Tragiczna śmierć miliardera w USA. Zginął w wypadku na torze wyścigowym
Jeden z najbogatszych Amerykanów nie żyje. James Crown tragicznie zakończył świętowanie swoich 70. urodzin. Pojazd, którym kierował, miał fatalny w skutkach wypadek. Mężczyzna zginął na miejscu, na torze wyścigowym w Kolorado.
Jego urodziny zamieniły się w olbrzymią tragedię. James Crown, jeden z amerykańskich miliarderów, zginął w niedzielę 25 czerwca w wyniku tragicznego wypadku, który miał miejsce na torze Aspen Motorsports Park w Woody Creek w Kolorado.
Oficjalna przyczyna śmierci będzie znana po sekcji zwłok, chociaż ewidentne jest, że doszło do urazu wskutek wielokrotnego uderzenia tępym narzędziem - poinformowało biuro koronera hrabstwa Pitkin w komunikacie prasowym.
James Crown, biznesmen i filantrop, był częścią zamożnej rodziny Crown z Chicago. Był m.in. prezesem i dyrektorem generalnym swojej rodzinnej firmy, Henry Crown and Company. Zasiadał w zarządzie JPMorgan, był też prezesem zarządu w General Dynamics. "Forbes" w 2020 roku majątek jego rodziny szacował na 10,2 mld dolarów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ślub na szczycie Andów. Para młoda wspinała się na ceremonię trzy dni
Miliarder dzielił swoje życie zawodowe między dwa stany. Mieszkał w Chicago, ale bardzo często podróżował do Kolorado, w którym doszło do wypadku. W 2014 roku został mianowany przez prezydenta Baracka Obamę do rady doradczej prezydenta ds. wywiadu.
Emocjonalne pożegnanie prezydenta
Miliardera pożegnał między innymi prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden, który w specjalnym oświadczeniu nazwał go "dobrym człowiekiem, bliskim przyjacielem i świetnym Amerykaninem.
Kiedy Jim i Paula Crown dołączyli do nas w Białym Domu w zeszłym tygodniu na kolacji państwowej, Jim był taki jak zawsze - troskliwy, ciepły, dobry człowiek. Wiadomość o jego szokującej śmierci rozdziera serce. Jim reprezentował Amerykę w jej najlepszym wydaniu - pracowity, o wielkim sercu i zawsze troskliwy - napisał amerykański prezydent.