W sobotę (6 grudnia) na zjazd z Gubałówki oczekiwały prawdziwe tłumy. Czytelniczka o2.pl ujawniła, że tłoczno było zarówno na górze, jak i dole. Wybawieniem dla pani Elżbiety okazał się kierowca busa.
Mikołajki przyciągnęły tłumy do Zakopanego. Gubałówka przeżywała prawdziwe oblężenie. Mnóstwo osób gromadziło się zarówno na dole, jak i na górze.
Czytelniczka o2.pl utknęła w ogromnej kolejce. Była gotowa na długie wyczekiwanie na zjazd z Gubałówki, gdy nagle - zupełnie niespodziewanie - nadeszło wybawienie. - Staliśmy na samym końcu kolejki, z tłumu wyciągnął nas pan, który powiedział, że za 20 zł busikiem zwiezie nas na dół. Zapytałam, co będzie o 20, jak zamkną kolejkę, odpowiedział, że to 2h stania i jak zamkną, to będzie brał 50 zł za kurs - ujawniła pani Elżbieta.
- Nie zastanawialiśmy się, zabraliśmy się z nim... my i kolejnych 10 osób wyłapanych w tłumie, w tym dwie panie z innego kraju z dzieckiem - kontynuowała.
Następnie wyjaśniła, że "podróż była szybka". - Widać, że kierowca zna trasę na pamięć i powtarza ją kilka razy dziennie. Zresztą nie ukrywał, że się spieszy, żeby jak najszybciej wrócić na górę po następnych ludzi... albo następne 20 zł, a może już więcej od każdej osoby. No właśnie, każdej - kazał nam się upchnąć, bo do 9-osobowego busa zapakował 12 osób. Zorientowaliśmy się już w trakcie trasy - zdradziła.
- Pani za nami łamanym polskim krzyczała - co pan robi, dlaczego pan tak jedzie, ja tu mam dziecko, ono się boi, groziła wezwaniem policji. Usłyszała w zabawny sposób, że trzeba było stać u góry i że jak chce, to może wysiąść. "Nie mam czasu na takie pierdoły, posłuchajcie sobie muzyczki" - powiedział, robiąc głośniej świąteczne piosenki - przekazała nam czytelniczka.
Oceniła również, że to wszystko "było wypowiedziane w zabawnym tonie". - Nikt nie miał zamiaru nikogo urazić, a ja podczas przejazdu bawiłam się doskonale. Wydaje mi się jednak, że tej pani nie było do śmiechu - podsumowała.