+18
UWAGA!
Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych.
oprac. Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Narkotyki i sicarios. Prof. Chomczyński: Bałem się wsiąść do samochodu

11

Prekolumbijskie zabytki, serialowa "Królowa południa" i zbrodnia. Meksyk, obok swojej religijności, ma także drugie, mroczne oblicze. To oczywiście narkotyki, którymi zalewa świat. Polski naukowiec, prof. Piotr Chomczyński z Uniwersytetu Łódzkiego, dotarł do producentów i sprzedawców "białej śmierci".

Narkotyki i sicarios. Prof. Chomczyński: Bałem się wsiąść do samochodu
Prof. Piotr Chomczyński: Tego zaproszenia nie można było odrzucić. Musiałem wsiąść do samochodu szefa narkotykowego regionu (archiwum autora)

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2: Znam łatwiejsze sposoby na znalezienie śmierci, niż badanie działalności karteli narkotykowych w Meksyku.

Prof. Piotr Chomczyński, socjolog, kryminolog: Oczywiście. Można się choćby rozpędzić motocyklem. Tyle że jadąc do Meksyku nie miałem świadomości, jak wrogie jest to środowisko. Myślałem, że będę w stanie dowiedzieć się czegoś poprzez znajomych naukowców, którzy badają temat przestępczości zorganizowanej i mają "oswojonych" informatorów, z którymi mogą się spotkać i w miarę bezpiecznie porozmawiać.

I po części tak było, mówili chętnie, jednak badań empirycznych nie prowadzili. Chciałem czegoś więcej, ale rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Okazało się też, że nie jestem w stanie zweryfikować wszystkiego, nie wchodząc w temat jeszcze głębiej i jeszcze mocniej, niż np. spotykając się z osadzonymi członkami karteli narkotykowych w więzieniach.

I uznał pan, że trzeba zweryfikować dane, poczuć temat na własnej skórze.

Nie wchodząc w szczegóły – tak. Pojawiła się możliwość spotkania z człowiekiem – będę dalej nazywał go informatorem, choć faktycznie po pewnym czasie stał się moim bliskim współpracownikiem – który wprowadził mnie głębiej w świat narko-produkcji Meksyku. Dzięki temu mogłem poczuć to, o czym mówię, wszystkimi pięcioma zmysłami.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Seryjny morderca z Meksyku. Makabryczne odkrycie pod domem lokalnego rzeźnika

Wchodząc w temat produkcji i handlu narkotykami trzeba mieć oczy dookoła głowy?

To tzw. efekt gotowanej żaby. Kiedy wrzuci się ją do gorącej wody – wyskoczy. Ale kiedy włoży się żabę do zimnej wody i stopniowo podgrzewa, żaba nie czuje zagrożenia aż do pewnego momentu, kiedy jest już za późno. I tu jest podobnie. W badaniach prowadzonych, powiedzmy, w trudnym terenie, rzadko zdarza się, że coś złego dzieje się natychmiast. To sytuacja rozwijająca się. Przychodzi ekscytacja badacza – możemy coś poznać osobiście, dowiedzieć się czegoś nowego, ludzie, z którymi pracujemy, otwierają się stopniowo. To trwa tygodnie, pojawia się coś na kształt zaufania. Im głębiej w tym siedzimy, tym bardziej wartościowe informacje jesteśmy w stanie pozyskać.

Długo buduje się zaufanie takich ludzi?

Ja nie zdobyłem go nigdy do końca. To była raczej… tolerancja, zaufanie zapośredniczone. Oni ufali mojemu informatorowi, który był zarazem "przywódcą duchowym". On był moim "gwarantem". Zgodzili się ze mną rozmawiać jedynie dzięki niemu. Przełomem była moja pięciodniowa pielgrzymka do Chalma (jedno ze świętych miejsc, obok sławnego Guadalupe), do której zostałem zaproszony w jednej ze społeczności lokalnych, w których robiłem obserwacje. Za sprawą mojego informatora, "przywódcy duchowego", a potem także i współpracownika, przeszedłem z ludźmi zaangażowanymi w przemyt, produkcję i handel narkotykami ponad 120 kilometrów. Po jakimś czasie zaczęliśmy rozmawiać.

Co znaczy "przywódca duchowy"?

Ludzie z tych środowisk nie ufają Kościołowi. On do nich praktycznie nie dociera. Kościół jest z dala od zmarginalizowanych społeczności, zdarza się, że się nimi nie interesuje. Zresztą, Kościół w Meksyku jest silnie skorumpowany. Pojawiają się nawet oskarżenia o tzw. narko-jałmużnę. Niektórzy bossowie fundują kościoły, łożą pieniądze na renowacje itp. Przykładem jest choćby budowa kościoła w Pachuca, której koszt w dużej części pokrył jeden z bossów kartelu Los Zetas. Kościół wie, skąd pochodzą te pieniądze. Czasem je przyjmuje, a czasem nie. W każdym razie, mój "opiekun" był dla lokalnej społeczności kimś istotnym. Tak to ujmę i zostawię.

Dość niezwykłe, że taka organizacja jak Kościół przyjmuje pieniądze pochodzące z przestępstw.

Kiedy państwo działa normalnie, kiedy działa wymiar sprawiedliwości i organy ścigania, jest do nich zaufanie, to mamy zdecydowanie więcej wolnej woli. Mamy wybór: możemy zrobić to, co chcemy. Ale mając np. taki region, jak "złoty trójkąt" (obejmujący stany Durango, Sinaloa i Chihuahua obszar produkcji narkotyków na dużą skalę – red.), gdzie całe wsie, całe regiony są zdominowane przez organizacje przestępcze.To coś zupełnie innego, niż znamy to z Europy, z Polski nawet.

Gdzie są różnice?

Pojawiają się informacje, że kartele rekrutują ludzi nie tylko w szeregach policji czy resortów siłowych, ale nawet w akademiach policyjnych. Na poziomie kadetów, jeszcze nawet nie pełnoprawnych policjantów. Zastraszają, przekupują, a nawet mordują – policjantów, żołnierzy, polityków, sędziów, dziennikarzy i zwykłych ludzi. Zatem nie potępiałbym jedynie Kościoła. Niektórzy księża często po prostu są zmuszeni do przymknięcia oka, przyjęcia "ofiary". Nawet mimo wiedzy, że to brudne pieniądze, pochodzące z handlu narkotykami.

Bo inaczej nie będzie litości i dla nich.

Owszem. Ale w czasie pandemii covidu, to nie państwo, a właśnie choćby kartel Sinaloa dostarczał ludziom maseczki ochronne, ubrania, nawet jedzenie, budując zaufanie wśród ludzi, by potem efektywniej rekrutować nowych członków w swoje szeregi. Kartel zrobił to, czego nie było w stanie zrobić i zapewnić państwo. Ale bywa też inaczej. Są regiony, w których ludzie buntują się przeciwko wszechwładzy karteli.

Organizują się w grupy (zwane autodefencas), robią zrzutki, kupują broń i zaczynają bronić się przed kartelami. A potem nierzadko sami wchodzą w działalność przestępczą i dominują region, który mieli bronić. Przejmują od karteli tereny, logistykę, wypierają kartel… i wtedy robi się naprawdę krwawo, bo nierzadko dochodzi do wojny. Czasem taki teren zabezpiecza wojsko. Scenariuszy jest wiele. Zależy, jaki kartel, jak silna jest administracja i władza państwa na danym terenie, czy kartel funkcjonuje według zasad "starej" czy "nowej szkoły"...

Czym się one różnią?

W największym skrócie mówiąc, kartele działające w ramach "starej szkoły" kierowały się – z grubsza – kilkoma zasadami. Np. tym, że narkotykami syntetycznymi nie handlowały w samym Meksyku. Sprzedawano je do USA. Nie porywano i nie mordowano cywilów, kobiet, dzieci. Napisaliśmy o tym jeden z artykułów naukowych.

A nowa szkoła?

To już jazda bez trzymanki. Kiedy zabrakło starych bossów, zabitych lub aresztowanych, przyszło "nowe". I ograniczenia przestały obowiązywać. Zaczęto produkować i sprzedawać metaamfetaminę i fentanyl. Kartele weszły w handel organami, poza tym handlują bronią, ludźmi. To przynosiło dochód, więc wykorzystywano te nowa pola zarobkowania bez cienia litości. Szczególnie handel organami, to jest wschodzący, tak zwany "czerwony rynek".

Full opcja, jak to się mówi.

Ważne są dwie rzeczy. "Kartel" to związek, stowarzyszenie mniejszych grup i grupek. One zachowują częściową autonomię. Czasem dochodzi do wojen grup w łonie jednego kartelu. To pierwsza sprawa. Druga jest taka, że kartele narkotykowe, wbrew nazwie, skupiają się nie tylko na produkcji czy handlu narkotykami. To naprawdę ogromne, groźne organizacje, szukające nowych rynków i pól zarobku.

Dlatego wchodzą we wszystko, co przynosi zysk. Narkotyki, broń, ludzie, organy. Ale nie tylko. To także opanowanie portów i przeładunku. Nielegalne wydobycie węgla, złota, wycinka drzew. Kradzieże paliwa. Wszystko. Pełnoprawny syndykat zbrodni. Tam, gdzie można zarobić, tam pojawiają się kartele.

I leje się krew.

Kiedy w czasie pandemii i lockdownów zamknął się lub bardzo mocno ograniczył największy rynek zbytu narkotyków USA, sam Meksyk został wręcz zalany narkotykami. I wtedy zaczęły się wojny pomiędzy poszczególnymi grupami. Ale pojawiły się i nowe formy handlu. Choćby dostarczania narkotyków Uberem.

"Witam, ulica XYZ, przejazd z 10 gramami kokainy?"

Mniej więcej. I Uber dostarczał. Ale też darknet. Duża część aktywności przeniosła się np. do darknetu. Z dala od policji, od wścibskich oczu. A można było opracować na nowo choćby logistykę. Świat się zmienia, idzie do przodu. I nie jest tak, że zmiany, które dzieją się tam, nie wpływają na to, co "tu". Globalizacja obejmuje także i narkotyki. To żaden przypadek, że służby co jakiś czas odkrywają duże ładunki narkotyków choćby w bananach.

A te straty – po 200 kg, 300, 500, czasem więcej – są dla karteli odczuwalne? To duże straty?

Nieszczególnie, choć ktoś mógł za to zapłacić głową. Skala jest naprawdę gigantyczna. Zresztą – policja i służby na świecie przeważnie są niedoinwestowane, zawsze mają za mało ludzi, pieniędzy i sprzętu. W odróżnieniu od karteli, które mogą kupić prawie wszystko, bo mówimy, pamiętajmy to, o rynku, którego wartość szacowana jest na miliardy dolarów. Raczej setki, niż dziesiątki. Do tego ludzie. Czasem przymuszani, a czasem realnie chcący pracować na rzecz kartelu. Kartele to dla przykładu piąty największy pracodawca w Meksyku.

Wiara w złudę?

Tak. Wraz z naukowcami ze Stanów Zjednoczonych i Meksyku skoncentrowaliśmy się na zrozumieniu sposobu postępowania karteli narkotykowych, zwłaszcza w jaki sposób rekrutują nowych członków. Dlatego opracowałem z kolegami-naukowcami koncepcję kolektywnej trajektorii (collective trajectory), którą opublikowaliśmy w czołowych międzynarodowych czasopismach kryminologicznych. Ona ma tłumaczyć zjawisko wstępowania młodych ludzi w szeregi grup przestępczych w Meksyku.

Kryminologia zachodnia nie bardzo radziła sobie z tym zagadnieniem, nie potrafiła wytłumaczyć pewnych zjawisk obecnych w krajach Ameryki Łacińskiej. Kryminologia zachodnia "wierzy" w wolną wolę, a także nie bierze za bardzo pod uwagę lokalnej kultury, zwyczajów, uwarunkowań politycznych i historycznych. Pamiętajmy, że choćby kultura meksykańska jest kolektywna, czyli przedkłada grupę nad jednostkę, w ten sposób wzmacniając konformizm. W Meksyku dotychczasowe koncepcje kryminologiczne nie były w stanie wytłumaczyć zjawisk, które obserwowaliśmy. Jeśli ktoś od dziecka funkcjonuje w środowisku przestępczym, zajmował się przestępczością, jego dziadkowie, rodzice, koledzy z klasy, to on sam w ten świat w końcu wpadnie.

Przerwę na chwilę wywód: skąd zainteresowanie tematem karteli i przestępczości?

To wymaga pewnego przybliżenia mojej drogi zawodowej. Doktoryzowałem się w temacie mobbingu. Interesowało mnie, dlaczego ludzie tak źle i przemocowo potrafią się traktować w miejscach pracy. Później, już w pracy habilitacyjnej, zająłem się tematem środowisk nieletnich w zakładach poprawczych i schroniskach dla nieletnich. To mnie zainteresowało na tyle, by wejść w środowisko, poczuć lepiej problem, wzbudzić zaufanie… To trwało kilka lat. Uczestniczyłem w życiu tych ludzi, budowałem zaufanie.

No dobrze. I jak z zakładu poprawczego w łódzkim "Ignacewie" trafił pan do Meksyku?

Badania zacząłem w "Ignacewie" czyli Zakładzie Poprawczym i Schronisku dla Nieletnich Konstantynowie Łódzkim, a potem spędzałem całe tygodnie w większości zakładów poprawczych i schronisk dla nieletnich w całej Polsce. Po 7 latach zaczęło do mnie docierać, że chciałbym spróbować wyjść poza Polskę. W 2009 roku trafiłem na wykłady z kryminologii na Penn State University w Stanach, które mnie zachwyciły. Potem wziąłem udział w szkole letniej w Brazylii w 2010 roku organizowanej przez Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny Uniwersytetu Łódzkiego.

Około 2011-2012 r., dzięki pomocy ambasadora Tomasza Morawskiego zaangażowałem się w badania wśród polskich więźniów, siedzących w Ekwadorze, głównie za przemyt narkotyków. I połknąłem bakcyla. Zainteresowałem się tematyką Ameryki Łacińskiej, przestępczością narkotykową, działaniem karteli…

I zobaczył pan przestępczość.

Nie tylko przestępczość, także bogatą kulturę, historię, mnóstwo życzliwych osób, z którymi do tej pory mam kontakt i współpracuję. Zainteresowała mnie jednak przestępczość i silne zróżnicowanie ekonomiczne. Dzielnice biedy tuż obok tych najbardziej luksusowych. Opowiem na przykładzie. Kiedyś robiłem wywiad z jednej z dzielnic miasta Meksyk. Bardzo biednej dzielnicy. Przy czym mówiąc o biedzie mówię o braku budynków użyteczności publicznej (bary, restauracje, urzędy, kina etc). Kiedy musiałem iść do toalety, trzeba było szukać prywatnego domu, w którym ona była. W końcu mój informator porozmawiał z osobami, z którymi przeprowadzałem wywiad. Poszedł wraz ze mną i bardzo dokładnie poinstruował mnie, gdzie mam się udać.

Była toaleta?

Była. Oraz walizka i drabina na dach. A kiedy po wyjściu omyłkowo źle skręciłem, trafiłem do pokoju, w którym, przy wielkim stole, mieszkający w tym domu ludzie zajmowali się porcjowaniem narkotyków. Normalnie, w maseczkach porcjowali narkotyki. A pod stołem bawiły się dzieci, kobiety przygotowywały jakieś jedzenie…

Ot, normalne życie. Tam jest tortilla, tam ubikacja, a tu akurat dzielimy narkotyki. Dzień jak co dzień.

Zacząłem się orientować, gdzie trafiłem. Oraz, że zobaczyłem coś, czego absolutnie nie powinienem był widzieć.

Zrobiło się nieprzyjemnie?

Tak. Mój informator zamknął się z nimi, wytłumaczył, że ten gringo to nie policjant ani szpicel, tylko naukowiec z dalekiego kraju, który zajmuje się tematem z pozycji naukowca. Ale potem powiedział mi wprost, że po pierwsze, to on za mnie poręczył, swoim słowem i swoją głową, a po drugie – do tej dzielnicy już nie mamy wstępu. No i faktycznie, nie pojawiliśmy się tam nigdy więcej.

Miasto Meksyk ma dwa oblicza. Są piękne, kolorowe dzielnice, w których mieszkają pisarze, artyści… Ale są i ponure miejsca, biedne, nasycone narkotykami i zabójcami. Dlatego codzienność tam, w Meksyku, jest zupełnie inna od tego, co znam. To zmieniło się po około 2016 r. Skończyły się stare zasady, pojawili się nowi, młodsi gangsterzy, nastawieni na szybki zysk, niebywale brutalni. W miejscach, w których jeszcze 7 lat temu ktoś mógł mi zapewnić względne bezpieczeństwo, kilka lat później już byłoby zupełnie inaczej. Dlatego też zapewniłem moją żonę, że nie będę tam bywał.

Pandemia covidu nie pomogła.

Zdecydowanie. Ukrócił się rynek amerykański, pojawiło się mnóstwo narkotyków na rynku wewnętrznym, bo zarabiać trzeba było…

Show must go on.

Dokładnie. Do tego naprawdę mnóstwo osób zabrała epidemia covidu, szczególnie w najuboższych dzielnicach. Stary świat naprawdę odszedł, a wraz z nim stare zasady. Przyszło "nowe", niekoniecznie lepsze. Ale pomimo zamknięć, rynek amerykański nadal jest najbardziej "chłonny". Tam idzie gros produkcji. Tylko trzeba się bardziej starać. Postawić na marketing…

Na czym polega marketing narkotykowy? "Twój koks jest gorszy niż mój"?

Czystość. Czystość oznacza jakość. Niektóre kartele na swoim "produkcie", ważących np. kilogram paczkach, tzw. "cegiełkach" stawiają stempel. Obrazek. Skorpion, zwierzę – cokolwiek. To oznacza jakość, gwarantowaną przez kartel. Ona zazwyczaj nie schodzi poniżej np. 92-93 proc. A jeśli ktoś próbuje to mieszać, "wzbogacać", to marny jego los. Zemsta kartelu jest koszmarna. Karze się informatorów, tych, którzy przeskakują z kartelu do kartelu, tzw. "chapulines". Ci mają najgorzej. Ale ukarać można polityków, stróżów prawa, lokalną ludność.

Marny ich los?

Opowiem jedną historię. Kiedyś zaproszono miejscową ludność na wielkiego grilla. Finansował to oczywiście kartel, podano dużo mięsa. A potem poinformowano biesiadników, że mięso pochodzi z ciał rodziny, która odmówiła współpracy z kartelem. I pokazano ich głowy. Wystarczy?

Tak.

Widziałem zdjęcia i nagrania z różnych sytuacji. Niektóre pokazywali mi sami członkowie kartelu, inne dostępne są w internecie. Są one poddawane analizie, drobiazgowej i szczegółowej. Ale zwrócę uwagę na coś innego. Nie zaryzykowałbym, choć to zabrzmi przewrotnie, powiedzenia, że Meksyk jest nawykły do narkotyków. W kulturze prekolumbijskiej było bardzo wiele halucynogenów.

Tyle że miały one jeszcze ryt duchowy, spirytualistyczny. Ludzie w krajach, które odwiedziłem, w Meksyku, Ekwadorze, są nawykli do tego, że ich świat jest wypełniony substancjami psychoaktywnymi. Inaczej jest w stosunkowo młodym narodzie, jakim jest społeczeństwo USA. Oni tego nie znali. Kiedy to pozyskali, a odrzucili całą otoczkę duchową, rytualną, nie mogli sobie z tym poradzić.

I sięgnęli po kokainę.

Gdyby tylko kokainę… O wiele gorsze, moim zdaniem, są narkotyki syntetyczne, o wiele szybciej i silniej uzależniające, takie jak metaamfetamina, czy fentanyl. Destrukcja organizmu po ich zażywaniu jest straszna. W Meksyku są całe wymarłe wsie. To wsie zaludnione przez ludzi uzależnionych od syntetyków. Ich rodziny w USA przesyłają im pieniądze, a oni kupują o wiele tańsze narkotyki syntetyczne, uzależniają się od nich i umierają.

Dotarł pan do producentów narkotyków. Do marketingowców, logistyków i innych. O czym rozmawiać z ludźmi produkującymi i sprzedającymi śmierć?

Logistyków i marketingowców znalazłem w meksykańskich więzieniach. Na ulicy spotykałem raczej drobnych handlarzy, żołnierzy, ochroniarzy. Kilka razy trafiłem na, powiedzmy, szefa regionu (jefe de plaza). O kilku rzeczach mogliśmy porozmawiać. Ale umówmy się – to nie jest zaufanie. To raczej chłodna ocena sytuacji, na ile ktoś może im zaszkodzić. Mnie ocenili na to, że nie zaszkodzę im. Ale żebyśmy mieli jasność: na teren np. zakładów karnych wchodziłem z ludźmi zajmującymi się ochroną praw człowieka. Pytałem więźniów o ich życie, o osadzenie, o to, z czym się spotykają w więzieniach… A trzeba wiedzieć, że służby często stosują podobne metody, co kartele.

Tortury?

Jak najbardziej. Zabójstwa, brutalność… To codzienność.

Dotarł pan do obozów treningowych dla żołnierzy karteli?

Nie, do obozów dla zabójców nie dotarłem. Byłem w miastach takich jak Oaxaca, Ciudada del Carmen, Campeche, Cancun, Acapulco, Tecolutla i wiele innych. Stan Meksyk poznałem dość dobrze, gdyż tam mieściło się pięć zakładów karnych, w których robiłem badania w tym roku. Ale w góry nie dotarłem. To było zbyt niebezpieczne. Ale są materiały z tych obozów, wypowiedzi ludzi, którzy przeszli te szkolenia.

Tam są obozy treningowe dla zabójców karteli narkotykowych. Proszę zrozumieć: ich stać na to, żeby zatrudnić byłych żołnierzy sił specjalnych. Z USA, z Hondurasu, Gwatemali, Izraela. Nawet z Europy. Przecież Arturo Guzman Decana, twórca Los Zetas, jednego z najbrutalniejszych i największych karteli wywodził się z meksykańskich jednostek specjalnych.

Co sprawia, że ludzie przysięgający bronić prawa i walczyć z produkcją narkotyków zmieniają stronę i stają się tymi, których mieli łapać?

Zawsze to samo: pieniądze, często nacisk pozostałych, skorumpowanych. Kartele stać praktycznie na wszystko. Tam przelewają się naprawdę niebywałe pieniądze. Ale nie tylko to. Jest jeszcze presja otoczenia. Jeśli wielu policjantów czy polityków jest skorumpowanych, to naprawdę trudno pozostać nieskalanym. Kiedy młodzi policjanci widzą, że ich starsi koledzy z posterunków policji biorą pieniądze od karteli, to boją się odrzucenia, bycia poza społecznością. I wchodzą w ten zły, skorumpowany system.

Kiedy bał się pan najbardziej?

Podczas "wycieczki" do producentów wraz z moim informatorem zobaczyłem w pewnej chwili, jak kilku ludzi z maczetami goni innego człowieka. Na moment straciłem ich z oczu. Zobaczyłem ich kilka minut później jak wracali, ocierając te maczety z krwi. Wtedy pomyślałem, że to zaszło za daleko. A ludzie tam znikają łatwo. Znana jest historia dwójki Norwegów, którzy chcieli kupić narkotyki. Ale po zakupie mieli pretensje i zastrzeżenia do jakości produktu.

Chcieli się spotkać z szefem tego człowieka, który im sprzedał narkotyki. Znaleziono ich później w beczkach. Pokrojonych, poporcjowanych jak zwierzęce mięso. Miałem okazję znaleźć się w samochodzie jeffe de plaza – szefa regionu. Zaprosił mnie do samochodu, a tego zaproszenia nie mogłem odrzucić, byłoby to źle odebrane. Uciekać nie było dokąd więc wsiadłem i porozmawiałem. No i w momencie, kiedy trafiłem nie do tego pokoju, co trzeba i zobaczyłem coś, czego nie powinienem był widzieć.

Znowu beczka w głowie?

Wtedy na szczęście zjawił się mój informator. Poręczył za mnie, ale była to trudna rozmowa. Powiedział mi później, że zaręczył za mnie swoją głową i tu nie chodzi już tylko o mnie, ale także o niego i jego rodzinę. Dostałem też wilczy bilet do tej dzielnicy. Przyszła decyzja, że nie mam wstępu do tej okolicy. Nie dyskutowałem z tym. Ale mam swoje emocje i odczucia.

Po powrocie z jednej z wypraw spałem 16 godzin, nie mogłem się dobudzić. Organizm ma swoje prawa w końcu. Ale muszę powiedzieć, że moje europejskie schematy poznawcze nie zawsze można przyłożyć do tamtych warunków. Ale trafić do więzienia też bym nie chciał. Jak mówiłem, metody policjantów niewiele różnią się od metod karteli. No, może nie obdzierają ze skóry.

A kartele obdzierają?

Tak.

Na żywca?

Zdarza się. Wie pan po czym poznać czy ktoś został obdarty ze skóry po śmierci, czy za życia?

Z pewną radością przyznam, że nie wiem.

Po stopniu wykrzywienia mięśni twarzy.

Nie mówiąc o obcinaniu palców.

Oni widać doszli do wniosków, że żeby merytorycznie rozmawiać z "klientem" trzeba obciąć palec. Albo dwa. To też forma przekonania, że sprawa jest na serio, że jedyną formą wyjścia z tarapatów jest współpraca. Oczywiście daje się takim ludziom ułudę, że się ich potem puści wolno… A potem, w większości przypadków i tak się ich zwyczajnie morduje.

Rozumiem, że kiedy ktoś odmawia współpracy z kartelem, to wtedy cała jego rodzina jest karana, tak?

W dużej mierze zależy to od miejsca. W niektórych regionach kartel jest bardzo silny (...). Tam faktycznie odmowa może mieć fatalne konsekwencje, gdyż organy ścigania są skorumpowane podobnie jak lokalna władza. Tę sprawuje kartel.

I druga rzecz: kobieta może zająć jakąś wysoką pozycję w kartelu, czy też w kulturze machismo jest to niemożliwe?

Z naszych badań wynika, że dzieje się to bardzo rzadko, wbrew choćby takim ekranizacjom jak La Reina del Sur (Królowa południa). Zazwyczaj kobiety są zmuszane do przemytu narkotyków przez granicę lub do zakładów karnych, choć zdarzało mi się rozmawiać z dwiema zabójczyniami (sicarios) w jednym z zakładów karnych dla kobiet. Często także kobiety są nieświadome pracy na rzecz przestępców. Bywa, że są zmuszane lub nie mają wiedzy, że przyrządzają posiłki dla porywaczy i ich ofiar, a potem są pociągane do odpowiedzialności. Z takimi kobietami rozmawiałem w Hondurasie i Meksyku.

Nie samym Meksykiem Piotr Chomczyński żyje. Jakie ma Pan plany na przyszłość?

Chciałbym podzielić się moimi doświadczeniami nie tylko z wąskim gronem akademików i specjalistów. Napisałem powieść sensacyjno-kryminalną, która zawarła wiele informacji i obserwacji uzyskanych przeze mnie od 2015 roku. Jej akcja rozgrywa się na pograniczu Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Są tam kartele, narkotyki, zdrada, ale także i miłość. Pojawiają się także pomysły ekranizacji. Teraz jestem na etapie rozmów z kilkoma domami wydawniczymi. Jeden z wydawców namawia mnie do napisania książki z zakresu literatury faktu, by opisać moje przeżycia z Brazylii, Ekwadoru, Meksyku i Hondurasu. Propozycje są kuszące, zobaczymy.

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2

Piotr Chomczyński - Dr hab., prof. Uniwersytetu Łódzkiego i Akademii Nauk Stosowanych w Pile, lider zespołu badawczego w Centrum Analiz, Modelowania i Nauk Obliczeniowych (CAMiNO)– stypendysta europejskiego programu Eurica zrealizowanego w Meksyku w Instituto de Investigaciones Sociales na Universidad Nacional Autónoma de México, w ramach którego prowadził badania etnograficzne nad przestępczością zorganizowaną. Działając we współpracy z organizacją Comisión de Derechos Humanosw Meksyku monitorował sytuację osób osadzonych w zakładach karnych i korekcyjnych w Meksyku.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić