Michał Zygmunt| 
aktualizacja 

To był rok śmierci. Lepiej niech nikt już nie umiera

47

Rok 2016 był koszmarem dla fanów dobrej muzyki, kina nowej przygody i polskiej klasyki filmowej. Potężne tąpnięcie w globalnej polityce poszło w parze z rzezią wielkich gwiazd, i to nie tylko tych najstarszych. Prawdziwie przejmująca śmierć, zapewne skrycie wyczekiwana przez bardziej przejętych zwolenników politycznego centrum i lewicy, może jednak nadejść dopiero w 2017 roku. Jej konsekwencje będą całkowicie nieprzewidywalne.

To był rok śmierci. Lepiej niech nikt już nie umiera
(Getty Images/Flickr)

*Zaczęło się od śmierci Davida Bowie. *Chorował od dawna, co wiadome było bardziej z plotek niż oficjalnych informacji. Zmarł tuż po wydaniu najnowszej płyty, świadomie przygotowanej na pożegnanie, utrzymanej na bardzo wysokim poziomie. Był legendą, i gdyby nie ciężka choroba, mógł nią pozostać jeszcze długo. Starszy od niego Mick Jagger, przez całe życie mylący brauna z popołudniową herbatką, wywija przecież na scenach aż miło.

Trwa ładowanie wpisu:instagram

Podobnie było z innymi głośnymi śmierciami 2016 roku. Prince i George Michael zmarli w wieku – z dzisiejszej perspektywy – dalekim od starości. Obaj mogli jeszcze dokonać wielkich rzeczy. Ten pierwszy jako niestrudzony innowator, nadający muzyce popularnej kolejnych szlifów szlachetności, jakich nigdy nie można by się po niej spodziewać. Ten drugi – jako multitalent, potrafiący zająć się każdym elementem powstawania muzycznego hitu, a przy tym politycznie zaangażowany na rzecz słabszych, wróg thatcherowskiego neokonserwatyzmu.

Trwa ładowanie wpisu:instagram

Potem był jeszcze Leonard Cohen, a na koniec przyszła śmierć Carrie Fisher i jej nieco zapomnianej dziś matki. Debbie Reynolds, zmarła niecałą dobę po córce, była gwiazdą musicalu lat 50. i jedną z pierwszych aktorek, które wyznaczyły nowy aktorski trend. Kreowała postaci silne, pewne swojej kobiecości; z dzisiejszego punktu widzenia moglibyśmy je nazwać „wyzwolonymi”.

Trwa ładowanie wpisu:instagram

Co w 2017 roku? Brytyjski tabloid „Daily Star” nagłośnił wystąpienie na jednej z tamtejszych konferencji medycznych. Prelegent, dr Patrick Heck, przewiduje, że nowo wybrany prezydent USA Donald Trump… nie przeżyje następnego roku. Dr Heck nie wypadł sroce spod ogona; to kardiolog wykształcony w Oxfordzie, a zatrudniony w Cambridge. Według niego, mimo że przeciętna długość pozostałego życia siedemdziesięciolatkowi to ok. 14 lat, poziom stresu towarzyszący piastowaniu najważniejszego politycznego stanowiska na świecie umiejscawia Trumpa w grupie najwyższego ryzyka zawału serca. Zwłaszcza, że prezydent – elekt nie prowadził w przeszłości najgrzeczniejszego trybu życia; o jego upodobaniu do imprez ubarwianych rozmaitymi substancjami aktywnymi było głośno jeszcze w latach 80.

Co mogłaby oznaczać śmierć Donalda Trumpa? Absolutnie nic dobrego. O ile Trump jest, przy wszystkich swoich wadach, typowym nowojorczykiem, a więc z gruntu liberalnym przedsiębiorcą, celebrującym swój materialny status, ale nie stanowiącym zagrożenia dla elementarnych praw obywatelskich, o tyle w kolejce do objęcia władzy czeka wiceprezydent Mike Pence, który świetnie zrozumiałby się zarówno z ojcem Rydzykiem, jak i Ronaldem Reaganem z jego najgorszych czasów. To nie żaden aktywista żadnej „alternatywnej prawicy”, a po prostu typowy dla amerykańskich republikanów zwolennik twardego, „jastrzębiego” kursu tak w polityce zagranicznej, jak i ekonomii oraz spraw obyczajowych.

Słychać już nawet pierwsze, związane z tym tematem, teorie spiskowe. Według nich amerykańscy „neokoni” spod znaku polityki prowojennej i forsowania interesów wielkich korporacji, mieli celowo wystawić „antyestablishmentowego” Trumpa tylko po to, by po jego śmierci władzę przejęła stara, dobra ekipa, nawiązująca do działań Reagana i obu Bushów. Paliwem dla fanów tej teorii było mianowanie na doradcę prezydenta ds. polityki zagranicznej Henry’ego Kissingera, maczającego palce w całej gamie światowych incydentów, od wojny wietnamskiej (którą, gwoli uczciwości, po latach wreszcie zakończył), po zainstalowanie w Chile krwawej dyktatury Pinocheta.

Trwa ładowanie wpisu:instagram

Jaki morał z tej historii, bo noworoczna opowieść powinna nieść jakiś morał? Nawet, jeśli stan zdrowia Trumpa to kolejna tabloidowa ploteczka, pozbawiona cienia prawdy, pamiętajmy, by nie życzyć śmierci nawet najbardziej nielubianym politykom. Pamiętajmy, że w drugim szeregu, nawet jeśli szereg ustawia się za kimś, kogo mamy za tyrana i ostatniego kretyna, ustawiają się ludzie albo głupsi, albo i mądrzejsi, ale przy tym bardziej groźni. Dlatego w 2017 rok wejdźmy z nadzieją. Że oszczędzi on naszych bliskich, ulubionych bohaterów życia publicznego, oraz – last but not least – nas samych, w każdym aspekcie naszego dobrostanu. Czego wszystkim Państwu serdecznie życzę.

Michał Zygmunt specjalnie dla o2

Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić