"Ogromny wzrost cen". Na co liczy Łukaszenka? Były minister Białorusi zabrał głos
Białoruś ma problem. W kraju brakuje warzyw i owoców. Na półkach coraz trudniej znaleźć ziemniaki czy cebulę. Czy Alaksandr Łukaszenka będzie chciał zarobić na "ziemniaczanym kryzysie"? Białoruski opozycjonista i były minister w rządzie Białorusi mówi, że dyktator będzie sprowadzał niemieckie i polskie towary, a następnie sprzedawał je do Rosji jako białoruskie.
Alaksandr Łukaszenka zniósł sankcje wtórne, które wprowadził na państwa Unii Europejskiej po tym, jak kraje wspólnoty ukarały go za represje wobec Białorusinów i wsparcie Rosji w wojnie z Ukrainą. Oficjalnie Białoruski dyktator przekazał, że "wyciągnął rękę dla pojednania z Europą".
Nieoficjalnie wiadomo, że Białoruś ma poważny problem z podstawowymi artykułami spożywczymi. Na półkach brakuje ziemniaków, cebuli, owoców. To rozgniewało Białorusinów przekonanych o sile swojego rolnictwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poranne pasmo Wirtualnej Polski, wydanie 30.05
Sytuacja z brakiem dostępności ziemniaków wzbudziła spore napięcia społeczne. Dotychczas Białoruś słynęła z produkcji tych warzyw. Okazało się jednak, że to tylko element propagandy, a rolnictwo nie jest w stanie zaspokoić potrzeb społeczeństwa - mówi w rozmowie z o2.pl Paweł Łatuszka, białoruski opozycjonista, jeden z najbliższych współpracowników Swiatłany Cichanouskiej i były minister w rządzie Białorusi, skazany przez reżim na 18 lat więzienia.
Skąd problem? Wszystko zaczęło się, gdy europejskie firmy (w związku z sankcjami) przestały dostarczać Białorusinom podstawowych produktów spożywczych.
Trzeba wziąć pod uwagę, że jeszcze w 2021 roku Białoruś importowała ziemniaki z Niemiec, Holandii czy Ukrainy. Z importu pochodziło aż 12 mln ton tych warzyw. Do tego doszedł import cebuli oraz innych owoców i warzyw. Łukaszenka, w odpowiedzi na sankcje za masowe represje Białorusinów i wsparcie agresji Rosji na Ukrainę odpowiedział kontrsankcjami. Jego rozporządzeniem wprowadzono ograniczenie możliwości importu ważnych produktów. To odbija się na Białorusinach - tłumaczy Łatuszka.
Według Łatuszki "rolnictwo białoruskie wykazało brak przygotowania do zapewnienia produktów spożywczych pierwszej potrzeby".
Nie może zabezpieczyć Białorusinów pod kątem produkcji tych artykułów. Teraz jest pod tym kątem duży kryzys. Za brakiem dostępności poszedł też ogromny wzrost cen. Łukaszenka zdecydował się na odgórną blokadę inflacji, ale ceny znacznie wzrosły w krajach sąsiednich, np. w Rosji. Białorusini zaczęli więc sprzedawać towary na rynek rosyjski. W ten sposób doszło do tego, że w białoruskich sklepach nie ma tanich i dobrych ziemniaków. W niektórych sklepach ich nawet zabrakło - tłumaczy opozycjonista.
Łatuszka potwierdza informacje opozycyjnych blogerów z Rosji i Białorusi, że Łukaszenka będzie chciał znów importować żywność z krajów Unii Europejskiej. Okazuje się, że dyktator chce zarobić na kryzysie. Wykorzysta w tym celu sprawdzony mechanizm handlu z Rosją.
Według naszej oceny, Łukaszenka zniósł kontrsankcje i ograniczenia w imporcie. Będzie czekał, aż niemieckie i polskie ziemniaki czy jabłka znów przyjadą na Białoruś. Ma w tym swój interes. Produkty te będą na Białorusi oznaczane jako produkty białoruskie. Później pojadą do Rosji. Będą tam sprzedawane. Łukaszenka zarobi na tym kryzysie - tłumaczy Łatuszka w rozmowie z o2.pl.
Jednocześnie białoruski opozycjonista zaznacza, że Białorusini jeszcze nie muszą obawiać się głodu. Gdyby Łukaszenka nie ściągnął sankcji wtórnych, sytuacja mogłaby rozwinąć się różnie.