Karolina Korwin-Piotrowska
Karolina Korwin-Piotrowska| 
aktualizacja 

Karolina Korwin Piotrowska: Szkodliwy jak celebryta

35

Pozwoliliśmy im mówić na każdy temat, wymądrzać się, pisać książki i prowadzić programy o tym jak wyglądać, ubierać się, jeść i jak żyć. Celebryci stali się "ekspertami" od wszystkiego.

Karolina Korwin Piotrowska: Szkodliwy jak celebryta
(Shutterstock.com)

Irytują mnie zachowania celebrytów, którzy wywołani do odpowiedzi są w stanie poruszyć każdy temat i wygłosić każdą najbardziej bzdurną tezę. Uważam, że aktorzy są od grania i w rozmowach z dziennikarzami i widzami powinni opowiadać o własnej pracy i o tym, co się z nią wiąże - mówi w wywiadzie dla „Plus Minus” jeden z najlepszych polskich aktorów, Arkadiusz Jakubik.

Znam gościa i wiem, że mówi to, co czuje. Jako jeden z niewielu artystów, celebrytów w Polsce trzyma się twardo swoich zasad, nie gada byle gdzie i z byle kim, ale on ma talent, który broni się sam, jest osobowością, a nie wydmuszką, jakich wszędzie pełno. Wiem też, że ma rację i nie boi się powiedzieć głośno o tym, co jest zakałą naszej rzeczywistości, a mianowicie o tym, że władcami naszych umysłów, newsów oraz wyobraźni w wielu wypadkach uczyniliśmy ludzi nic nie wartych, których jedyny talent polega na tym, że są na tyle sprytni, że wciskają się wszędzie i zachowują tak, jakby bez nich świat nie istniał…

Na bankietach przekonani o swej wyjątkowości i nieomylności, wszak stoi do nich kolejka wyfiokowanych i niezdrowo podnieconych boskością gwiazd ludzi z mediów, opowiadają o uchodźcach, religii, papieżu i wyborach, a potem dietach bikini; potem o tym jak się całować, jak się ubierać, mówią, co jest modne, co jest głupie, opowiadają o tym, jak spakować walizkę, jak ułożyć bluzki w szafie, jak wychować geniusza, schudnąć dziesięć kilo i jak zrobić pomidorową. Są jak domorosła encyklopedia, lepsze niż Google, jednak moim zdaniem bardziej szkodliwe czasem niż wirus Ebola.

Kiedy to się zaczęło?* Ta moda na to, by osoba znana stała się lekarzem naszych dusz, bratem łatą i ciocią dobra rada?* To lata 90., kiedy pojawił się twardy rynek prasy, a wraz z nim pisma kolorowe i tabloidy, każde z działami opowiadającymi o gwiazdach, zasysające każdą ilość newsów o znanych i lubianych. Do tego momentu, aby mieć wywiad w gazecie czy gdziekolwiek indziej, trzeba było być kimś, mieć dorobek, jakieś zasługi czy po prostu talent. Nagle okazało się, że *wystarczy biust, układy, spryt, dobre znajomości czy ostry język. Bywało, że chamski, bo aż trudno w to uwierzyć, ale do 89 roku prostackiej chamówy w mediach raczej nie można było uświadczyć. Kiedy gwiazdy rozkręciły się na tyle, że wyskakiwały w każdej gazety, potem z telewizji, gdzie ośmieszone, ale z pełnym kontem stawały się bohaterami codziennej rzeczywistości, *przyszedł czas na książki i poradniki, bowiem okazało się, że to się sprzedaje.

Bo nikt nie powie ci, jak żyć albo jak wychować dziecko tak dobrze jak gwiazda. Oczywiście pominiemy dobroczynnie fakt, że jej życie ma się do żywota obywatela żyjącego za średnią krajową jak mrówka do słonia. Książkę, w której kreuje się na eksperta, pisze za nią anonimowy ghostwriter, bo sama bidulka zdania nie skleci, nauczona, że w mediach wszystko jest autoryzowane, by nie ujawnić rażących braków w elokwencji i znajomości języka polskiego. Może być ekspertem od wszystkiego, ale najlepiej sprzedawało się bycie specjalistą od wychowania dzieci, gotowania, ubierania się i zdrowego jedzenia. Bo każdy je, ubiera się, a niektórzy nawet mają dzieci, a więc co to za filozofia. Każdy coś tam wie, jak nie wie, to wymyśli albo ściągnie z Wikipedii. Ewentualnie od blogerów. Kilka spraw było głośnych, w tym jednej pani znanej z estrady, która „pożyczyła” sobie fragmenty podróżniczego bloga, pomieszała z Wikipedią i wydała jako własną książkę. Nie przeszkodziło to nikomu nazywać ją ekspertką od podróży właśnie.

Mamy wolność słowa i każdy dzisiaj może wydać książkę. Niech sobie wydają - myślę, widząc na półkach księgarskich, szczególnie teraz, przed Gwiazdką, kiedy w szale kupowania prezentów wciśnie się kupującym każdy wydawniczy kit, byleby sygnowany znaną twarzą. Owe „ryje” według terminologii tabloidów, wyglądają dobrze nie tylko na ściankach i w kolumnach plotkarskich, ale i pod choinką. Niech sobie piszą o tym, jak jeść, jak gotować, jak składać papier. Przynajmniej jest z czego mieć bekę albo materiał na memy. Jednak zastanawia mnie, co trzeba mieć w głowie, by po tym, kiedy samemu było się chorym, na przykład na depresję albo będąc poważnie uzależnionym, stać się nagle domorosłym „ekspertem” od owych chorób. Jaką trzeba mieć butę w sobie, przekonanie o boskości, by mówić innym nie tyle, jak się ubrać albo co jeść, ale włazić ludziom z butami w ich psychikę i w niej grzebać, tylko dlatego, że samemu miało się problem i jest się na tyle znanym i bezczelnym, że chce się na tym zarobić.

Nie znam nikogo, kto brałby na serio celebryckie brednie, podkręcone domorosłymi mądrościami a la Coelho znad Wisły, ale znam kilku terapeutów, z wieloletnim doświadczeniem i oni mówią wprost, że coraz więcej na rynku księgarskim jest książek sygnowanych znanymi nazwiskami, które sieją spustoszenie w umysłach ludzi. Ta z pozoru radosna celebrycka „twórczość”, lansowana bezmyślnie przez ogłupiałe albo kupione przez wydawców media, zaczyna zbierać swoje złe żniwo. Jesteś znana/-y, masz depresję albo doła, ewentualnie spędziłaś parę godzin na terapii, nic lepszego nie możesz teraz zrobić, jak uczynić z siebie eksperta od psychologii i kasa wydana na terapeutę się zwróci. Z nawiązką. A że ktoś przez ciebie odstawi, leki dzięki którym funkcjonuje, zamiast lekarza zacznie chodzić do zielarza albo na lewatywę z kawy, to super. Sam chciał, dorosły człowiek przecież.

Miałam ostatnio kilka takich „dzieł” wydalonych w szale twórczym przez celebrytów w ręku, w tym jednej modelki, która miała trudne życie i teraz zarabia m.in. na przepisywaniu informacji o archaniołach z Wikipedii oraz pewnej dziennikarki, która kiedyś pisała m.in. o podróżach i kaszy jaglanej, ale przerzuciła się na psychologię. Owa dziennikarka pisze, że „depresja to tymczasowa awaria, zawieszenie programu komputerowego na skutek teoretycznie poprawnych danych, które jednak okazały się niespójne i nieprawdziwe". I potem dodaje:

Moim zdaniem depresji nie da się trwale i skutecznie wyleczyć za pomocą lekarstw. Pigułki mogą przynieść chwilową ulgę, bo pozwalają mniej czuć. Ale to, że mniej czujesz, wcale nie oznacza, że automatycznie znikają twoje problemy. To tak, jakby wypić kieliszek mocnego alkoholu, który cię znieczuli i odwróci twoją uwagę, ale w niczym nie przybliża cię do uzdrowienia, a wprost przeciwnie – może cię uzależnić od możliwości oddalenia się od samego siebie.

Przeczytałam całą jej książkę, o której aż huczy w mediach i mówię dość.* Dałam zarobić szarlatanowi w celebryckiej powłoce. Poziom tych bredni jest nie do zniesienia, to już nie śmieszy, ale naprawdę przeraża. To nie jest rada, jak upiec chleb czy zachować się w dżungli. *To jest groźne. To może skończyć się tragedią.

Ktoś to napisał, ktoś inny to wydał i zarabia… A chorzy ludzie, dla których każdy dzień jest walką i gdzieś maja żółte karteczki z mantrą dla naiwnych? Mój przyjaciel, walczący z depresją od 9 lat, napisał mi, że te szkodliwe dla zdrowia ludzi wypociny powinny być zakazane. Że on napisze pismo do wydawcy, żeby się opamiętał… Moja koleżanka, terapeutka z 20-letnim stażem, pisze mi wprost o samozwańczej terapeutce od żółtych karteczek: ”To szkodliwa kobieta”. Inna opowiada, jak wielu pacjentów trzeba ostatnio „odpawlikowszczać” i jakie to trudne, bo często ludzka psychika jest podatna na szamaństwo…

Można jedynie nie dać się nabrać* na wykreowanych przez nas dumnych z siebie ludzi, którzy mają się za lekarzy naszych dusz. Bo nie każdy, jak cytowany na początku Jakubik i kilku jemu podobnych, ma talent, osobowość i z niego żyje, nie oszukując w biały dzień nikogo. Daliśmy celebrytom głos, uczyniliśmy z niektórych samozwańczych lekarzy, specjalistów zapraszanych do telewizji, wymądrzających się na temat tego, jak żyć. I jeśli dobre rady pani z telewizji na temat tego, czy nosić czerwony czy różowy nie są szkodliwe, to inne rzeczy mogą być. Bardzo bym chciała, by te same media, które lansują teraz bezmyślnie te celebryckie głupotki, wzięły na siebie odpowiedzialność także wtedy, gdy nie daj Bóg dojdzie do tragedii. *Bo jakiś chory człowiek weźmie na serio celebryckie wytwory i skończy się to dla niego tragicznie.

Nauczmy się wreszcie brać odpowiedzialność za swoje słowa. Wreszcie. Nawet, jeśli jesteśmy znani z telewizji…

Karolina Korwin Piotrowska specjalnie dla o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić