Gdy "potwory" wychodzą na brzeg
Strach przed nieznanym
Idziemy plażą i trafiamy na coś. Pierwotny instynkt każe nam unikać nieznanego. Szczególnie, gdy to nieznane wygląda jakby mogły nas zabić. Gdy dołączamy racjonalne myślenie, ciekawość bierze górę. Przypominamy sobie, że niedawno był sztorm. Wyrzucił fajne muszle, kawałki drewna, więc pewnie też i to dziwne stworzenie. Choć nadal nie wiemy, co to jest, domyślamy się, jakim sposobem znalazło się na naszej drodze. Robimy zdjęcia, wrzucamy do sieci. Stworem interesują się media i naukowcy, ktoś doszukuje się znajomych kształtów. Za chwilę dokładnie wiemy, że jest to martwy wieloryb, kałamarnica, albo szczątki niedźwiedzia. Czar tajemnicy pryska.
*Teraz wyobraźcie sobie tę samą sytuację 100 temu. *Gdy jedyne, co możecie zrobić, to napisać do lokalnej gazety, a ta wydrukuje niewyraźne zdjęcie. Zoologia, czy sama już ichtiologia, była na niższym poziomie. Fotografia prasowa również dopiero się rozwijała. W książkach naukowych można było znaleźć najwyżej litografie czy szkice.
Wyobraźnia płata figle. Przypominają się budzące strach historie o morskich potworach. Choć chcielibyśmy uważać, że żyjemy w oświeconych czasach opleceni siecią informacyjną, to nasza natura niespecjalnie się zmieniła. Zawsze zostaje ten pierwotny lęk i obawa przed nieznanym. Dlatego internauci chętnie klikają w zdjęcia zmutowanych zwierząt czy dorosłych zdeformowanych przez choroby. Lubimy się bać, pasjonują nas historie o "potworach morskich". Nie dziwi, że Virgin w 2014 r. zdecydował się na kampanię usług, pokazując potwora wychodzącego na brzeg. Nie dziwią kolejne części "Godzilli". W końcu więcej wiemy o przestrzeni kosmicznej niż o tym, co żyje w głębi oceanów.
To co z tymi potworami na plaży? Większość z nas trafi co najwyżej na meduzę albo nadgyzioną rozgwiazdę. Czasem jednak morze wyrzuci na brzeg coś większego i trzeba śledztwa, by stwierdzić, co to właściwie jest. Dobrze udokumentowanych przypadków nie ma jednak zbyt wiele. Zobaczcie te najgłosniejsze.
Potwór z Sachalinu
W 2006 r. truchło znaleźli żołnierze stacjonujący na rosyjskiej wyspie Sachalin. Zdjęcia odkrycia trafiły na pierwsze strony wielu gazet. Truchło wzbudziło tak dużą sensację, że miejscowe władze szybko zabrały je w nieznane miejsce, zanim jakiś naukowiec zdołał się mu baczniej przyjrzeć.
Trunko z RPA
Trunko to imię nadane dziwnej białej masie, wyrzuconej na brzeg w 1924 r. w południowoafrykańskim Margate. Gdy historię opisano w lokalnej prasie, w nagłówku mowa była o "rybie wyglądającej jak biały niedźwiedź". Znaleźli się świadkowie, którzy widzieli, jak ta biała masa "walczyła" z dwom orkami. Trunko gnił na plaży 10 dni aż zabrał go wysoki przypływ. Najpewniej była to olbrzymia gruda tłuszczu z kaszalota.
Potwór z Folly Beach
Stwór na tym zdjęciu wygląda jak ogon dinozaura. Gdy w marcu 2012 r. pojawił się na brzegu w Folly Beach w Karolinie Południowej, wzbudził nie lada sensację. Sprawą zajęli się ichtiolodzy z miejscowego oceanarium. Uznali, że to Acipenser oxyrinchus oxyrinchus, czyli jesiotr atlantycki. Ryba jest żywą skamieliną. Jej dalecy kuzyni pływali w oceanach 100 mln lat temu. Potężna ryba może mierzyć do 5 metrów długości i ważyć ponad 360 kg.
Potwór św. Augustyna
Tę bryłę wielorybiego tłuszczu morze wyrzuciło na St. Augustine Beach na Florydzie w 1896 roku. Mierząca ponad 5 metrów i warząca blisko 5 ton biologiczna masa przez lata była tematem dyskusji naukowców. Dopiero w 1995 r. udało się znaleźć zachowany w formalinie fragment potwora i ostatecznie stwierdzić, że to był fragment zwłok kaszalota spermacetowego.
Potwór z Canvey Island
Mieszkańcy brytyjskiej wyspy Canvey znaleźli na dwa truchła tego - w listopadzie 1953 r. i w sierpniu 1954. Pierwszy okaz mierzył 76 cm, miał grubą brązową skórę, wystające oczy i skrzela. Świadkowie dopatrzyli się tylnych łap ze stopami w kształcie podków, zakończonych pięcioma palcami. Gdy zoolodzy stwierdzili, że stwór jest niegroźny, szczątki szybko spalono. Kolejny egzemplarz był większy. Mierzył 120 cm długości i ważył ponad 11 kg. Był też w nieco lepszym stanie. Spekulowano wówczas, dość słusznie, że jest to pewnie ryba z gatunku żabnicokształtnych.
Potwór z Monatuk
Napuchnięte zwłoki, najpewniej szopa pracza, ocean wyrzucił na plażę w Monatuk w stanie Nowy Jork w lipcu 2008 roku. W którymś momencie truchło zniknęło, co szybko pomogło narodzić się legendzie "potwora". Prasa opublikowała zdjęcie zrobione przez Jennę Hewitt. Czarno białą wersję opublikowano pod nagłówkiem "Pies Bonacvillów", co jest nawiązaniem "Psa Baskerville’ów" Arthura Conan Doyle'a. W artykule znalazło się twierdzenie, że "w sumie to nie pies, tylko jakiś zmutowany żółw”, który uciekł z weterynaryjnego centrum medycznego na pobliskiej wyspie Plum. Ostatecznie naukowcy dopatrzyli się w zwierzęciu szopa z brakującym fragmentem szczęki. Nie wpłynęło to na legendę o "potworze z Monatuk", o którym tabloidy pisały jeszcze przez kilka miesięcy.
Stwór z Villaricos
Na rogatego stwora trafiła mieszkanka hiszpańskiego Villaricos w sierpniu 2013 roku. Najpierw trafiła na głowę, potem na resztę rozkładającego się już ciała. Całość mierzyła ok. 4 metrów długości. Lokalne media mówiły o "wodnym smoku", "zmutowanej rybie", a nawet nieznanym gatunku rekina. Najbardziej trafna wydaje się diagnoza, według której wstęgor królewski. Ocenę utrudniał stopień dekompozycji. Ostatecznie ustalono, że zwierzę nie miało rogów. "Żebra" wyszły przez głowę i wyglądały jak poroże.