Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Szalony pomysł szefa FIFA. "To jest oderwanie od rzeczywistości"

Szef FIFA Gianni Infantino zaskoczył świat, kiedy tuż przed rozpoczęciem mundialu w Katarze zasugerował, że w przyszłości piłkarskie mistrzostwa świata mogłyby się odbyć w Korei Północnej. Zrobił to niecałe trzy tygodnie po tym, jak Kim Dzong Un przeprowadził testy pocisków rakietowych. - To jest oderwanie od rzeczywistości - komentuje słowa szefa FIFA w rozmowie z o2.pl dr Oskar Pietrewicz, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Szalony pomysł szefa FIFA. "To jest oderwanie od rzeczywistości"
Kim Dzong Un (Getty Images, Pyeongyang Press Corps)

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl: Znajdujemy się, mam wrażenie, w dość dziwnym momencie historii. Z jednej strony na początku miesiąca Korea Północna przeprowadza testy pocisków balistycznych, z drugiej – szef FIFA Gianni Infantino sugeruje, że kiedyś mundial mógłby się odbyć w tym kraju.

Dr Oskar Pietrewicz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych: Myślę, że to się wpisuje w działalność FIFA, która używając pięknych frazesów, nie ma nic wartościowego do zaproponowania. Działacze sportowi często wykraczają poza swoje kompetencje i przypisują sobie ogromne znaczenie, myśląc, że są w stanie zmieniać świat na lepsze. A zazwyczaj chodzi tylko o realizację ich partykularnych interesów.

A Kim Dzong Un na to niczym Dario ze "Ślepnąc od świateł": "ale to nie do mnie tak, do mnie nie"?

Inicjatywy sportowe bywały wykorzystywane jako sposób prowadzenia polityki wobec tego kraju. Przykładowo Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu z 2018 r. służyły zainicjowaniu dialogu Korei Południowej z jej północnym sąsiadem. Wkrótce po igrzyskach doszło do spotkania przywódców obu państw koreańskich, a następnie (w czerwcu 2018 r. i lutym 2019 r.) do szczytów Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem. Wydarzenia sportowe mogą być więc motorem dialogu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: 10 lat reżimu Kim Dzong Una. Tak rządzi autorytarny przywódca Korei Północnej

Zaraz pan powie, że mundial w Korei Północnej może się udać.

Wolnego, wolnego. Wygłaszanie takich pomysłów powinno być poprzedzone jakąkolwiek wiedzą o państwie, w którym miałaby się odbyć taka impreza. Trudno mi sobie na przykład wyobrazić, by dziennikarze w Korei Północnej mieli choćby taki dostęp do informacji i tak relacjonowali różne nieprawidłowości, jak ma to miejsce mimo wszystko w Katarze. Korea Północna jest totalitaryzmem spełnionym. Dziennikarze nigdy nie mieli tam swobody działania, podobnie jak firmy zagraniczne, a bez sponsorów trudno wyobrazić sobie mundial. Jeśli więc Gianni Infantino taki pomysł wysunął… to na tym poprzestańmy. To jest oderwanie od rzeczywistości – tym bardziej że nie wiadomo, co miałaby przynieść organizacja poważnej imprezy w Korei Północnej, jaki problem rozwiązać. A problemy związane z tym państwem starali się bezskutecznie rozwiązać ludzie potężniejsi i mądrzejsi niż Gianni Infantino.

Czyli w tym wypadku się nie uda?

Gianni Infantino wskazuje, że powinniśmy być – jako Europejczycy – bardziej wyrozumiali i otwarci na świat, bo mamy swoje przewiny. Ale nie oznacza to, że powinniśmy ignorować rzeczywistość i być ślepi na krzywdy, jakie dzieją się ludziom w innych państwach. Jestem zwolennikiem różnego rodzaju kontaktów z Koreą Północną, bo rozwiązanie wielu problemów tego kraju i wynikających z prowadzonej przez niego polityki wymaga kompromisu, może czasem zgniłego. Ale są granice – kiedy i na jakich warunkach wyciągamy rękę. Nie można ośmieszać dialogu. A takie słowa szefa FIFA ośmieszają ideę dialogu z państwami trudnymi.

Podsumowując: Infantino trafił tak, jak Robert Lewandowski karnego z Meksykiem.

Kto jak kto, ale Kim Dzong Un zdaje sobie sprawę z ograniczeń swojego kraju, który pod żadnym względem nie byłby w stanie zorganizować takiej imprezy jak piłkarski mundial. Tymczasem Gianni Infantino najwyraźniej nie wie, jakim państwem jest Korea Północna.

Zostawmy zatem FIFA i przejdźmy do polityki. Co zmieniło się przez ten niecały miesiąc w polityce międzynarodowej wobec Korei? Z kim mamy do czynienia, w osobie Kim Dzong Una - pobrzękującym szabelką rozkapryszonym dzieckiem czy niebezpiecznym szaleńcem z bronią atomową?

Ani z jednym, ani z drugim. Mówimy o ciągle młodym, 38-letnim, ale już bardzo doświadczonym przywódcy, który rządzi Koreą Północną ponad 10 lat. Ma więc za sobą dekadę rządzenia państwem w pełni totalitarnym: z silnym aparatem służb bezpieczeństwa, zacieśnioną kontrolą społeczną, skrajną ideologizacją społeczeństwa, dużą rolą armii. Co więcej, państwem, które samo się izoluje. Od czasu wybuchu pandemii COVID-19 – jeszcze bardziej. Nawet jeśli po dwóch latach totalnego zamknięcia granic Korea Północna powoli otwiera się na kontakty gospodarcze z Chinami, to ruch osobowy jest nadal zakazany. Ponadto Korea Północna posiada i broń jądrową, i środki jej przenoszenia. Na początku listopada przeprowadziła próby rakietowe w odpowiedzi ma wspólne manewry USA i Korei Południowej. Osiemnastego listopada odbył się z kolei test międzykontynentalnego pocisku Hwasong-17. Prawdopodobnie największego pocisku tego rodzaju, wystrzeliwanego z mobilnej wyrzutni, zdolnego do przenoszenia kilku głowic nuklearnych. Nie oznacza to, że jest to broń w gotowości operacyjnej, ale Korea Północna zrobiła kolejny krok w rozwoju arsenału nuklearnego i rakietowego.

Do tego ostatniego chyba zresztą mocno Korea dążyła.

To był jeden z celów od początku rządów Kim Dzong Una i wiele mu się w tym zakresie udało. Dla władz Korei Północnej wzmacnianie odstraszania jądrowego to absolutny priorytet, gwarantujący przetrwanie reżimu. Ostatni test jądrowy Korea Północna przeprowadziła w 2017 r., ale zapewne wkrótce będą kolejne, najpewniej z użyciem taktycznych ładunków, zdolnych do wykorzystania w ewentualnym konflikcie konwencjonalnym na Półwyspie Koreańskim.

Powinniśmy się tego bać?

Raczej mieć świadomość, jaki kierunek obrała Korea Północna i czym już teraz dysponuje. Nie ma wątpliwości, że Amerykanie i Koreańczycy z Południa przeprowadzają manewry przy założeniu, że Korea Północna posiada broń atomową z coraz bardziej zaawansowanymi środkami przenoszenia. W dokumentach strategicznych Amerykanie wskazują, że broń atomowa i rakietowa Korei Północnej stanowi zagrożenie dla nich i ich sojuszników. Nie ma jednak woli politycznej, aby uznać Koreę Północną za państwo atomowe.

Dlaczego?

Uznanie Korei Północnej za państwo atomowe równałoby się przyznaniu, że 30 lat działań na rzecz denuklearyzacji tego kraju zakończyło się niepowodzeniem. Byłoby to fiasko i polityki USA, i nieproliferacji broni atomowej. Kwestionowałoby prawo międzynarodowe, w tym traktat o nieproliferacji i wiele rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, zobowiązujących Koreę Północną do porzucenia broni jądrowej. Koreańczycy z Północy nie przeprowadzają więc testów dla zabawy – dążą do zmiany zasad gry, aby wszyscy pogodzili się z tym, że Północ jest mocarstwem atomowym. Kolejne testy służą też uwiarygodnieniu północnokoreańskiego arsenału i wysłaniu komunikatu do USA i Korei Południowej: jeśli wydarzy się coś złego, to mamy broń jądrową i nie zawahamy się jej użyć. Korea Północna wzmacnia odstraszanie jądrowe, traktując je jako podstawowe narzędzie dla politycznego przetrwania reżimu Kima.

