Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

"Zaczynam się poważnie bać". Eksperci oceniają zapowiedź Błaszczaka

220

Ze stanowiska odwołany został gen. Mirosław Bryś. Szef Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji (CWCR) odpowiadał m.in. za powołania do armii oraz za kwestie szkoleń rezerwistów. Były szef resortu obrony Mariusz Błaszczak straszy "paraliżem" procesu powoływania. Czy tak jest w istocie?

"Zaczynam się poważnie bać". Eksperci oceniają zapowiedź Błaszczaka
Były minister obrony, Mariusz Błaszczak i odwołany szef Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji, gen. Mirosław Bryś (GETTY, NurPhoto)

Sprawne szkolenie rezerw to podstawa funkcjonowania armii. Bez wyszkolonych rezerw ludzkich, nawet największa armia może okazać się niewystarczająca w razie realnego konfliktu zbrojnego. W Polsce, za szkolenia odpowiadało CWCR (Centralne Wojskowe Centrum Rekrutacji - przyp. red.). We wtorek odwołany został kierujący nim gen. Mirosław Bryś.

Bryś, jak opisywał m.in. Onet, był jednym z ulubieńców ministra Mariusza Błaszczaka. Portal podawał, że były szef MON powierzył mu nie tylko temat szkoleń i uzupełnień wojska. Gen. Bryś miał być odpowiedzialny za wojskowe pikniki, organizowane w 2023 roku szeroko przez Prawo i Sprawiedliwość.

Błaszczak już skrytykował decyzję swojego następcy. W serwisie X (dawniej Twitter) napisał o "czystkach kadrowych" w MON. Nazwał gen. Brysia "ofiarą bezmyślnej nagonki" i postraszył, że może to sparaliżować proces powołań do wojska. Tyle że, jak podkreślają trzej eksperci, z którymi rozmawialiśmy, nie ma to nic wspólnego z prawdą.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: "Wyjątkowe bzdury". Tomasz Siemoniak odpowiada Mariuszowi Błaszczakowi

"Diabeł tkwi w szczegółach"

Czy odwołanie generała może zachwiać systemem rekrutacji? Tomasz Leśnik, niezależny publicysta, zajmujący się kwestiami obronności, wskazuje, że generał z niezwykłą energią i zdecydowaniem starał się realizować program "300-tysięcznej armii", którą szeroko zapowiadał minister Błaszczak.

Teoretycznie rzecz chwalebna i raczej wskazująca, że taka aktywność powinna zostać nagrodzona odznaczeniem czy awansem. Niestety diabeł tkwi w szczegółach. W pędzie do realizacji tego celu zbytnio skupił się na nim i za bardzo przejął nazwą "rekrutacji", zapominając o najistotniejszej roli dawnych Wojskowych Komend Uzupełnień (stara nazwa była zdecydowanie bardziej adekwatna), czyli zapewnieniu odpowiedniej liczby i jakości zasobów osobowych potrzebnych do rozwinięcia mobilizacyjnego Sił Zbrojnych - mówi o2.pl Leśnik.

Przypomina, że opisywał wielokrotnie różne patologie, jakie miały miejsce przy wyznaczaniu przydziałów mobilizacyjnych: ignorowanie głosów o kierowaniu na ćwiczenia rezerwy żołnierzy kompletnie w oderwaniu od posiadanej specjalności wojskowej, a nawet nieposiadających odpowiedniego poświadczenia bezpieczeństwa osobowego, przez co nie mogli oni realizować programu ćwiczeń.

Samo CWCR i terenowe Wojskowe Centra Rekrutacji też kompletnie nie przejmowały się kwestią realności szkoleń, ich jakości, skupiając się niemal wyłącznie na "nabijaniu statystyki" i "żeby w Excelu cyferki się zgadzały" - ocenia publicysta.

Dodaje też, że szef CWCR miał napięte relacje nie tylko z nowym cywilnym kierownictwem resortu, ale przede wszystkim Sztabem Generalnym, głęboko zaniepokojonym m.in. stanem rezerw. Dane dotyczące stanu rezerw kadrowych Wojska Polskiego są, rzecz jasna, informacją niejawną. Leśnik sugeruje również, że prowadzona przez CWCR akcja rekrutacyjna "nawet w części nie pokryła zwiększonych potrzeb nowo formowanych ostatnio jednostek i powiększania ich etatów", zwłaszcza niedoborów, co naturalne, w korpusach podoficerskim i oficerskim - zresztą też ignorowane przez CWCR.

Gen. Gocuł: Dyskwalifikująca wypowiedź

Do słów Mariusz Błaszczaka odniósł się także były Szef Sztabu Generalnego, gen. Mieczysław Gocuł. Mocno skrytykował wpis ministra. Generał przekonuje w rozmowie z o2.pl, że twierdzenie, iż odwołanie generała doprowadzi do zachwiania systemu, to tak, jakby paraliżem systemu powołań do Wojska stało się odwołanie jednego członka komisji lekarskiej w miejscowości Pypeć Dolny.

Jeśli poprzedni minister stworzył "system" oparty na jednym człowieku, to ja zaczynam się poważnie bać. Tego typu wypowiedź byłego ministra MON dyskwalifikuje go z poważnej debaty o koniecznej naprawie systemu obronnego państwa w obliczu realnych zagrożeń bezpieczeństwa narodowego - mówi gen. Gocuł.

Co było, co jest w polskiej armii

Oficer tłumaczy, że system szkolenia rezerw i powołań został już skrzywdzony. A konkretnie przez przyjętą w 2022 r. Ustawę o obronie Ojczyzny. Mówi, iż zarówno Wojskowe Komendy Uzupełnień, jak i Wojewódzkie Sztaby Wojskowe - zniesione wspomnianą ustawą - były częścią niezespolonej administracji wojskowej.

WSzW, zgodnie z ustawą o stanie wojennym i kompetencjach naczelnego dowódcy, w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa państwa, a szczególnie wojny, miały przejmować kompetencje administracji państwowej w rejonach bezpośrednich działań bojowych. Realizowały one zadania, które wskazywał Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych. Sprowadzenie organu administracyjnego na czas wojny do roli centrum uzupełnień jest potężnym nieporozumieniem - mówi gen. Gocuł.

Z kolei WKU były wysuniętymi organami dla obywateli. Poprzednia władza, przekształcając rozwiązania systemowe na potrzeby rozwiązania powstałych zupełnie gdzie indziej problemów, wylała dziecko z kąpielą - ocenia były Szef Sztabu Generalnego.

WKU, wykonując zadania operacyjno-obronne, nie tylko administrowały zasobami rezerw osobowych, ale pomagały przedsiębiorcom przygotować się do realizacji zadań w ramach świadczeń osobistych i rzeczowych, zgodnie z zasadą powszechności obowiązku obrony ojczyzny do ewentualnej mobilizacji. Podkreślić należy fakt, że system mobilizacji realizował zadania nie tylko na korzyść Sił Zbrojnych RP w czasie kryzysu polityczno-militarnego i wojny.

WSzW zaś były wysuniętym ramieniem ministra również odpowiedzialnym za sprawy operacyjno-obronne. Nie można zapominać, że w ich kompetencji znajdują się m.in. kwestie związane z opiniowaniem miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego oraz planów urbanistycznych pod kątem potrzeb obronnych państwa w przypadku ewentualnych działań zbrojnych, czy wsparcia państwa-gospodarza (HNS) w przypadku implementacji art. V Traktatu NATO.

Przyczyny odejść, a tym samym problemów z rekrutacją leżą zupełnie gdzie indziej. To upolitycznienie wojska na niespotykaną dotychczas skalę to "parasole Misiewicza", to czystki kadrowe poprzednich ministrów, to deptanie godności munduru żołnierzy Wojska Polskiego. To wreszcie traktowanie żołnierzy niczym poddanych, a nie podwładnych. Rekrutacja to nie jest jeden człowiek i jeden generał, szanowny panie ministrze Błaszczak - kończy gorzko gen. Gocuł.

Bicie piany

Wbrew słowom ministra idzie także ppor. rez. Krzysztof Szymański. Oficer twierdzi, że odwołanie Brysia nie będzie zauważalne dla całego systemu. Jak mówi, "WCR-y działają bez zmian, są wytyczne, rozporządzenia i ustawa, trwa wcielanie do DZWS".

To, o czym pisze minister, jest biciem piany. Jakie znaczenie ma dla całego systemu osoba jednego generała? On był tylko jego zwierzchnikiem, "efektorem", a nie podstawą - krytykuje żołnierz.

Jego zdaniem, odwołany generał "nie dokonał żadnych realnych zmian, akceptował patologie, które były obecne w WCR-ach". A także zaangażował się politycznie, co również bardzo często mu wytykano. Na podpisywanych przez Brysia dokumentach widać było, że nie panuje nad swoimi ludźmi oraz nad procedurami. Dostało mu się też za tworzenie WOT, czy raczej jego NIE-stworzenie na czas. Proces ten miał się zakończyć 31.12 2021 r. Stanąć miało 17 brygad i 53 tys. żołnierzy. A nie udało się tego osiągnąć.

Odwołując generała, minister Kosiniak-Kamysz przekonał się, że gen. Bryś nie nadaje się do reformowania tak skomplikowanego systemu, jak szkolenie rezerw i uzupełnienia stanu kadrowego armii - podsumowuje.
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić