reklamówek i opakowań foliowych. Obaj byli zatem rozpoznawalni w lokalnej społeczności. Dzięki ich firmie, pracę znalazło wielu okolicznych mieszkańców. Wiadomość o katastrofie była dla wszystkich ogromnym szokiem.
Katastrofa lotnicza w Gruzji. Dramatyczne nagrania świadków
Chyba jeden taki śmigłowiec w powiecie. Ludzie od razu dzwonili do siebie. Nikt nie chciał uwierzyć, ale wszyscy wiedzieli — mówi "Faktowi" Mieczysław, mieszkaniec rodzinnej wsi braci.
Bracia byli aktywni w lokalnej społeczności i cieszyli się szacunkiem. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że pomagali innym i dzielili się tym, co mieli.
To byli wspaniali, serdeczni ludzie. Zrobili dla całej okolicy więcej, niż wielu zdaje sobie sprawę. Zawsze gotowi pomóc, nigdy nie odmawiali wsparcia — podkreśla sołtys Studziana Antoni Żyła w rozmowie z "Faktem". — Wszędzie tylko o tym się rozmawia. Ludzie płaczą. Każdy przeżywa to na swój sposób — przyznaje.
Jak dowiedział się dziennik, firma braci S. działała normalnie już dwa dni po tragedii. — Nie było zniczy przed bramą. Ale każdy to czuje. Każdy przeżywa. Nikt nie wie, co będzie dalej — przyznaje jeden z pracowników.
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie wszczęła śledztwo w sprawie katastrofy. Na miejscu znaleziono dokumenty poświadczające, że helikopter przeszedł niedawno przegląd techniczny. Przyczyny tragedii pozostają nieznane, ale śledczy wskazują na ekstremalnie trudne warunki pogodowe jako jeden z prawdopodobnych czynników.