Zatem te testy można rozumieć jako przyciągnięcie uwagi USA?

Raczej pokazanie, że jeśli coś się zdarzy na Półwyspie Koreańskim i USA będą chciały bronić sojusznika, to Korea Północna może sięgnąć po arsenał rakietowo-nuklearny. W tym pociski międzykontynentalne, które będą w stanie dolecieć na kontynent północnoamerykański. Nawet jeśli Korea Północna nie posiada rozwiniętego arsenału, to same testy w połączeniu z groźbami mają działać na wyobraźnię Amerykanów. Konsekwentny rozwój potencjału sił rakietowych i jądrowych skłania mnie do wniosku, aby traktować Koreę Północną i Kim Dzong Una jak najbardziej poważnie. Może przekazy płynące z tego kraju wyglądają i brzmią groteskowo, ale Korea Północna rozwija zdolności podważenia wiarygodności amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa wobec sojuszniczej Korei Południowej. Skala i tempo rozwoju północnokoreańskiego potencjału skłania niektórych ekspertów do wniosku, aby na drodze dialogu z Koreą Północną zatrzymać rozwój jej broni atomowej i kontrolować jej zbrojenia. Może w zamian za złagodzenie sankcji i de facto odejście od celu denuklearyzacji. Sądzę, że tego dotyczyły nieudane rozmowy Trumpa i Kima w 2019 r. Obecne przyśpieszenie rozwoju odstraszania jądrowego jest pokłosiem tamtego nieudanego dialogu.

A zaostrzenie sankcji międzynarodowych będzie teraz dla USA trudniejsze niż dotąd.

Zdecydowanie. Bo Korea Północna ma poparcie Chin i Rosji, które na poziomie Rady Bezpieczeństwa ONZ powstrzymują amerykańskie próby dodatkowego zaostrzenia sankcji. Jest to więc dobry moment dla reżimu Kima, tym bardziej że amerykańska dyplomacja jest bierna na północnokoreańskim odcinku, uznając inne sprawy za ważniejsze. Korea Północna lata temu weszła na drogę rozwoju broni atomowej i nic nie wskazuje na to, że z niej zejdzie. A to sprawia, że w Korei Południowej zaczynają pojawiać się głosy – na razie na poziomie eksperckim i akademickim – że może należałoby mieć własną broń atomową. Odpowiedź na obawy Korei Południowej stanowi poważny test dla sojuszniczej wiarygodności USA – również w kontekście ich zobowiązań wobec państw w innych regionach, np. Polski.

To, co robi Korea Północna, to polityka faktów dokonanych.

Nie da się ukryć. Mimo sankcji Korea Północna rozwija zdolności jądrowe i rakietowe. Chce w ten sposób uwidocznić nieskuteczność polityki USA. I pokazać, że nauczyła się żyć z amerykańską presją. Kim zapowiedział we wrześniu, że nie ma mowy o rozbrojeniu, denuklearyzacji jego kraju – nie jest skłonny do ustępstw, jest gotów poczekać kilka lat, aż ponownie otworzy się okno do rozmów z USA. Ale tylko z pozycji państwa atomowego. Korea Północna nie pozbędzie się broni atomowej i będzie rozwijać swój potencjał z myślą o przetestowaniu USA, nakłonieniu ich do ustępstw – w nadziei, że Amerykanie w którymś momencie przystaną na północnokoreańskie warunki.

No bo i kogo innego ma testować czy szantażować? Przecież nie Rosję lub Chiny.

Korea Północna dokonała wyboru. Siadła na jednej ławie z Chinami i Rosją, trochę też z Iranem, z którym współpracuje w kwestii programów rakietowych od lat 90. A skoro już siedzą na jednej ławie, to raczej nie będą jej podpalać. Tym bardziej, że nie mają zbyt dużego pola manewru. Ale problemem dla Chin i Rosji – przynajmniej oficjalnie – będą próby taktycznej broni atomowej Korei Północnej.

A dojdzie do nich?

Przeprowadzenie testu jądrowego w kolejnych tygodniach, może miesiącach, byłoby logiczną konsekwencją tegorocznych działań Korei Północnej. I może to być więcej niż jedna próba. Jeśli Koreańczycy z Północy będą chcieli ją przeprowadzić, to zrobią to bez oglądania się na innych, nawet na Chiny i Rosję. Co będzie nieco kłopotliwe dla tych państw, które mimo wszystko nie są zadowolone z graniczenia z kolejnym atomowym sąsiadem i przywiązują wagę do umów międzynarodowych dotyczących nieproliferacji. Ale uważam, że w reakcji na północnokoreański test jądrowy Chiny i Rosja ograniczą się do krytyki, bez nakładania kolejnych sankcji, bo byłoby to na rękę USA, a na tym nie zależy ani Pekinowi, ani Moskwie.

Kim w ogóle ostatnio jest bardzo demonstracyjny. We wrześniu nowa doktryna atomowa, a w listopadzie testy pocisków. No i pokazał światu swoją córkę.

Pokazał ją światu nieprzypadkowo podczas próby pocisku Hwasong-17. Wydaje mi się, że chciał w ten sposób potwierdzić, że program atomowy i rakietowy Korei Północnej jest misją dziejową dynastii Kimów. Zaczął Kim Ir Sen, kontynuował Kim Dzong Il, swoje robi teraz Kim Dzong Un, a wszystko "zostanie w rodzinie". Nawet gdyby jego zabrakło, to będą osoby, w rękach których pozostanie Korea Północna z bronią atomową.

To jedna wersja. A inne?

Może też chodzić o przekaz wewnętrzny. Kim Dzong Un pokazuje się wewnętrznie jako człowiek troskliwy i rodzinny, co odróżnia go od dość oschłego ojca. Ciekawe, że dziewczynka została określona jako "ukochana córka", bez żadnej tytulatury. Według informacji południowokoreańskiego wywiadu Kim ma mieć troje dzieci - dwie córki i syna. Jedną urodzoną w 2010 r., drugą w 2012 lub 2013 r. i najmłodszego syna, prawdopodobnie urodzonego w 2017 r. Państwowa propaganda nie podała nawet imienia dziewczynki, ale prawdopodobnie nazywa się ona Kim Ju Ae. No i wreszcie trzecia wersja, co do której mam spore wątpliwości: że to sygnał w temacie przyszłej sukcesji władzy.

Ona miałaby objąć władzę w Korei Północnej?

Wydaje mi się, że to bardzo przedwczesna interpretacja. Faktycznie niepisaną tradycją było to, że dzieci przywódców nie pokazywano publicznie do momentu, w którym nie były one gotowe do objęcia rządów w kraju. Tak było zresztą z samym Kim Dzong Unem, który został pokazany publicznie dopiero w 2009 r. Choć według wysoko postawionych uciekinierów z Korei Północnej Kim miał zostać wybrany przez ojca na następcę już w wieku ośmiu lat. Ja jednak traktuję pojawienie się Kim Dzong Una z córką przede wszystkim jako sygnał, że władza w Korei Północnej, dysponującej bronią jądrową, pozostanie w rodzinie Kimów – bez przesądzania w tym momencie, kto konkretnie będzie przywódcą. I potwierdzenie, że w odróżnieniu od ojca i dziadka obecny lider nie ma problemów z pokazywaniem się w towarzystwie kobiet: najpierw żony, później siostry i teraz córki. Zatem w rodzinie Kimów jest nie tylko miecz, ale i kądziel.

Dr Oskar Pietrewicz - analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, wkrótce nakładem Wydawnictwa PISM ukaże się jego książka "Spór o Koreę. Rola USA i Chin w kształtowaniu bezpieczeństwa międzynarodowego na Półwyspie Koreańskim"

Rozmawiał Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić