Cała prawda o pracy pielęgniarek. Czy naprawdę są "W czepku urodzone"?

156

"Jestem pielęgniarką, a jaka jest twoja supermoc?", pyta Weronika Nawara, autorka książki "W czepku urodzone. O niewidzialnych bohaterkach szpitalnych korytarzy", w której stara się odczarować wizerunek swojego zawodu. Fragment książki, w ramach cyklu #wczytajsię, publikujemy na o2.pl.

(East News, WALDEMAR WYLEGALSKI)

U mnie na oddziale obracamy pacjentów minimum cztery razy na dobę. Jesteśmy w stanie zmienić jednej osobie brudny pampers dziesięć razy na dobę. Za każdym razem tę osobę smarujemy. Mamy też dziewczyny od odleżyn oraz od specjalnych opatrunków.

Przy tym wszystkim tylko raz w życiu w ogóle zdarzyło się w mojej obecności, że przyszła do nas pani i zapytała się, czy ma nam pomóc umyć pacjenta i wypielęgnować, bo ona wie, że pielęgniarki mają strasznie ciężką pracę i jeden kręgosłup. Wiadomo, że koniec końców wolimy to zrobić same, bo będzie szybciej, ale to było bardzo miłe z jej strony.

Godzina 15. Szpitalny oddział zapełnia się rodzinami stojącymi przy łóżkach pacjentów. Każda rodzina przeżywa to na swój indywidualny sposób. Ja zawsze bacznie obserwuję.

Czasem się wściekam, czasem wzruszam, czasem jestem zdziwiona. Wiem, że to chwila dla nich. Ich prywatność, której nie można im zabierać. Jednak lubię przyglądać się tym rodzinom. Daje mi to zarys tego, jakim człowiekiem się opiekuję. Widząc zaintubowanego pacjenta na lekach sedacyjnych, nie jestem w stanie stwierdzić, czy jest to ktoś pogodny, ponury, gadatliwy, inteligentny, czy opowiada dziwne historie, a może jest duszą towarzystwa.

Zobacz także: Zobacz też: Jak zatrzymać polskich lekarzy i pielęgniarki w kraju?

Na oddziale intensywnej terapii prawie każdy pacjent jest podobny do innych. Uwielbiam poznawać ludzi. W miejscu, w którym pracuję, pacjenci jednak nie mówią, nie śmieją się. Co jakiś czas mamy pacjentów, z którymi można porozmawiać, jednak rzadko są zdolni do logicznej rozmowy.

Zawsze zastanawiam się, jakim człowiekiem jest mój pacjent, co w sobie nosi. Być może ta wiedza nie jest mi potrzebna. Może sprawia, że przywiązuję się do pacjenta. A może to mało profesjonalne. Mimo wszystko to bardzo ludzkie.

Rodziny pacjentów różnie radzą sobie w sytuacji, kiedy muszą zmierzyć się z chorobą bliskiego. Są osoby, które przychodzą i stają obok łóżka. Wypakowują z ogromnych toreb najpotrzebniejsze rzeczy i wtedy zaczyna się najdziwniejsza część tego przedstawienia. Zakładają ręce, stoją jak w kościele i patrzą na chorego. Nic nie mówią w tym czasie.

Nigdy nie wiemy, czy dana osoba nas słyszy. Nie wiemy też, czy to nie jest ostatni moment, żeby coś przekazać tej osobie, za coś przeprosić, coś opowiedzieć, wyjaśnić. Część rodzin wybierających ten schemat przestoi tak całą wizytę. Część po jakiś dziesięciu minutach zaczyna się nudzić. Oglądają wtedy innych pacjentów albo rozmawiają z osobą, z którą przyszli na oddział, marnując tym samym możliwość bycia bliżej z chorym. Jeszcze chociaż przez chwilkę.

Zobacz także: Zobacz też: Miał 10 cm ostrze w głowie i się nie zorientował. Poszedł do lekarza z bólem brzucha

Są rodziny, które przychodzą i całkowicie skupiają się na chorym. Całują go, głaszczą, mówią. Obiecują, że wszystko będzie dobrze, jednak musi trochę wytrzymać. Jeszcze dzień, tydzień lub miesiąc.

Przysięgają, że w końcu przyjdzie ktoś, kto wyciągnie tę rurkę, która pomaga oddychać. Że jak tylko wróci do domu, to pójdą do ulubionej restauracji, a później na spacer. Tylko, do jasnej cholery, niech przeżyje. Ten typ rodzin nie płacze przy chorym. Oni przychodzą i mając pełną świadomość, że jest bardzo źle, starają się swoją nadzieją i miłością sprawić cud.

Są i takie rodziny, które zawsze mają mnóstwo zastrzeżeń. Wszędzie widzą nieodpięte kroplówki, które przecież według nich są wyznacznikiem jakości opieki pielęgniarskiej. Rodziny te wszędzie węszą niedopatrzenia ze strony personelu i doszukują się naszych błędów. Staram się to zrozumieć. Chcą najlepszej opieki dla swojego bliskiego, a cała sytuacja to dla nich ogromny stres.

Istnieje jeszcze jeden typ rodzin.* Ten, którego boję się najbardziej.* Rodziny pytające. "Proszę pani, wszyscy tak długo są zaintubowani i tutaj leżą, prawda?," "Myśli pani, że on z tego wyjdzie?," "Dlaczego mój mąż się nie budzi?".

Nie czuję się jeszcze na tyle dojrzała i pewna, żeby odpowiadać na te pytania. Nie wiem, jak z tego wybrnąć. Nie mam pojęcia, co mam mówić. Czy mam dawać nadzieję i kłamać, czy mówić prawdę, jeśli nie ma innego wyjścia? Czy mam wtedy tłumaczyć, że każdy przypadek jest inny?

Nie chcę gasić nadziei w rodzinach. Często to ostatnie, co mają. Z nadzieją im bardziej do twarzy.

W ramach cyklu #wczytajsię na o2.pl publikowaliśmy też:

Fragment pochodzi z książki Weroniki Nawary: "W czepku urodzone. O niewidzialnych bohaterkach szpitalnych korytarzy" (Wydawnictwo Otwarte)

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić