Aleksandra Łukasiewicz
Aleksandra Łukasiewicz| 
aktualizacja 

Poszłam zbierać puszki pod mostem. Da się na tym zarobić?

68

Chyba każdy z nas zna ten widok: niezbyt schludny pan zagląda do kosza na śmieci, wyjmuje puszkę, zgniata ją i wrzuca do worka. Zastanawiało was, ile można na tym zarobić? Postanowiłam to sprawdzić i pogrzebać trochę w śmieciach (żebyście wy nie musieli).

Ile można uzbierać puszek w piątkowy wieczór?
Ile można uzbierać puszek w piątkowy wieczór? (Aleksandra Łukasiewicz, Aleksandra Łukasiewicz)

Żeby było raźniej, zabieram ze sobą koleżankę. Na cel obieramy sobie pewny strzał – piątek, wieczór, schodki nad Wisłą w Warszawie, odcinek od popularnej knajpy - Cudu nad Wisłą - do znanego warszawskiego muzeum - Centrum Nauki Kopernik. Niecałe 2 km.

Zaczynamy ok. 22.30 w najbardziej uczęszczanym miejscu. Wybieramy taką godzinę specjalnie - ludzie zdążą trochę wypić i już będzie co zbierać. Niestety, pogoda niezbyt dopisuje, popołudniowe przelotne opady nie zachęcają warszawiaków do picia pod chmurką.

Zobacz też: "Zakupy w sieci, folia w reali. Ile śmieci produkujemy robiąc zakupy online [TEST]"

Na miejscu zastajemy konkurencję w postaci profesjonalnych zbieraczy. Trochę mnie martwi, że nie będzie czego szukać. Albo że, co gorsza, panowie będą chcieli nas przepędzić.

Jesteśmy odpowiednio przygotowane. Mamy nitrylowe rękawiczki i 60-litrowe worki (polecam bardziej niż 120-stki, łatwiej nieść dwa mniejsze worki niż jeden wielki). Ja akurat mam biodegradowalne, które nie są zbyt odporne na ostre krawędzie puszek. Dużo lepiej sprawdzą się worki z grubej folii. I nie polecam zakładać ulubionych wyjściowych ubrań, na wszelki wypadek.

Przy zgniataniu puszek nogą może trochę prysnąć resztkami płynu na boki, dlatego warto uważać.

Ruszamy w kierunku mostu Łazienkowskiego. Na początku jest trochę dziwnie, czujemy się jak dzieci na sprzątaniu świata na Dniu Ziemi. Ale trudno. Pytamy ludzi, czy mają może jakieś puszki. Chętnie oddają: "pewnie, macie dziewczyny". Zgniatamy puchy, wrzucamy do wora i idziemy dalej. Jest ciemno, wytężamy wzrok w poszukiwaniu wolnostojących porzuconych puszek. Robi się z tego zabawna gra, bo która pierwsza zauważy puszkę, cieszy się jak dziecko na Boże Narodzenie.

Zawracamy w kierunku mostu Poniatowskiego i czujemy się coraz pewniej. Chętniej zagadujemy ludzi. Pytają, czy butelki też zbieramy. Niestety nie (chociaż przechodzi mi przez myśl, że warto to również kiedyś przetestować). Wyszukujemy wzrokiem grupek z puszkami piw.

Coś się zmieniło

Nie wiem, czy to kwestia edukacji ekologicznej, czy zmiana indywidualnych upodobań, ale widzę, że ludzie dużo chętniej kupują piwo w butelkach niż w puszkach. Przynajmniej ci chodzący nad Wisłę. Na oko ok. 70-75 proc. mijanych przez nas osób piło ze szkła. Z moich wspomnień parę lat temu te proporcje były raczej 50/50 ze wskazaniem na puszki. Zwykle bym się ucieszyła z takiej zmiany, ale nie tym razem – tego wieczora potrzebowałyśmy aluminium.

Mijamy znowu nasz punkt zbiórki i idziemy tym razem w drugim kierunku. Czujemy się już na tyle pewnie, a nasze dotychczasowe łupy są na tyle mizerne, że zaczynamy zaglądać do śmietników, czy aby na pewno zbieracze wszystko wzięli. Bingo! Śmietnik krainą puszkami płynący! Z radością wyrzucamy kolejne puszki na chodnik i zgniatamy.

Ludzie nas zaczepiają i pytają ze śmiechem: "dziewczyny, po co wam te puszki? To jakaś akcja ekologiczna?". W sumie to dobrze. Wygląda na to, że ze schludnym wyglądem, grzebiąc po śmietnikach, można zostać posądzonym najwyżej o jakieś skrzywienie ekologiczne.

Początkowe skrępowanie szybko mija i już zupełnie na luzie podchodzimy do obcych ludzi i zaglądamy do śmietników. Naszą przewagą jest to, że my podchodzimy do ludzi i sprawdzamy wszystkie kosze wzdłuż naszej trasy. Zbieracze zaglądają tylko do paru najbliższych pod mostem Poniatowskiego.

Zaczepia nas patrol policji. Sympatycznie zagadują, po co nam to, o co chodzi. Nawiązuje się miła rozmowa. Pozytywnie się zdziwiłam, bo już myślałam, że dostaniemy jakiś mandat czy pouczenie. Jednak policja nie taka straszna, chyba im się trochę nudzi odkąd można w świetle prawa pić alkohol na schodkach nad Wisłą.

Radość z łupów – kiedy nigdy nie sądziłaś, że będziesz się tak cieszyć z worków pełnych śmieci.

Jest jakieś pół godziny po północy. Zaczynamy odczuwać zmęczenie i stwierdzamy, że czas się zbierać. Mamy wypełnione po brzegi dwa 60-litrowe worki. Wkładamy je w dodatkowe worki, ale przeciekają. Po powrocie do domu lądują zatem w wannie (z braku garażu). Muszą poczekać do następnego dnia, aż je zawiozę do skupu. Zapach jest okropny, możecie sobie tylko go wyobrazić – miks różnych piw i cydrów z dnia poprzedniego.

Następnego dnia, w sobotę, wiozę worki puszek do skupu (zapakowane w kolejne worki, żeby uniknąć ubrudzenia samochodu). Jest parę czynnych w weekendy. Polecam sprawdzić to wcześniej, bo - wierzcie mi - nie chcecie trzymać tych puszek w domu przez dwa dni.

W skupie można oddać szeroki przekrój odpadów – kiedy przyjeżdżam, akurat jakiś mężczyzna wiezie stary kaloryfer. Jednak, jak widać na napisie na bramie, nie można przywozić odpadów na wózkach sklepowych. Ciekawi mnie, skąd to się wzięło, czy skupy były posądzane później o przyczynianie się do kradzieży takich wózków?

Wchodzę, czekam na swoją kolej. Wnętrze wygląda dość osobliwie. Nad okienkiem, gdzie wydawana jest zapłata za złom, wisi wielki wypchany sokół, który złowrogo spogląda w dół. Wszędzie wiszą kartki z różnymi informacjami – np. że od ceny za kaloryfery odliczane jest 3 proc. z uwagi na zanieczyszczenia, podobnie z puszkami. Albo jakie są wyjątki w przyjmowaniu makulatury (cena za nią to 30 gr za 1 kg). Jest cena za puszki – 3,20 zł za 1 kg. Liczę, że za ponad 2h łażenia dostanę chociaż ze 20 zł.

Kokosów z tego nie ma

Kładę worki na wadze, czas na chwilę prawdy. 3,6 kg. Przeliczyłam się. Podchodzę do okienka, dostaję równo 11 zł bez żadnego pokwitowania czy wyliczeń. Czuję się trochę nieswojo (szczególnie, że jeden z pracowników skupu zaczął komentować "ooo taka ładna pani, ciekawe, czy mama też ładna"), więc odbieram zapłatę, dziękuję i wychodzę. Cieszę się, że pozbyłam się z domu cuchnących worków.

Wychodzi 5,50 zł za godzinę pracy. To ponad dwukrotnie mniej niż minimalna stawka godzinowa.

Tyle warte jest uzbieranie dwóch worów aluminiowych puszek. Czy to dużo, czy mało – zależy. Jak na Warszawę uważam, że to bardzo mało.

Po wyjściu ze skupu powiedziałam sama do siebie: więcej bym zarobiła, gdybym poszła do McDonald's czy Lidla pracować na 2h. I z taką konkluzją zakończyłam ten eksperyment.

Próbowaliście kiedyś oddawać na skup puszki czy makulaturę? Chętnie przeczytam o waszych doświadczeniach, piszcie na dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić