Na pomoc czekają godzinami. Pacjenci SOR w Warszawie mdleją z wyczerpania
Warszawskie Szpitalne Oddziały Ratunkowe przeżywają oblężenie. Pacjenci czekają godzinami na pomoc, a niektórzy mdleją z wyczerpania. Dziennikarze "Faktu" opisali, jak wygląda sytuacja na SOR szpitala przy ul. Lindley'a w stolicy. - Nikt się nami nie interesuje - mówi tabloidowi jedna z pacjentek.
Najważniejsze informacje
- Pacjenci na warszawskich SOR-ach czekają wiele godzin na przyjęcie.
- Brak miejsc siedzących i wody potęguje trudne warunki.
- Personel reaguje szybciej, gdy obecni są dziennikarze.
Warszawskie Szpitalne Oddziały Ratunkowe zmagają się z ogromnym napływem pacjentów. W poczekalniach brakuje miejsc siedzących, a ludzie zmuszeni są do siedzenia na podłodze lub opierania się o ściany. Wielu pacjentów narzeka na brak podstawowych udogodnień, takich jak woda czy możliwość zakupu jedzenia.
Pacjenci, tacy jak pani Anna, spędzają na SOR-ze wiele godzin, czekając na przyjęcie. – Siedzę tu od godz. 11.00. A jest już 19.00 i nadal nie zostałam przyjęta. Nie pójdę do sklepu, bo nie mam siły. Poza tym, jak mnie wywołają, a mnie nie będzie, to później znów będę musiała czekać – mówi z wyczerpaniem w rozmowie z reporterem "Faktu". Podobne historie opowiadają inni pacjenci, którzy czują się pozostawieni sami sobie. - Powiedzieli, że mam czekać. I tak siedzę już piątą godzinę. To jest dramat, co się dzieje - mówi kobieta tabloidowi.
Trudna sytuacja na SOR w Warszawie. Pacjenci mdleją ze zmęczenia
Sytuacja zmienia się, gdy na oddziale pojawiają się dziennikarze. Pacjenci relacjonują, że wówczas personel zaczyna działać szybciej, co potwierdzają relacje pacjentów. – Dopiero gdy ratownicy zobaczyli, że ktoś zasłabł, zareagowali – opowiada jedna z pacjentek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katastrofa F-16 w Radomiu. "Jakby ktoś z mojej rodziny umarł"
Pan Roman, jeden z pacjentów, podkreśla, że obecnie w szpitalach trudno o szybką pomoc. – Teraz w szpitalu to się umiera, a nie leczy – mówi z goryczą. Podobne odczucia ma pani Monika, której mąż z poważnym urazem musiał czekać na pomoc.
Na pierwsze badania czekaliśmy półtorej godziny. Potem męża poprosili. Czekałam na niego te półtorej godziny, ale w końcu weszłam do niego, żeby dać mu telefon, bo nie miałam z nim kontaktu. Zamieniłam z nim parę słów. W trakcie naszej rozmowy za drzwiami wybuchła awantura, bo panie pielęgniarki wpuszczały sobie pacjentów po znajomości. I tak sobie wtedy pomyślałam: to mój mąż siedzi tu z przewierconym palcem z opiłkami w środku i nikt się nim nie zajmuje, a inni są przyjmowani bez kolejki... Tak wygląda sytuacja - powiedziała kobieta.
Przepełnione SOR-y to efekt niedofinansowania i braku personelu. Dla wielu pacjentów oddział ratunkowy jest ostatnią deską ratunku, ale zamiast szybkiej pomocy, często spotykają się z długim oczekiwaniem. – To jest loteria. Jeśli masz szczęście, ktoś ci w porę pomoże – podsumowuje inny z pacjentów w rozmowie z "Faktem".