Nie wiem, co mam napisać. Brak słów. Oczy mokre, ale przede wszystkim chciałam Panu podziękować.
Za „Popiół i diament”. Za danie polskiemu kinu Zbyszka Cybulskiego, największego polskiego aktora XX w. Za te kilka scen z tego filmu, który stał się symbolem i który o nas, Polakach, naszej historii i emocjonalności mówią więcej niż setki naukowych rozpraw. Za tę scenę z kieliszkami spirytusu. Ileż razy próbowałam ją powtórzyć. Ja i wielu innych. Nie da się. Prawdziwa sztuka przydarza się raz…
Za wstrząsający „Krajobraz po bitwie” i niezwykłą Stanisławę Celińską z ramionach młodego, chmurnego Daniela Olbrychskiego. Za obraz wojny, która niszczy, rozwala od środka. Jest jak wirus, który nieuleczalny, dokonuje spustoszeń w każdym, kto ja przeżył. Ten film, oglądany w dzisiejszych czasach, kiedy słowa „wojna” odmieniamy przez przypadki, pozostawia widza oniemiałym. Miał Pan rację. Wojna jest jak niewidoczny wirus, zżerający nas od środka…
Za „Popioły”. Ich malarskość, poetyckość i cudownej urody Daniela Olbrychskiego wpatrzonego po szczeniacku w nieziemską i eteryczną Polę Raksę. Za sceny bitewne. Za prawdę o naszym bohaterstwie i szaleństwie wypijanym w mlekiem matki. Za energię i za polskość w każdej niemal scenie. Za to, że Żeromski dzięki temu filmowi nie jest dla mnie tylko lekturą, ale wielkim, także artystycznym, przeżyciem...
Za „Brzezinę”. Za jej malarskość, za tę powalająco piękną scenę z martwym Olgierdem Łukaszewiczem, dzięki której zainteresowałam się malarstwem flamandzkim i za każdą scenę z Emilią Krakowską. Od tego filmu ona zawsze będzie dla mnie symbolem niespełnionego pożądania, zmysłowości i śmierci… Od tego filmu zaczęłam, dzięki Panu, czytać Iwaszkiewicza, a Jacek Malczewski jest moim ukochanym malarzem…
Za „Panny z Wilka”, tak, to znowu Iwaszkiewicz… Za tę magiczną, poetycką i jakże mądrą scenę śniadania kobiet, które się nie spieszą, tylko rozmawiają, jedzą, dywagują, a cudowne poranne światło głaszcze je po roześmianych twarzach. I za melancholijne spojrzenie Daniela Olbrychskiego w tym filmie. Człowieka, który wraca do świata swej młodości i odkrywa, że czas nie leczy ran, jedynie zasypuje je popiołem… Mogę oglądać ten film bez końca.
Za „Ziemię Obiecaną”. Ten największy polski film nakręcony kiedykolwiek, za rozmach prosto z Hollywood, za to, że film ten mógł wpędzić w kompleksy największych jak Visconti czy Scorsese i za tę trójkę wielkich aktorów: Pszoniak, Seweryn i Olbrychski, którzy pozostawiają każdego kto ma szczęście ich oglądać w niemym zachwycie. Tak jak Pieczka, Jędrusik, Dykiel, Nehrebecka, Łapicki, Fronczewski, Boruński czy Zapasiewicz. Jakież to role. Jaka to wielkość. Nieśmiertelność. Zrobić rzecz wielką, ponadczasową, bez zadęcia... To się Panu udało. Oglądałam ten film niedawno znowu. Nie wiem po raz który. Setny? Chyba tak. Jak zwykle zachwycona, onieśmielona tym, co oglądam, jakby mnie wpuszczono w zakamarki Pana świata. Pana duszy.
Za „Człowieka z marmuru”. Za Jandę, której dał Pan szansę wówczas zaistnienia i która tym filmem zmieniła filmowy świat na zawsze, nie tylko w Polsce. Za tę scenę w muzeum, kiedy Agnieszka kręci z ręki socrealistyczne rzeźby. Czy wie Pan, że kiedy weszłam po raz pierwszy na Woronicza, koniecznie chciałam zobaczyć TEN korytarz, po którym Agnieszka idzie na początku filmu? Udało mi się, chadzałam po nim wiele razy. I wiem, gdzie jest ten pokój, do którego ona wchodzi... Ten film, bez żadnej przesady, zmienił moje życie i patrzenie na świat. Dał mi odwagę. Bardzo chciałam być silna i odważna jak Agnieszka i pokazać „fucka” komu trzeba…
Dziękuję za Zbigniewa Zapasiewicza w filmie „Bez znieczulenia”. To jeden z tych filmów, do których musiałam dorosnąć, a który w dzisiejszych czasach jest straszliwie i przerażająco aktualny, choć powstał tak dawno. Bo zło w nas jest zawsze aktualne, jak i donosiciele, karierowicze, jak źli ludzie i jak samotność w otchłani życiowej beznadziei. Jak Pan to mocarnie pokazał. Historię dumnego człowieka, który upada ze szczytu popularności i na naszych oczach powoli traci wszystko. Ten film jest jak memento. Każdy powinien go dzisiaj obejrzeć, parę razy…
Dziękuję za niemal transowe, w rytmie folkowego disco zrobione, kipiące życiem „Wesele”; film, którego strasznie długo nie pojmowałam, który mnie wkurzał, a który całkiem niedawno uderzył mnie swą niewiarygodną energią jakby rodem z szalonej wiejskiej zabawy, jakby prosto z naszej narodowej duchologii, gdzie i taniec, pot, ciasnota i wódka i niekończące się rozmowy o Polsce. Aż po świt i zanurzone we mgle smutne chochoły za oknem...
Dziękuję bardzo za „Katyń”. Za te kilka scen z Chyrą czy Stenką. Za waleczną Cielecką, posągową Ostaszewską i niewiarygodną, straszliwie prawdziwą Celińską. Moja mama znała po wojnie kogoś takiego. Takich służących, które po wojnie były jak wielkie panie, u których kiedyś sprzątały, było więcej… I dziękuję za to, że Antoni Pawlicki tak pięknie składa hołd Cybulskiemu. I za tę rękę z różańcem na koniec. Ten kadr jest jak obraz. Jak dzieło sztuki.
Dziękuję za „Kanał”. Mimo wszystko, bo mój ojciec, który jako żołnierz AK wielokrotnie w Powstaniu był w kanałach, tego filmu absolutnie nie znosił i nie rozumiał, jak mogłam go oglądać, ale to dzięki temu filmowi właśnie odbyliśmy co najmniej kilka ważnych dla nas dyskusji. O nas, o Polsce, o historii…
Panie Andrzeju, choć pewnie Pan tego nie wiedział, był Pan ze mną całe moje świadome życie. Ukształtował Pan moje wyobrażenie kina, moją wrażliwość i emocje. Kiedy myślę „Polska”, to myślę konkretnymi kadrami z Pana filmów. Twarzami Pana aktorów, z którymi miał Pan tak cudowną i autentyczną więź. Myślę cytatami z Pana filmów. Dyryguje Pan moimi emocjami.
Pytam sama siebie, nie wierząc do końca w informacje o Pana śmierci, u kogo będą teraz marzyć, by zagrać polscy aktorzy? Przecież Pan stworzył całą galerię największych polskich władców wyobraźni. Nigdy się Pan nie mylił, Pana dotyk reżysera i namaszczenie na artystę, na aktora zawsze się sprawdzało. Wieli z polskich aktorów u Pana zagrało swoje największe role, przeszło do historii, na zawsze zagościło w naszych sercach i pamięci. Co będzie teraz?
Jeśli pokochałam kino, to na pewno także dzięki Panu. A więc dzięki Panu poznałam ten nierealny ale za to jakże inspirujący i cudowny świat. Panie Andrzeju, trudno przyjąć do wiadomości, że Pana już nie ma. Pana, który głupim ludziom, politykom, cenzorom i układom się nie kłaniał i jak prawdziwy wielki artysta był zawsze kilkanaście kroków przed nami, cichymi wielbicielami Pana wizji świata i talentu… Kiedy jedni zadowoleni liczyli zyski, mówili, że jest super, Pan przekłuwał ich ego, pokazywał świat, takim jaki on jest, rzucał nam w twarz, że wcale nie jest super, że trzeba uważać, że trzeba w końcu myśleć. Tak, Pan zmuszał w bezmyślnych czasach do myślenia. Bo tacy jak Pan widzą więcej, czują lepiej. Mocniej.
Oby nikt nad pana grobem nie wykonywał teraz misterium nienawiści. Oby pozostał Pan w tych okropnych i upolitycznionych czasach dla nas tym, który jak mnie, wskazał palcem na Iwaszkiewicza, Borowskiego, Malczewskiego, Andrzejewskiego, Żeromskiego czy Reymonta. Bardzo bym chciała aby w tych złych czasach, kiedy oblewa się szambem każdego, kto nie jest po myśli niektórych, Pana jednak choć trochę oszczędzono. Ale coś mi mówi, że tak nie będzie. Że parę osób odetchnęło jednak z ulgą. Nie obchodzi mnie. Dla mnie był Pan, jest i będzie władcą sporej części mojej wyobraźni, kimś, kto pewnie nawet o tym nie wiedział, ale bardzo mnie ukształtował. Jako człowieka, obywatela, kinomana…
I za to, Panie Andrzeju, bardzo dziękuję.
Będzie mi Pana strasznie brakować. Strasznie…
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.